Reklama

"Nieświatowe" społeczeństwo

Rafał Maćkowiak pierwsze sukcesy odniósł dzięki rolom w filmach debiutującego wtedy Przemysława Wojcieszka - "Głośniej od bomb", a następnie w "W dół kolorowym wzgórzem". Seriali unika, choć zagrał niedawno w "Ekipie", a już wkrótce w serialu "Londyńczycy". Za to często można go zobaczyć w teatrze. Od sześciu lat związany jest z Teatrem Rozmaitości. Ostatni rok może zaliczyć do udanych. Pojawił się w "Ekipie" Agnieszki Holland, "33 scenach z życia" Małgorzaty Szumowskiej. Z kolei w "Senności" Magdaleny Piekorz wcielił się w lekarza Adama, który zakochuje się w młodym kieszonkowcu. Dla niego jednak nie to jest w tej opowieści najistotniejsze. W rozmowie z Martyną Olszowską opowiedział, co lubi w kobietach reżyserkach i dlaczego najlepszym krytykiem była jego babcia.

Porozmawiajmy o kobietach. W ostatnim czasie miałeś okazję pracować z kilkoma reżyserkami . Wystąpiłeś u Holland, Szumowskiej i Piekorz. Czy widzisz różnicę między stylem pracy reżysera a reżyserki?

Rafał Maćkowiak: Chyba tak na prawdę nie ma różnic. W kobietach reżyserach podoba mi się to połączenie wrażliwości ze zdecydowaniem. Wydaje mi się, że kobiety, choć żyjemy w XXI wieku, nadal muszą sobie wypracować swoją pozycję, pokazać swoją stanowczość i są tego świadome. Mam wrażenie, że u wielu facetów na planie zdjęciowym wciąż wyczuwa się pewien dystans do kobiet reżyserek, stąd muszą one walczyć o swoje. Kobiety tworzą więc taki bardzo przyjemny dysonans - wrażliwości, ciepła i zdecydowania z drugiej strony. Najmocniejszym przykładem jest tu oczywiście Agnieszka Holland, ale i Małgorzata Szumowska. Przede wszystkim jednak Magda Piekorz.

Reklama

Swoje pierwsze sukcesy odniosłeś jednak w filmach reżysera - "Głośniej od bomb", "W dół kolorowym wzgórzem". Czy planujesz kontynuować współpracę z Przemkiem Wojcieszkiem?

Rafał Maćkowiak: Mam teraz sporadyczny kontakt z Przemkiem, od czasu do czasu tylko ze sobą rozmawiamy. Wiem, że ma w głowie jakieś projekty, ale z tego, co się orientuję, myśli już trochę inaczej o filmach. A i ja jestem teraz dość zajęty, póki co więc nie mamy żadnych wspólnych planów. Choć przyznam, że bardzo bym tego chciał. Przemek ostatnio skupił się bardziej na teatrze. Zresztą kilka lata temu z nim współpracowałem przy sztuce "Cokolwiek się zdarzy, kocham cie" w Teatrze Rozmaitości.

Niejednokrotnie o granych przez ciebie bohaterach krytyka pisała, jako o młodych ludziach reprezentujących problemy swojego pokolenia. Czujesz się jak głos swojej generacji, że przynależysz w ogóle do jakiegoś pokolenia?

Rafał Maćkowiak: Wydaje mi się, że jest coś charakterystycznego dla ludzi w tym samym wieku. Dostając role, z wiadomych powodów dostaję je odpowiednio do swojego wieku. Interesujące mnie scenariusze często przedstawiają problemy, które w jakiś sposób również mnie dotyczą. Może są to jakieś cechy, które w jakiś sposób są charakterystyczne dla całego pokolenia. Chyba więc można mówić o człowieku z pokolenia w przypadku moich kolejnych bohaterów. Ale trzeba pamiętać, że u Wojcieszka gram człowieka dwudziestoletniego, który dopiero się określa w życiu, teraz coraz częściej zaczynam wcielać się w ludzi trzydziestoletnich, przechodzących powtórny kryzys, targanych wątpliwościami, zmagającymi się już z trochę innymi problemami.

Twój bohater w "Senności", Adam też jest takim przedstawicielem pokolenia, uosabiając problem ludzi już dorosłych, a wciąż w jakiś sposób uzależnionych od rodziców?

Rafał Maćkowiak: To nie kwestia uniezależnienia się od rodziców, bo gdzieś tam mój bohater jest już niezależny. Uniezależnił się na tyle, na ile mógł - pracuje w dużym mieście, skończył studia, funkcjonuje już w innej rzeczywistości. Ale wiadomo, relacje z rodzicami zawsze będą bliskie i będą wpływać a nasze życie, w ten czy w inny sposób. Adam, późno bo późno, uświadamia sobie, kim jest i kim chce być. Zaczyna rozumieć, na czym może polegać jego szczęście i gdzie powinien szukać miłości. To niesie ze sobą świadomość, że jest to jednocześnie coś, z czym mogą nie poradzić sobie jego rodzice. Oni wychowali się w zupełnie innym świecie niż ten, w który wkracza Adam. Zatem moje szczęście będzie dla nich nieszczęściem, które może zerwać bliskie relacje z nimi. Powstaje więc pytanie: na czym powinno polegać nasze szczęście? Czy na tym, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale obdarzamy szczęściem innych? Czy może nasze szczęście musi być trochę egoistyczne, czyli zabiegamy o to nasze szczęście, unieszczęśliwiając wszystkich dookoła? Wydaje mi się, że w "Senności" odpowiedź jest jednoznaczna - trzeba iść za głosem serca. Myślę, że nie można żyć w nieszczęściu.

