Przez lata współpracował z Andrzejem Wajdą i Romanem Polańskim. Teraz towarzyszy Ellen Kuras jako operator w jej pełnometrażowym debiucie reżyserskim. W "Lee. Na własne oczy" w obiektywie jego kamery w tytułowej roli staje laureatka Oscara Kate Winslet. W rozmowie z Interią Paweł Edelman zdradza, dlaczego historia Lee Miller jest wciąż aktualna, dzieli się wspomnieniami współpracy z Jerzym Stuhrem i mówi, kto mógłby być autorem zdjęć, gdyby miał powstać o nim film.
Kiedyś myślał, że zostanie pisarzem. Choć tak się nie stało, można powiedzieć, że jego marzenie poniekąd się spełniło, ponieważ dziś tworzy historie za pomocą obrazów. Paweł Edelman to polski operator filmowy, który współpracował z prawdziwymi ikonami polskiego i zagranicznego kina. Współpracował z Andrzejem Wajdą, od lat współpracuje z Romanem Polańskim. Za zdjęcia do filmu "Pianista" zdobył Europejską Nagrodę Filmową i został nominowany do Oscara oraz BAFTA. To on był operatorem na planie biografii o Rayu Charlesie z Jamie Foxxem w roli głównej. Teraz odpowiada za zdjęcia do filmu "Lee. Na własne oczy", w którym laureatka Oscara Kate Winslet portretuje Lee Miller - modelkę i reporterkę wojenną "Vouge’a", która jako jedyna kobieta miała możliwość wejścia do żeńskiej części koszarów wojskowych i sfotografowała się w wannie w mieszkaniu Hitlera po jego śmierci. Jej zdjęcia pozostają jednym z najważniejszych dokumentów okrucieństw II wojny światowej.
Z okazji premiery filmu "Lee. Na własne oczy" spotkaliśmy się z Pawłem Edelmanem i spytaliśmy m.in. o przygotowania do opowiedzenia historii Lee Miller, moment, w którym wiedział, że chce być operatorem i jak wspomina Jerzego Stuhra, z którym współpracował przy reżyserskich projektach aktora.
Martyna Janasik, Interia: Czy przystępując do pracy nad filmem "Lee. Na własne oczy", któryś z okresów jej twórczości studiował pan w szczególności?
Paweł Edelman: - Zakupiłem wszystkie albumy ze zdjęciami wojennymi autorstwa Lee, które są dostępne na rynku. Przeglądałem też fotografie, w których występuje jako modelka, czyli prace Man Ray'a oraz kadry z "Vogue'a" i pozostałych modowych gazet amerykańskich. Starałem się zobaczyć, wszystko, co się da, by dowiedzieć się, jak wyglądała, jak pozowała i jakie zdjęcia sama robiła. Potem udostępniono nam zdigitalizowane archiwum jej prac i przeglądałem wszystkie rolki negatywów, które zrobiła w czasie wojny.
Jaki obraz Lee Miller zarysował się w pana głowie po zobaczeniu jej archiwum? Jaką była według pana kobietą?
- Wydaje mi się, że była bardzo nowoczesną kobietą. Bardzo silną i niezależną. Nie bała się wyzwań zawodowych i towarzyskich. Bez strachu nawiązywała kontakty z ludźmi czy romansowała z mężczyznami, nie będąc przy tym pruderyjną. To była po prostu bardzo interesująca kobieta z charakterem.
Dlaczego świat kina stale wraca do czasów wojny? Co takiego szczególnego dostrzegacie w tamtym okresie?
- To tam są korzenie współczesności. Bez zrozumienia tego, co się działo z ludźmi i naszymi przodkami w czasie wojny oraz okresie powojennym, ciężko pojąć to, jacy jesteśmy teraz. To pomaga dostrzec, jaką radością jest wolność. Przypomnienie tego, jak niepewne były to czasy, może dobrze nam zrobić. Tym bardziej, że żyjemy w bardzo niepewnych czasach. Film "Lee. Na własne oczy" pokazuje, że tak naprawdę współcześnie, niezależnie od sytuacji nazwijmy to politycznej, wciąż mierzymy się z bardzo podobnymi problemami. To dlatego powiedziałem, że Lee Miller jest nowoczesną postacią, ponieważ wyobrażam sobie taką osobę żyjącą dzisiaj. Oczywiście zmieniła się kwestia obyczajowości oraz relacji damsko-męskich, które teraz trochę się skomplikowały i nie są już takie proste. Natomiast Lee wciąż wydaje się kobietą, która może przemawiać do współczesnej publiczności.
Co było dla pana największym wyzwaniem podczas pracy na planie "Lee. Na własne oczy"?
- Cały film kręciliśmy w Budapeszcie i okolicach, poza może dwiema większymi przedwojennymi scenami, które realizowaliśmy na południu Chorwacji. Trudnością, z którą musieliśmy się zmierzyć, było znalezienie miejsc przypominających Paryż, Londyn i Monachium z czasów wojny, albo Dachau. W pewnym momencie wyzwaniem stało się też tempo pracy. Nie mieliśmy możliwości długo kręcić. Były więc takie dni zdjęciowe, kiedy musieliśmy nagrać wiele różnorodnych scen w jeden dzień. To stanowi wyzwanie dla zespołu technicznego, ale także dla aktorów. Na szczęście mogliśmy liczyć na ogromne wsparcie ze strony Kate Winslet, która była tu nie tylko odtwórczynią głównej roli, ale również producentką. Dzięki temu wiedziała, że pewne rzeczy po prostu musimy szybko robić i bardzo nam w tym pomagała.
Kate Winslet to aktorka, a od jakiegoś czasu również producentka. A jak to było z panem? Od zawsze chciał pan być operatorem?
- Oj, to nie było tak szybko. Najpierw skończyłem uniwersytet i wydawało mi się, że będę kulturoznawcą, filmoznawcą. Kiedyś myślałem też, że będę pisać książki.
Można poniekąd stwierdzić, że jest pan pisarzem, tylko że zamiast słowami, pisze pan obrazem.
- Tak, piszę obrazem, ale lubię też słowo pisane. Opowiadanie za pomocą obrazu pojawiło się chwilę później i było poniekąd kwestią jakiegoś biegu różnych okoliczności. To nie była decyzja ani skłonność, które narodziły się we mnie jakoś bardzo wcześnie.
Czy pamięta pan moment, w którym uświadomił sobie: "To jest to. Chcę być operatorem"?
- Tak, bardzo wyraźnie. Po prostu nagle zacząłem bardzo późno robić zdjęcia fotograficzne. Zawsze myślałem, że to jest tak technicznie trudne i skomplikowane i się tego bałem. Kiedy już zacząłem robić te zdjęcia, okazało się, że to daje mi jakąś gigantyczną radość i jest fascynacją, która mnie ciągnie do przodu. Wtedy poczułem: "Wow, to jest naprawdę fajne".
Gdyby powstał o panu film, kto miałby robić zdjęcia?
- Powinienem odpowiedzieć, że mój syn, ponieważ też jest operatorem i myślę, że to byłaby najlepsza odpowiedź.
Nie bałby się pan rodzinnych konfliktów?
- Nie, taki okres konfliktów mamy już za sobą. Jesteśmy bardzo dobrze dogadani z moimi synami.
Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie zapytała o pana współpracę z Jerzym Stuhrem. Tym bardziej, że rozmawiamy nie tak długo po jego odejściu. Był pan operatorem przy filmach, które reżyserował. Jakie ma pan wspomnienia z nim związane?
- O! Mam z nim mnóstwo niezwykłych wspomnień, ponieważ to był bardzo ciepły człowiek. Takie rozstanie zawsze jest czymś dojmującym. Moim pierwszym takim rozstaniem było pożegnanie z Andrzejem Wajdą, z którym zrobiłem nawet więcej filmów niż z Jurkiem. Było to dla mnie czymś niezwykle przejmującym i smutnym. Tak przykro mi było teraz pożegnać Jurka.
Jakim reżyserem był Jerzy Stuhr?
- Jurek był przede wszystkim aktorem, ale pisał też swoje scenariusze, więc dokładnie wiedział, co chce powiedzieć. Nie był wykształconym reżyserem, w związku z czym sprawy czysto techniczne go nie interesowały. Koncentrował się na aktorstwie i reżyserii. Dla mnie jako operatora był więc fantastycznym partnerem, ponieważ zostawiał pewne sprawy w moich rękach, a sam skupiał się na tym, co dla niego najważniejsze.
Czyli dobrze rozumiem, że jako operator potrzebuje pan pewnego rodzaju autonomii?
- Myślę, że autonomia, ogólnie rzecz biorąc wolność, jest czymś, czego wszyscy bardzo potrzebujemy.
Pracował i pracuje pan z ikonami polskiego i zagranicznego kina. Czy ma pan jeszcze jakieś operatorskie marzenia?
- Mam jedno stałe marzenie - zrobić kolejny interesujący film o ciekawej postaci lub intrygującej sprawie.
W takim razie tego panu życzę.