Paul Verhoeven: To historia, nie prawdziwe życie
"Elle" - ekranizacja powieści "Oh…" Philippe'a Dijana - to nagrodzony Złotym Globem najnowszy film Paula Verhoevena, mistrza światowego kina, twórcy takich dzieł, jak: "RoboCop", "Pamięć absolutna", "Nagi instynkt" oraz "Showgirls".
Michèle, w którą wciela się w "Elle" Isabelle Huppert, wydaje się niezniszczalna. Jest twardą, bezkompromisową szefową znakomicie prosperującej firmy zajmującej się grami wideo. Z podobną bezwzględnością podchodzi do życia prywatnego i uczuciowego. Brutalny atak, którego staje się ofiarą we własnym domu, zmienia jej życie na zawsze. Kiedy odkrywa, kto jest sprawcą, oboje poddają się swoistej grze - perwersyjnej i przerażającej. A gra ta w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli...
Skąd pomysł ekranizacji powieści Philippe'a Dijana?
Paul Verhoeven: - To nie był mój pomysł, przyszedł z nim do mnie producent Saïd Ben Saïd. Kiedy przeczytałem książkę Dijana, od razu wiedziałem, że mamy gotowy materiał na film. Ale musiałem jakoś ułożyć całość w głowie, znaleźć pomysł na sfilmowanie tego dzieła.
Jak przebiegał proces adaptacji?
- Nigdy nie piszę sam pierwszej wersji scenariusza, zostawiam to scenarzystom. Na tym etapie może zdarzyć się wszystko. Podczas prac nad scenariuszem powstaje powoli rzeźba, całość nabiera kształtu.
Na początku film miał powstać w Stanach Zjednoczonych...
- Tak, stąd amerykański scenarzysta. Przymierzaliśmy się do ustawienia planu w Bostonie albo Chicago z amerykańską obsadą. Ale z różnych względów, artystycznych i finansowych, tak się nie stało. Przede wszystkim jednak wiedziałem, że będzie mi trudno znaleźć w Hollywood aktorkę, która zdecydowałaby się zagrać tak niemoralną postać. Nawet spośród aktorek, które dobrze znam. Zupełnie inaczej patrzyła na tę rolę Isabelle Huppert. I wtedy Saïd Ben Saïd zapytał "Po cholerę walczymy, by zrobić ten film w Stanach? To francuska opowieść, Isabelle jest gotowa przyjąć rolę, zachowujemy się jak idioci!". I miał rację. Uzmysłowiłem sobie, że nigdy nie zrobilibyśmy tego filmu na takim poziomie autentyczności w Stanach.
Jak każda twoja postać kobieca, Michèle jest silna, ale na gwałt, jakiego pada ofiarą, reaguje, cóż, dziwnie.
- To historia, nie prawdziwe życie, nie filozoficzna wizja kobiety. Ona reaguje w taki sposób, co jednak nie oznacza, że inne kobiety powinny tak reagować. Ale ona tak. To jej historia. A moim zadaniem było pokazanie tej opowieści w sposób realistyczny, konsekwentny i interesujący artystycznie. Choć i tak wszystko zawdzięczamy Isabelle Huppert, której nieprawdopodobne aktorstwo całkowicie uwiarygodnia tę historię.
No, ale to także twoja zasługa, bo jako reżyser nie szukasz usprawiedliwienia...
- ... to publiczność i tak zawsze wydaje opinię, to ona ma decydujące zdanie. Każdy oceni tę historię po swojemu. Na przykład zależało mi bardzo, by ludzie nie pomyśleli, że Michèle reaguje w taki, a nie inny sposób, bo jest ofiarą morderstw, jakie popełnił jej ojciec i to dlatego jest straumatyzowaną kobietą. Chciałem tego uniknąć. Była taka pokusa, ale ją odrzuciłem. Wolę, abyśmy do końca nie wiedzieli, dlaczego jest taka jaka jest.
Jesteś mistrzem dwuznaczności...
- Kiedy Isabelle zobaczyła film, powiedziała "Najbardziej interesująca w tym filmie jest ciągła dwuznaczność". I ma rację, rzeczywiście chodzi o dwuznaczność. Trudno ogarnąć tę kobietę. Wszystko się w niej przeplata, zmienia, fluktuuje. Robiłem to zresztą w wielu innych filmach, by wspomnieć choćby "Pamięć absolutną", choć to zupełnie inny gatunek filmowy, ale tam też wszystko się przeplata - sen i rzeczywistość funkcjonują równolegle. Na końcu nie jesteś pewien, co myśleć. Lubię, kiedy sytuacja pozostaje otwarta. Tak zresztą jest przecież i w życiu - nigdy nie wiemy, co kryje się za uśmiechem. Bardzo wcześnie widzimy scenę, w której Michèle wyobraża sobie, że zabija swego prześladowcę. Ta fantazja koresponduje z atmosferą filmu i osobowością bohaterki. W finałowej scenie, którą zresztą przedyskutowaliśmy z Isabelle na milion sposobów, pojawia się uśmiech, ale przede wszystkim zamyślenie.
Sceny gwałtu są jak czarne dziury w tym filmie, który pokazuje nam przecież codzienność Michèle.
- Myślę, że to wynika z mojej fascynacji malarstwem Mondriana, gdzie czerwień i błękit są przerywane czarnymi liniami. Te sceny, sceny gwałtu, musiały być takie, musiały wprawiać widza w osłupienie. Gdyby zostały pokazane tak, jak reszta scen w filmie, byłoby to nierealistyczne i nieuczciwe wobec widza, który - tak jak Michèle - musi skonfrontować się z przemocą, jaka ją spotyka.
Mimo przemocy, gwałtu, jakie spotykają Michèle, nigdy nie widzimy jej "zniszczonej", przerażonej, w roli ofiary...
- Rzeczywiście nie, to byłoby zbyt konwencjonalne; poszlibyśmy w ten sposób w kierunku nudy melodramatu. Bardziej interesujące jest zaskoczenie widza. Jestem wielkim admiratorem Igora Strawinskiego i jego sposobu komponowania, który daleki jest od norm czy naszych przyzwyczajeń. A poza tym taka właśnie jest Michèle: - Zostałam zgwałcona, ale jestem tu teraz z wami, więc to bez większego znaczenia. Zamówmy drinki i zjedzmy obiad.
Nie zamykasz Michèle w szufladce ofiary. Ona raczej dopatruje się w tym wszystkim ironii...
- Pamiętajmy, że moralność jest bardzo względna, otwarta na manipulację. Dijan także nie zrobił z Michèle ofiary. Zresztą przyjęcie odwrotnej postawy byłoby zupełnie nierzeczywiste, nieprawdziwe. To agresywna kobieta, jej nastawienie wobec matki, syna, jego dziewczyny jest bardzo agresywne, jest wymagająca, bezlitosna, zimna. Tak, jest w moich filmach przemoc, ale ona jest wynikiem obserwacji. Przemoc pojawia się na stronach każdej gazety, nie tylko na pierwszej stronie. Media są pełne przemocy, złych wiadomości. Jesteśmy uzależnieni od katastrof, nieszczęść, ponieważ one są fascynujące i mogą być piękne. Jak na płótnach Turnera, jeśli spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest straszne.
To pierwszy film, jaki zrobiłeś we Francji.
- I to wspaniałe doświadczenie, ponieważ we Francji podchodzi się do twórców filmowych z wielkim szacunkiem. Większym niż w Holandii czy USA. To w ogóle dziwna sprawa, bo zanim zaczęliśmy kręcić film, cierpiałem na paraliżujące bóle głowy. I kiedy przyjechałem do Paryża, one ustąpiły. Od razu i do dziś nie wróciły. Sądzę, że wzięły się z niepewności, lęku przed nieznanym, przed zanurzeniem się w inną kulturę, inny język. Przez 25 lat realizowałem moje filmy w Holandii, przez następne 15 w Stanach, to naprawdę był krok na obcą ziemię. Wszystko tu było nowe - lokacje, obsada, ekipa filmowa. Ale to tylko przysłużyło się filmowi, bo kiedy zanurzasz się w nieznanym, twój mózg staje się kreatywny, podpowiada ci nowe rozwiązania.
Jak pracuje się z Isabelle Huppert?
- Ona jest nieulękniona. Nie boi się niczego. Nic nie stanowi dla niej problemu. Jej odwaga jest fenomenalna.
Rozmawiała Claire Vassé.