Przyjmując tę rolę, nie obawiałeś wątki homoseksualnego?

Rafał Maćkowiak: Czytając scenariusz, w ogóle tego wątku po prostu nie dostrzegałem. Mieszkam w dużym mieście, gdzie kwestia homoseksualizmu jest rzeczą powszednią i nie stanowi problemu. Gram również w teatrze, gdzie te problemy zostały poruszone wiele lat temu. Dlatego gdy po raz pierwszy wpadł mi w ręce ten scenariusz, nie widziałem problemu homoseksualizmu, a raczej to o czym wcześniej wspomniałem - pytanie o podejmowane przez nas decyzje i ich wpływ na szczęście nasze i innych ludzi.

Jednak twój wątek rozgrywa się na Śląsku, w pewnej zamkniętej społeczności, więc w przypadku historii Adama orientacja seksualna odkrywa ogromną rolę.

Rafał Maćkowiak: Z pewnością. Myślę, że nawet bardziej chodzi tu nie tyle o zamkniętą społeczność, a mentalność naszego społeczeństwa, które jest jeszcze mocno "nieświatowe" w tej kwestii. Faktycznie ten element jest w tej opowieści bardzo mocny i wyraźny. Myślę, że 20 proc. ojców w tym kraju, gdy dowie się, że jego syn jest homoseksualistą zachowa się podobnie jak ojciec Adama - będzie dążył do zerwania relacji. Dla mnie osobiście nie miało to jednak żadnego znaczenia. To według mnie raczej schemat miłosnej historii z mezaliansem w tle, gdy bohater zakochuje się w nieodpowiedniej kobiecie, którą nie mogą zaakceptować rodzice. Nie ważne więc, czy jest to ukochana z niższych sfer, czy może drugi mężczyzna.

Jak ważna była tu kwestia wzajemnego zrozumienia między tobą a Bartkiem Obuchowiczem, z którym macie kilka, niekiedy bardzo intymnych scen?

Rafał Maćkowiak: To może dziwne, ale wszystko poszło tak jakoś płynnie. Nie miałem żadnych oporów czy obaw. Nie czułem też dyskomfortu. Wydaje mi się, że duże znaczenie miały próby jeszcze przed zdjęciami. Wtedy właśnie wszystko sobie powiedzieliśmy i wyjaśniliśmy, więc gdy znaleźliśmy się na planie zdjęciowym raczej nic już nie stanowiło problemu.

Już niedługo Telewizja Polska wyemituje serial "Londyńczycy", gdzie grasz jedną z głównych ról. Ponownie uosabiasz problemy współczesnego młodego pokolenia?

Rafał Maćkowiak: (śmiech) Gram Pawła, który w Polsce mieszkał w dużym mieście. Przerwał jednak studia i zdecydował się wyjechać z Polski, jednak w przeciwieństwie do innych bohaterów, nie emigruje za groszem, a raczej z powodu rozczarowania krajem. Paweł po prostu wstydzi się Polski. Poczuł się zażenowany tym, co dzieje się w kraju i postanawia poszukać szczęścia w Anglii, gdzie pracuje w dzielnicy handlowej, sporo zarabia, starając się upodobnić do Anglików. Jednak w trakcie podróży, w samolocie spotyka Polkę i ta znajomość przewartościowuje jego życie.

Jako aktor starasz się unikać seriali. Niedawno wystąpiłeś jedynie w "Ekipie" Agnieszki Holland, a co przekonało cię w przypadku "Londyńczyków"?

Rafał Maćkowiak: Przede wszystkim ten serial jest jednak pewną całością, zamyka się w trzynastu odcinkach. To nie jest telenowela. Poza tym porusza temat, który mnie interesuje. Mam możliwość zagrania roli, która mnie interesuje, ale też bohatera innego ode mnie. Bo szczerze mówiąc, ja nie potrafiłbym wyjechać z kraju i mieszkać gdzie indziej. Reżyseruje Greg Zglinski, do tego świetna obsada... Jest więc sporo przesłanek, by wziąć w tym projekcie udział.

A co przygotowujesz w teatrze?

Rafał Maćkowiak: W grudniu odbędzie się premiera "Teoremy", którą przygotowujemy z Grześkiem Jarzyną.

Skoro zaczęliśmy od kobiet, to może na kobietach skończmy. Kiedyś w jednym z wywiadów wspominałeś, że najlepsze recenzje pochodzą od twojej babci.

Rafał Maćkowiak: Tak, pamiętam, to był taki żart. Niestety babcia już nie żyje. To jest tak, że funkcjonujesz w innym środowisku i nagle spotykasz się z rodziną, która mieszka gdzieś tam w Polsce. Ona ogląda to, nad czym człowiek tak długo pracował, poświęcił tyle czasu,a recenzje niejednokrotnie są bardzo krótkie i zaskakujące. Pamiętam na przykład, że kiedyś robiliśmy spektakl "Kubuś P." na podstawie Kubusia Puchatka. To było naprawdę spore wydarzenie, przedstawienie zebrało trochę nagród, aktorzy świetnie zagrali, dostaliśmy super recenzje w gazetach. Zaprosiłem więc babcię na spektakl, a ona po wszystkim do mnie podchodzi i mówi: "Rafciu, jak zagrasz coś dla dorosłych to wtedy mnie zaproś".

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy