Reklama

Penélope Cruz: Nie wyobrażam sobie świata bez kina

"Kobiety najbardziej zaciekle walczą o swoje domy" - mówi Penélope Cruz, gwiazda i producentka przejmujących "24 godzin", podejmujących temat konsekwencji kryzysu ekonomicznego w Hiszpanii, jakimi są masowe eksmisje. O swoich producenckich wyborach, pierwszych festiwalowych doświadczeniach jako nastolatka i przyszłości kina aktorka opowiadała w rozmowie z Kubą Armatą.

"Kobiety najbardziej zaciekle walczą o swoje domy" - mówi Penélope Cruz, gwiazda i producentka przejmujących "24 godzin", podejmujących temat konsekwencji kryzysu ekonomicznego w Hiszpanii, jakimi są masowe eksmisje. O swoich producenckich wyborach, pierwszych festiwalowych doświadczeniach jako nastolatka i przyszłości kina aktorka opowiadała w rozmowie z Kubą Armatą.
Penélope Cruz /Marilla Sicilia/Archivio Marilla Sicilia/Mondadori Portfolio /Getty Images

Penélope Cruz to jedna z najpopularniejszych europejskich aktorek i jedno z najgorętszych nazwisk w branży filmowej. Na swoim koncie ma Oscara za rolę w produkcji "Vicky Cristina Barcelona" (2009) Woody’ego Allena i trzy kolejne nominacje. Wybitny hiszpański reżyser Pedro Almodóvar mówi o niej jako o swojej największej muzie. Filmografia gwiazdy jest niezwykle bogata. Obejmuje zarówno cenione na najważniejszych festiwalach kino autorskie, jak i wysokobudżetowe hollywoodzkie przeboje.

Reklama

Kuba Armata: W filmie "24 godziny" Juana Diego Botto nie tylko wcielasz się w główną rolę, ale jesteś także jego producentką. Czy to zapowiedź nowej drogi obok twojej bogatej aktorskiej kariery?

Penélope Cruz: - Tak naprawdę to dopiero drugi film, który miałam okazję wyprodukować. Ten pierwszy, "Mama" (2015) w reżyserii Julio Medema, powstał kilka lat temu. Również zagrałam tam główną rolę, wcielając się w postać kobiety, która dowiaduje się, że choruje na raka piersi i postanawia gruntownie zmienić swoje życie. Co ciekawe, zagrał tam też mój przyjaciel Luis Tosar, z którym miałam okazję współpracować i tym razem. Reżysera "24 godzin" Juana Diego Botto znam od dziecka, od czasów kiedy mieliśmy po trzynaście czy czternaście lat. Od dawna imponowało mi to, co robi, zarówno jako aktor, ale i scenarzysta. Moim sekretnym planem było namówienie go, żeby napisał coś dla naszej dwójki, tak byśmy w końcu mogli razem zagrać w filmie.

Juan jednak ten film też reżyseruje. To twoja zasługa jako producentki?

- Z tyłu głowy miałam, że jak już napisze scenariusz, to zrobię wszystko, by go przekonać, żeby również zajął się reżyserią. I prawdę mówiąc, nie zajęło mi to jakoś bardzo dużo czasu (śmiech). Kiedy przeczytałam pierwszą wersję tekstu, byłam pod ogromnym wrażeniem. Zapytałam go wtedy: "Komu mamy powierzyć tak świetny materiał? Dlaczego sam tego nie zrobisz? Przecież to jest twoje w każdym możliwym tego słowa znaczeniu". I dwa dni później Juan był już reżyserem. Przyszedł wtedy moment, w którym zaczęliśmy układać finansowe puzzle, wraz z firmą produkcyjną, z którą wcześniej zrobiłam "Mamę".

Twoje nazwisko sprawiło, że było łatwiej?

- Muszę przyznać, że "24 godziny" to niewielki film, ale z uwagi na podjęty temat, a są nim eksmisje, do jakich masowo dochodzi w ostatnich latach w Hiszpanii, wcale nie było łatwo go sfinansować. Zajęło to w sumie kilka lat, a po drodze wydarzyła się jeszcze pandemia koronawirusa. Wykorzystaliśmy ten czas, by lepiej przygotować się do realizacji. Z tej perspektywy bardzo emocjonalną chwilą był moment, kiedy mogliśmy premierowo zaprezentować film na festiwalu w Wenecji. Tylko sobie wyobraź - po tych wszystkich latach pracy, w dodatku u boku człowieka, którego znałam od dziecka.

Festiwal w Wenecji to chyba dla ciebie szczególne miejsce. Przeczytałem, że byłaś tu po raz pierwszy jako nieznana jeszcze nikomu dziewiętnastolatka. Wracasz czasami do tych momentów z początku swojej kariery?

- Kiedy mamy jakieś zawodowe aktywności w hotelu Excelsior (miejsce, gdzie na festiwalu mieszkają największe gwiazdy - przyp. red.) czy innym ważnym dla festiwalu obiekcie, powracają bardzo konkretne wspomnienia z czasów, kiedy nie byłam jeszcze w ogóle znana. Wraz z Javierem BardememJordim Mollą przyjechaliśmy do Wenecji z filmem "Szynka, szynka" (1992) w reżyserii Bigasa Luny. Chodziliśmy w trójkę po okolicy, opowiadaliśmy sobie różne szalone historie i ekscytowaliśmy się, widząc wielkie gwiazdy filmowe tamtych czasów. "O, patrz, tam jest Jack Lemmon! Jest i Coppola" - przekrzykiwaliśmy się. Po czym dochodziliśmy do wniosku, że Lemmon pracował przecież z Marylin Monroe czy Billym Wilderem. Urządziliśmy sobie grę w filmowe skojarzenia, bo byliśmy prawdziwie urzeczeni tym, co w tamtym momencie widzieliśmy. Po raz pierwszy w swoim życiu w jednej chwili mieliśmy okazję zobaczyć tyle osób, które podziwialiśmy i którymi inspirowaliśmy się, gdy dorastaliśmy czy byliśmy dzieciakami. Dlatego właśnie festiwal w Wenecji zawsze już będzie dla mnie szczególnym miejscem. Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, sama w zasadzie byłam jeszcze dzieckiem.

Oglądając "24 godziny", nie mam wątpliwości, że nie tylko jako aktorka, ale i producentka chcesz zajmować się poważnymi tematami, a niekoniecznie kinem komercyjnym.

- Tak się zdarzyło, że pracując jako aktorka, miałam okazję podejmować wiele tematów, które były dla mnie istotne. Chociażby w kontekście wszystkich filmów zrealizowanych wspólnie przez lata z Pedro Almodóvarem czy Sergio Castellitto. Wydaje mi się, że miałam w tej materii sporo szczęścia. Co w efekcie przekłada się na to, że kiedy pojawia się okazja, by coś wyprodukować, to zawsze będzie mnie bardziej interesowało zrobienie filmu pokroju "24 godzin" niż na przykład kina gatunkowego - filmu akcji bądź horroru, a zatem rzeczy, którymi nie jestem specjalnie zainteresowana.

Z czego to wynika?

- Nie chodzi o to, że te gatunki są gorsze. Nie zawsze przecież trzeba wybierać tematy mogące w założeniu zmieniać świat. Do wielu ciekawych i intrygujących spraw zainspirować może chociażby komedia. A nie jest to łatwy gatunek. Dramatyczna historia, którą zdecydowaliśmy się przedstawić w "24 godzinach", zrodziła się w sposób bardzo organiczny, szczery, naturalny. Juan od dłuższego czasu był w kontakcie z wieloma kobietami czy mężczyznami w Hiszpanii, których dotknął problem eksmisji. Jego zaangażowanie było widać w scenariuszu. Wiedziałam wcześniej, że Juan świetnie pisze, ale byłam pod ogromnym wrażeniem, jak to możliwe, że już w pierwszej wersji coś może być tak dobre, jeśli chodzi o strukturę czy dialogi.

To film podejmujący ważne kwestie społeczne, związane z kryzysem ekonomicznym i socjalnym w Hiszpanii. Jakie jest twoim zdaniem główne przesłanie z niego płynące?

- Wydaje mi się, że nie ma jednej takiej sprawy, ale na pewno kluczowym tematem jest ludzka solidarność. W jednym z wywiadów Juan powiedział rzecz, która bardzo mi się spodobała. Mianowicie, że w tym filmie chcemy spojrzeć od dołu, a nie z góry, z pozycji ludzi uprzywilejowanych. Oczywiście na ich temat również można nakręcić wiele interesujących historii, ale z mojej perspektywy zawsze ciekawsze będzie przybliżanie sytuacji osób nieuprzywilejowanych, tych, które znalazły się w kryzysowej sytuacji. Tak jak nasi bohaterowie. Być może przyczyni się to do rozpoczęcia szerszej debaty na ten temat.

Kobiety, zresztą nie tylko twoja bohaterka, są w tej historii osamotnione. Nie mają raczej co liczyć na pomoc w desperackiej walce z bezduszną zbiurokratyzowaną machiną. To bliskie ci uczucie?

- Moja bohaterka przeżywa duży konflikt w swoim związku, który wzmaga się jedynie z powodu kryzysu ekonomicznego, przez jaki, nie tylko zresztą oni, przechodzą. Mają problemy jako para. Próbują tym jakoś zarządzać i radzić sobie z tą sytuacją na tyle, na ile mogą, ale to często ich przerasta. Podoba mi się, że w tym filmie nie ma klisz, co z perspektywy aktorki zaangażowanej w wiele różnych projektów jest bardzo odświeżające. Juan wraz ze swoimi współpracownikami spędził lata z ludźmi dotkniętymi problemem eksmisji. Wynikiem tego była ciekawa obserwacja. Mianowicie to, że to kobiety najbardziej zaciekle walczą o swoje domy. Mężczyźni, gdy tracą pracę, a co za tym idzie możliwość utrzymania rodziny, mają poczucie, jakby ich tożsamość była kwestionowana, popadają w kryzys, bo nie wiedzą, kim są. Przecież do tej pory to oni zapewniali utrzymanie, a nagle wszystko się zmieniło. Jest to problem, który nie dotyczy kilku rodzin, a setek czy tysięcy. To jeden z poważniejszych socjalnych problemów, jakiemu czoła musi stawić nasz kraj. Każdego dnia eksmitowanych jest blisko sto osób. To dzieje się naprawdę!

Ważne jest też, by móc oglądać takie filmy w kinach. Tymczasem dzisiaj, zwłaszcza po pandemii, zmienia się sposób dystrybucji. Coraz częściej wybieramy domowe zacisze, zwłaszcza że bardzo mocno w ostatnim czasie rozwijają się serwisy streamingowe. Nie obawiasz się o przyszłość tradycyjnego kina?

- Bardzo się o to martwię i uważam, że jest wiele powodów, dla których świat nie powinien pozbawić się takiej możliwości. Mam świadomość, że może nadejść kiedyś taki dzień, że nowe pokolenia nie będą miały dostępu do tego wyjątkowego doświadczenia, jakim jest kinowy seans. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić świata bez tego. Oczywiście nie jest to problem, który znajduje się w czołówce tych, z jakimi zmagamy się w dzisiejszej rzeczywistości. Jednocześnie to coś, co dało tak dużo każdemu z nas, kto miał możliwość dorastania, doświadczając tego wyjątkowego rytuału, jakim jest chodzenie do kina. Byłoby bardzo smutno, gdyby pewnego dnia okazało się, że to już koniec i kina przestają istnieć.

Myślisz, że może tak się stać?

- Na pewno będzie coraz mniej ludzi, którzy doceniają możliwość pójścia do kina i cały rytuał z tym związany. Mam jednak nadzieję, że kino przetrwa, bo wspólna projekcja w ciemnej sali to kompletnie inne doświadczenie. Platformy również robią sporo dobrego. Powstaje coraz więcej produkcji, a co za tym idzie tworzą się kolejne miejsca pracy. Choć tak dużo bodźców i więcej możliwości, czego dzisiaj jesteśmy beneficjentami, zwiększa problemy z koncentracją, uwagą. Ciężko życie dzisiejszych młodych ludzi porównać do rytmu naszego dzieciństwa, wieku nastoletniego czy wczesnej dorosłości. Podobnie jak ja, sam tego przez lata na pewno doświadczałeś. A co z tymi, którzy są teraz dziećmi albo urodzą się za pięć lat? Do czego będą mogli porównać swoje doświadczenie? To trochę martwi. Pójście do kina to nie zawsze rozrywka i dobra zabawa. Dla mnie to coś o wiele więcej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Penélope Cruz | 24 godziny (2023)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy