Reklama

Nie używam Facebooka

Rzadko kiedy pamiętamy debiuty gwiazd, które od lat błyszczą na firmamencie. Zwykle dlatego, że pierwsze role to drugoplanowe epizody w przeciętnych filmach. O tym, jak debiutowała Emily Watson nie da się jednak zapomnieć.

Rola Bess w filmie Larsa von Triera "Przełamując fale", która uprawia seks z przypadkowymi mężczyznami i opowiada o swoich przygodach sparaliżowanemu mężowi, na zawsze zdefiniowała jej aktorską tożsamość.

"Czekam na role, które stawiają mi wyzwania i kobiety, które zostają postawione w nietypowych sytuacjach i mają przed sobą interesujące dylematy do rozwiązania" - mówi do dziś.

Za kreację Rose w "Złodziejce książek" aktorka dostała nominację do Satellite Awards. W wywiadzie, którego udzieliła portalowi INTERIA.PL w mroźnym Berlinie przyznaje, że jeszcze nigdy nie zagrała tak niesympatycznej postaci. I od dawna żadna rola nie dała jej tyle satysfakcji!

Reklama

Emily Watson z pasją opowiada więc o pracy na planie, niemieckich rekwizytorach, spotkaniach z ludźmi, którzy noszą w sobie traumę i zamykaniu się w czterech ścianach własnego domu.

Z aktorką rozmawiała Anna Bielak.

Anna Bielak: Rose Hubermann ze "Złodziejki książek" jest postacią, która na pierwszy rzut oka nie wzbudza sympatii. Było ci trudno wcielić się w jej skórę?

Emily Watson" - Granie takich bohaterów jest największym prezentem, jaki może dostać aktor. Kiedy patrzę na swoją filmografię nie widzę nikogo, kto byłby tak niesympatyczny, jak Rose. Kreowanie takich postaci jest fascynujące. Czułam się, jakbym założyła maskę i odkleiła od siebie samej. Poza tym Rose jest ogromnie ciekawym przypadkiem, jeśli chcemy analizować jej charakter mając w tyle głowy czasy, w jakich żyła. II wojna światowa była dramatycznym okresem dla Europy; pełnym smutku, złości i frustracji. Mnóstwo młodych mężczyzn ginęło na froncie, wszyscy zmagali się z biedą. To rodziło agresję. Ludzie zmieniali się nie do poznania. W filmie nie ma o tym mowy, ale powieść opisuje Rose i Hansa (jej męża) w czasach, kiedy byli młodym, romantycznym małżeństwem. On grał na akordeonie, ona była piękną malarką.

Czyli powiedziałabyś, że z biegiem akcji Rose nie tyle przechodzi radykalną zmianę, co po prostu odsłania swoje prawdziwe, delikatniejsze oblicze?

- Myślę, że te dwa procesy przebiegają równolegle. Oczekiwania młodej Rose względem życia boleśnie zderzyły się z rzeczywistością i narodziła się gorycz. Teraz Rose zarabia na utrzymanie piorąc brudną bieliznę obcych ludzi, a Hans okazjonalnie ima się mało płatnych zajęć. Rose jest zła i rozczarowana - stanowi więc doskonały cel dla faszystowskich ideologów, którzy pokazują, na kogo można zwalić winę za własne niepowodzenia. Nie poddaje się jednak indoktrynacji, mimo że prawie każdy z sąsiadów pozbył się kręgosłupa moralnego. Blok państw totalitarnych utrzymał się dzięki decyzjom, które rodziny podejmowały wokół swoich okrągłych, kuchennych stołów. Rose twardo stoi przy Hansie, a ten jest przeciwko polityce, nigdy nie chciał wstąpić do partii. Jeśli jest niemiła to nie dlatego, że ma zły charakter, ale ze względu ilość stresu, jaki nosi codziennie na swoich ramionach. Opcja przyjęcia pod swój dach dwoje dzieci - Liesel i jej brata - i wzięcie zapomogi, może rozwiązać ich problemy. Tymczasem do miasta dociera tylko dziewczynka! To sprawia, że Rose kolejny raz w życiu ma poczucie, że grunt osuwa się jej spod nóg. To jednak moment, w którym wszystko w jej życiu znów zaczyna się zmieniać.

Zamiast małego chłopca w domu Rose i Hansa pojawia się Żyd Max, którego rodzina decyduje się ukrywać przez czas wojny narażając tym samym własne życie.

- Hans czuje się zobowiązany, by pomóc chłopcu. Ojciec Maxa kiedyś uratował mu życie. Rose się boi, ale chce być uczciwa i postąpić moralnie. Czy ja umiałabym zachować się tak samo? Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Rose zostaje wrzucona na głęboką wodę i to budzi ją do życia. Wie, że musi się kimś zaopiekować, musi stanąć na wysokości zadania. Kiedy decydujesz się iść w jakąś stronę, często nie masz już powrotu - ale paradoksalnie brak wyboru daje ci mnóstwo siły. Rose doprowadza to do momentu, w którym zaczyna być spontaniczna, podejmuje ryzykowne kroki i niemal mówi wprost o swoich emocjach.


"Złodziejka książek" nie jest zatem tylko inicjacyjnym filmem dla dzieci, bo równolegle do Liesel inicjację i ewolucję przechodzi także dorosła Rose.

- Tak, to podróż, w którą wyruszają obie bohaterki. Sophie Nélisse jest jednak niezwykła [13-letnia aktorka grająca Liesel - przyp. red.] - zrezygnowała z kariery gimnastyczki i wyjazdu na olimpiadę, by zagrać w filmie. Podziwiam ją za to. Doskonale pracowało mi się też z Geoffreyem Rushem! Uważam, że stworzyliśmy bardzo ciekawą parę. Rose jest introwertyczką, postacią z dramatu, jemu bliżej do urokliwego klauna. To komplement!

Zwykle to ty grywasz tragiczne postaci. Rola Bess w "Przełamując fale" (1996) Larsa von Triera odbiła się na całej twojej karierze.

- Zazwyczaj dostaję propozycję grania tragicznych, ale jednak wzbudzających sympatię bohaterek. Czasem miewam ochotę zagrać w komedii, ale z drugiej strony nie uważam, że wyczerpały się dla mnie interesujące opcje w kinie dramatycznym. Czekam na role, które stawiają mi wyzwania i kobiety, które zostają postawione w nietypowych sytuacjach i mają przed sobą interesujące dylematy do rozwiązania. Bycie aktorką nie daje jednak żadnej pewności względem tego, co się stanie za miesiąc i jakie role trzeba będzie odgrywać w życiu. Bez względu na to, jak wielki osiąga się sukces, przychodzą chwile, w których można tylko czekać. Dobre jest jednak to, że każda kolejna historia różni się od poprzedniej. Trzeba objąć postać intelektualnie i duchowo, wcielić się w nią fizycznie i w szczegółach poczuć, jaka jest. To wystarczy, by się nie powtarzać, mimo że wszystkie przeszłe role zostawiają po sobie ślad w podświadomości aktora.

A jakie wrażenie zostawiła po sobie lektura książki, na podstawie której powstał film? Jego reżyser, Brian Percival przekonuje, że literatura uczy inaczej patrzeć na świat i jego elementy składowe.

- Zanim przeczytałam powieść Markusa Zusaka znałam już scenariusz filmu. Od książki różni się on przede wszystkim tym, że filmowa narracja jest prowadzona z perspektywy Liesel, a w literackiej wersji mamy obiektywnego narratora, którym jest Śmierć, co przydaje historii niezwykłości. Patrzenie na świat z jej punktu widzenia jest fascynujące! Takie literackie opisy są bardzo trudne do przełożenia na język filmu, więc Brian bardzo je ograniczył. Cieszę się jednak, że nie zrezygnował z nich całkowicie. Do dziś pamiętam fragmenty, w których Śmierć mówi, że kiedy patrzyła, jak młodzi chłopcy biegną w stronę wroga wiedziała, iż w istocie wpadną w jej ramiona. To piękne. Czytając książkę czujesz, że w dzień śmierci nie wchodzisz w pustkę, bo czeka na ciebie przyjaciel.


"Złodziejka książek" była kręcona głównie w scenografii wybudowanej w studio. Czy w takiej sytuacji konieczny był przyjazd do Berlina w środku zimy?

- Fakt, że kręciliśmy film w Niemczech, był bardzo ważny, choć pogoda rzeczywiście nas nie rozpieszczała. Było tak zimno, że za każdym razem, kiedy próbowano malować zewnętrzne ściany budynków, farba zamarzała. Na planie pracował wiekowy rekwizytor Axel, który dorastał w południowych Niemczech, gdzie rozgrywa się akcja. Ciągle przynosił niesamowite drobiazgi, którą nadają charakter całej przestrzeni. Poza tym wokół unosiła się atmosfera prawdziwych zdarzeń, jakie miały miejsce w okolicznych domach podczas wojny. Po jakimś czasie od przyjazdu odważyłam się porozmawiać z kilkoma lokalnymi mieszkańcami. Podzielili się ze mną intymnymi doświadczeniami. Utwierdziły mnie one w przekonaniu, że wielu Niemców bardzo powoli otwiera się na dialog i potrafi z dystansem podejść do wspomnień. Dla ludzi dorosłych "Złodziejka książek" może być tylko kolejnym filmem o II Wojnie Światowej. Dla pokolenia Sophie [Nélisse - przyp. red.] to nowość - nikt z jej nastoletnich kanadyjskich przyjaciół nie ma pojęcia, czym był Holocaust.

Powiedziałabyś, że obrazy mają dziś większą siłę przekonywania, niż słowa?

- Jeśli obrazom nie towarzyszy żadna historia - nie mają one żadnej mocy. Opowieści powstają zaś w słowach. Śledzenie przemian, którym podlega współczesna kultura, a więc obraz i słowo, jest niezwykle ciekawe. Świat jest dziś zupełnie inny, niż był dziesięć lat temu. Ewolucję na pewno przyspiesza internet. Ludzie przestają ze sobą rozmawiać. W Japonii spada przyrost naturalny. Ludzie przestali już nawet uprawiać seks! Szykuje się jakaś wielka zmiana, której skutków nie jesteśmy jeszcze w stanie przewidzieć. Na jej froncie nie stoi żadna ideologia, więc nawet nie wiadomo, gdzie kryje się wróg i jak z nim walczyć. Każdy zamyka się w bańce mydlanej, która niezauważalnie osłania go przed zetknięciem z rzeczywistością. Ja nie używam Facebooka ani nie korzystam z Twittera. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła w taki sposób zapraszać ludzi do własnego życia. Po co?

Geraldine Chaplin powiedziała w jednym z wywiadów, że kiedy decydujesz się być aktorką, godzisz się na to, by żyć publicznie. Nie zgadzasz się z tym?

- Absolutnie nie. Jestem przywiązana do swojej prywatności. Promuję filmy, w których gram, a nie siebie - choć nie jest to łatwe. Ja-Emily i aktorka-Emily to przecież jedna osoba. Czuję się jednak niekomfortowo, gdy ktoś zadaje mi intymne pytania. Wolałabym się smażyć w oleju, niż na nie odpowiadać. Wyznaczam sobie więc granice - przychodzi czas, kiedy mówię wszystkim cześć i idę do domu. Zamykam drzwi i żyję własnym życiem, a do niego nie każdy ma dostęp. Oczywiście zdarza się, że media pukają do okien, ale wtedy należy być po prostu ostrożnym i ich nie otwierać. I nie rozmieniać swojej godności na drobne.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Emily Watson | role
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy