Reklama

Paweł Szajda: Czasem trzeba zaryzykować

O aktorach bawiących się w żołnierzy, o przygotowywaniu się do roli pianisty oraz o tym, czy czuje się Polakiem, czy Amerykaninem - na planie filmu "Wygrany" opowiada Paweł Szajda.

"Wygrany" to nowy film Wiesława Saniewskiego. Szajda wciela się w nim rolę Olivera - młodego, ambitnego, ale i niepokornego pianisty, który zrywa kontrakt na światowe tournee. W ramach odszkodowania musi zapłacić organizatorom 250 tysięcy euro. Starając się zdobyć tak niebagatelną sumę, dowie się na czym tak naprawdę polega prawdziwa męska przyjaźń, a także spotka kobietę, która zdobędzie jego serce.

Krystian Zając: Woli pan żeby mówić o nim jako o Polaku wychowanym w Ameryce czy raczej Amerykaninie z polskimi korzeniami?

Reklama

Paweł Szajda: - To trudne pytanie. Szczerze mówiąc, kiedy jestem w Stanach nie czuję się pełnym Amerykaninem, ale kiedy jestem w Polsce oczywiście też nie jestem traktowany jak Polak i również czuję się trochę obco.

Czyli pół na pół - trochę Polak, trochę Amerykanin?

- Half na pół powiedzmy.

Jak to się stało, że po debiucie u boku Diane Lane w "Pod słońcem Toskanii" trafił pan na plan "Tataraku". Jak znalazł się pan w filmie Andrzeja Wajdy?

- To się stało tak, że w tym filmie z Diane Lane też grałem Polaka i pani Ewa Brodzka, producentka 'Tataraku' pamiętała mnie z tamtych czasów. Więc kiedy szukali aktora do roli Bogusia w 'Tataraku', wysłała e-maila do mojego agenta. Przyleciałem do Polski na zdjęcia próbne i już zostałem. Niby proste, ale od zagrania w tym pierwszym filmie do roli w 'Tataraku' minęło prawie 7 lat.

Teraz gra pan u Wiesława Saniewskiego, czyli zaraz po 'Tataraku' kolejny polski film. Jakie różnice widzi pan w pracy obu wspomnianych reżyserów, jakie różnice w podejściu do aktora?

- Myślę, że podejście do aktorów, aż tak bardzo się nie rożni. Wiem, że pan Wiesław pracował jako przy "Dyrygencie" Andrzeja Wajdy i myślę, że dużo tam się nauczy. Widział jak pan Andrzej pracował i później trochę z tego wziął dla siebie.

Ma pan swobodę na planie?

- Tak. Na pewno jest dużo swobody na planie, a rola nie jest ograniczona, bo nie jest z literatury, więc możliwe są zmiany.

Dotąd zagrał pan w kilku filmach i serialach w Ameryce. Czy polskie kino bardzo odstaje od amerykańskiego? Czy są duże różnice w pracy na planie?

- Filmy robi się tak samo na całym świecie. Tak naprawdę wszystkie ekipy pracują podobnie. Trzeba się oczywiście nauczyć slangu przy kamerze itp., ale to nie stanowi problemu.

Gdy kręcił pan "Generation Kill" - serial, którego akcja rozgrywa się w Iraku nie obawiał się pan o swoje życie? Nic nie groziło wówczas aktorom?

- Czasami trzeba ryzykować...

Bo czasem może się opłacić?

- Tam oczywiście zawsze była cała drużyna kaskaderów, kiedy były takie naprawdę trudne rzeczy. Ale tak wiele akcji znowu tam nie było, różne skoki, itp. Pamiętam, że (nie pamiętam dokładnie w którym odcinku to jest), ale zeskakiwałem z dachu humvee (samochód terenowy opracowany dla armii Stanów Zjednoczonych - przyp. red.).

- Poza tym chłopcy jako dzieci zawsze bawią się w wojnę, kowboj i indian, policjantów i złodziei.

I w żołnierzy.

- No właśnie. Nie powiem, naprawdę fajne to było.

Teraz gra pan pianistę. Jak przygotowywał się pan do tej roli?

- Kiedy najpierw spotkałem pana Wiesława w Berlinie w tamtym roku w lutym chyba, to już dwa czy miesiące później, kiedy już jasne było, że będę z nim pracował, zacząłem lekcje na fortepianie. Teraz już 8 miesięcy gram, nie powiem, że dobrze, ale niektóre utwory potrafię zagrać.

Polubił Pan to?

-Tak. Na pewno będę grał dalej po tym filmie.

Proszę mi na koniec powiedzieć, czy chciałby Pan pracować w Polsce, pracować przy kolejnych filmach czy raczej marzy pan o karierze w Hollywood?

- Marzę, by robić ciekawe filmy, by grać ciekawe postacie. Jest mi to obojętne czy robię film tu czy tam. Mnie interesuje ciekawa praca.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film | Paweł | Paweł Szajda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy