Reklama

Pielęgnować w sobie wewnętrzne dziecko

Luc Besson to jeden z najpopularniejszych współczesnych reżyserów. Jest autorem tak znanych filmów, jak: "Leon zawodowiec" (dzięki któremu odkrył uzdolnioną Natalie Nortman), "Nikita", "Wielki błękit", "Piąty element" czy "Angel-A". Na zakończenie kariery postanowił zrobić film dla dzieci i sprawdzić się w zupełnie nowym dla siebie gatunku filmowym.

W obrazie "Artur i Minimki" Luc Besson połączył animację z fabułą. Praca nad filmem trwała 5 lat, a Besson do projektu zaprosił takie sławy, jak: Madonna, David Bowie czy Snoop Dog. W rolę tytułowego bohatera wcielił się Freddie Highmore, znany z obrazu "Charcie i fabryka czekolady".

Przy okazji polskiej premiery filmu w styczniu 2007 roku, Besson opowiada, jak pracowało mu się z zupełnie nowym gatunkiem filmowym, ujawnia, że nie ma komputera i adresu e-mail i twierdzi, że dzieci są bardziej związane z naturą niż dorośli.

Reklama

Czy "Artur i Minimki" jest hołdem oddanym światu dzieciństwa?

Luc Besson: Oczywiście. Pewien filozof powiedział: "Dziecko jest ojcem człowieka". Wszystko, co wiemy, poznajemy w dzieciństwie. Należy szanować i chronić dziecko tkwiące w naszym wnętrzu. Dzieci, na przykład, odczuwają głębszą więź z naturą niż pozornie bardziej rozwinięci dorośli.

Co wiedział pan o animacji, zanim przystąpił pan do realizacji filmu?

Luc Besson: Absolutnie nic. Była to dla mnie zupełna nowość, ale moje podejście było takie samo, jak do filmu fabularnego. Chciałem opowiedzieć jakąś historię i wykreować postaci. Tak jak przy moich poprzednich filmach. Jednak sposób realizacji był zupełnie inny. Reżyser nie stał za kamerą, ale za 200 ludźmi przy komputerach. Z technicznego punktu widzenia, była to zupełna nowość.

Jak radził sobie pan z nowymi technikami?

Luc Besson: Geniusz, który nazywa się Pierre Buffin, wynalazł system umożliwiający sfilmowanie ruchów aktorów bez użycia normalnie stosowanych markerów ruchu. Tak więc reżyserowałem grę aktorów w tradycyjny sposób, w różnych ujęciach kamery, co dało animatorom pełen wachlarz wzorców ruchów, wyrazów twarzy, uśmiechów itd.

Nie jestem wielkim entuzjastą nowych technologii, nie posiadam nawet komputera czy adresu e-mailowego. Moje inspiracje pochodzą z realnego życia, tego, co mnie otacza. Chronię się przed światem wirtualnym, nawet jeśli mnie on fascynuje, a otacza mnie zespół współpracowników - entuzjastów technologii.

Nie brał pan pod uwagę zrealizowania stuprocentowego filmu trójwymiarowego?

Luc Besson: W kategorii animacji 3D liderem jest Pixar, a Dreamworks jest tuż za nim. Zamiast wkraczać na ich terytorium, postanowiłem zrobić coś nowego, coś czego nie zrobił nikt dotąd. Mój film jest połączeniem akcji postaci 3D w dekoracjach 3D, stworzonych w oparciu o rzeczywiste modele. Naprawdę zrobiliśmy tego gigantycznego muchomora! To daje jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową jakość filmu. W ten sposób rywalizujemy z gigantami animacji 3D.

Skąd pochodzą fundusze na ten wysokobudżetowy film?

Luc Besson: Budżet w wysokości 65 milionów euro jest rzeczywiście wysoki. Przez dwa pierwsze lata sami musieliśmy finansować nasz projekt. Niemożliwe jest przekonanie potencjalnych partnerów na pięć lat przed wejściem filmu na ekrany, pokazując im po prostu parę rysunków i mówiąc: "To genialny projekt". Jeśli nie masz im co pokazać, to naprawdę bardzo trudne.

Na szczęście po dwóch latach pracy, kiedy mieliśmy już coś do pokazania, większość inwestorów z którymi zwykle współpracuję, okazała mi swoje zaufanie. Następna była firma ATARI, która dołączyła trzy lata temu. To był doskonały pomysł, ponieważ ich animatorzy zaczęli współpracować z naszymi, co zaowocowało wieloma nowymi ideami.

Czy Artur ma w sobie coś z pana?

Luc Besson: Jest mną w 50%. Większość dzieci doświadczyła poczucia izolacji lub straty kogoś bliskiego. To zawsze jest dużą traumą. Ja również miałem takie doświadczenie, które bardzo na mnie wpłynęło i znalazło odzwierciedlenie w filmie. Również Selenia, Betamesz i Max mają coś ze mnie. Będąc ojcem kilkorga dzieci wiem, że nie jest łatwo tłumaczyć takie pojęcia, jak moralność, szacunek dla innych i dla siebie.

Artur znajduje odpowiedzi na te pytania i w ten sposób ja próbuję dotrzeć do moich dzieci. Mnie nie posłuchają, ale Artur z pewnością wywrze na nie wpływ.

Jak dobierał pan obsadę do sekwencji fabularnych?

Luc Besson: W naszych głowach cały czas funkcjonuje przekonanie, że będzie też zrobiony sequel. "Artur" jest trylogią, więc kiedy myśli się o ludziach, z którymi będzie się pracować, to bierze się pod uwagę nie tylko talent, ale i charakter. Muszą być solidni i niezawodni. Muszą być dobrymi, miłymi ludźmi, z którymi przyjdzie mi spędzić prawie dekadę! Freddie i Mia są pod tym względem idealni. Mają i talent i wspaniałą osobowość.

Freddie Highmore, jak na swój wiek, robi duże wrażenie. Jak pan go wybrał?

Luc Besson: Casting był morderczy, przemykałem pomiędzy Francją, Wielką Brytanią i USA. Młody aktor musi mieć dziecięcą niewinność i aktorski profesjonalizm. Ciężko było mi wybrać spośród 3 Anglików i 2 Amerykanów. Wtedy mój szef castingu zaproponował, bym spojrzał na zdjęcia Freddiego. Właśnie zrobiono "Charliego i Fabrykę Czekolady".

Po obejrzeniu filmu wiedziałem, że to dziecko o kilka długości wyprzedza innych kandydatów. Od razu podjąłem decyzję. Po raz drugi miałem takie szczęście. Pierwszym szczęśliwym trafem była Natalie Portman ("Leon Zawodowiec"), genialna już w wieku 11 lat.

Mia Farrow była zaskoczeniem...

Luc Besson: Rzadko kiedy zdarzają się aktorki, które grały role romantyczne, potem matki, a potem, w naturalny sposób, przeszły do ról babć. Mia jest przemiła i uwielbia dzieci.

No i są też prestiżowe głosy...

Luc Besson: Pomiędzy Disney'em a Pixarem wypróbowano już chyba każą możliwość. Trudno jest znaleźć aktora, który nigdy nie podkładał głosu pod animację. Bardzo chciałem, żeby Snoop Dog użyczył głosu Maxowi. Uwielbiam jego osobowość i muzykę. Kiedy zobaczył swojego bohatera, od razu się zgodził. To zachęciło mnie do poszukania innych artystów.

W ten sposób zaprosiłem Madonnę, która jak zawsze wykazała się szybkością i efektywnością, oraz Davida Bowie, który jest prawdziwym geniuszem.

Dziękuję za rozmowę

(Na podstawie materiałów promocyjnych dystrybutora, firmy Mononolith Films)

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy