Reklama

Nie ukrywam żadnych sekretów

- Nic nie wiem o psychoterapii. Nigdy nie próbowałem zgłębiać jej tajników. Nie gram psychoterapeuty, tylko człowieka - mówi Jerzy Radziwiłowicz, którego niedługo zobaczymy w trzecim sezonie serialu HBO "Bez tajemnic".

Wciela się pan w psychoterapeutę Andrzeja Wolskiego w trzecim sezonie serialu "Bez tajemnic". Przywiązał się pan do tej postaci?

Jerzy Radziwiłowicz: - To producenci przywiązali się do tego serialu. Widocznie, według nich, warto było robić kolejny sezon.

Pan lubi Wolskiego?

- Nie mam w ogóle takiego stosunku do postaci. Ale przyjemnie się to gra.

Dlaczego?

- W tym serialu pojawia się kwiat polskiego aktorstwa. To piękne.

Na planie spotkał się pan, po raz kolejny w swojej karierze, z Krystyną Jandą. To ważne spotkanie?

Reklama

- Mamy bliskie związki zawodowe i przyjaźnimy się od lat. Każde spotkanie z Krysią jest miłe.

Grała pana superwizorkę - osobę nadzorujacą pracę terapeuty. Teraz zastąpił ją Maciej Stuhr. Jakie relacje będą łączyć Andrzeja i Tomasza?

- Zupełnie inne niż w przypadku Andrzeja i Barbary. Ona pełniła w stosunku do Andrzeja rolę nauczyciela, osoby, od której Wolski uczył się zawodu. A Tomasz był studentem Andrzeja, więc ich relacje są odwrotne. I Wolski próbuje trochę go zdominować. Czeka ich więc próba sił.

W Polsce wizyty u psychologów nie są tak popularne jak w Stanach Zjednoczonych, a jednak serial zdobył nad Wisłą spore grono miłośników...

- Nic nie wiem o psychoterapii. Nigdy nie próbowałem zgłębiać jej tajników. Nie gram psychoterapeuty, tylko człowieka. Człowieka, który wykonuje taki zawód. Widzimy go głównie w pracy, ale i wtedy, i w chwilach prywatnych jest tym samym, trochę nieporadnym człowiekiem.

Całe napięcie w serialu budowane jest wyłącznie za pomocą rozmów.

- Tak. Dwie, czasem trzy osoby siedzą i rozmawiają. Jeden człowiek zwierza się ze swoich problemów, a drugi próbuje mu pomóc, zrozumieć. I nic innego się nie dzieje poza tą rozmową. Widzimy, jak ludzie reagują, jak się zmieniają, kiedy dobierają się do własnego wnętrza. To wyjątkowa formuła, ryzykowna, wydawałoby się, że nie może chwycić w telewizji. Ale skoro robimy trzeci sezon, to znaczy, że widzów serial interesuje. I że warto grać w nim dalej.


Aktorstwo jest nadal pana pasją?

- Bywa. Jak w każdym zawodzie są w aktorstwie okresy, powiedzmy, codzienne i chwile porywające. Dobrze, kiedy nie ma okresów upadku.

Kiedy ostatni raz czuł pan w pracy, że robi coś porywającego?

- Wiele razy w teatrze. Gdy myślę o tym, w czym grałem ostatnio na scenie, nie czuję do siebie wstrętu. Porywająco też było, kiedy kręciłem "Pokłosie". Już temat był pasjonujący, ale najciekawiej zrobiło się, gdy zaczęło się tyle dziać wokół tego filmu.

Spodziewał się pan tego?

- Wiedzieliśmy od początku, że będą reakcje, ale ich siła mnie zaskoczyła. Powiedziano tyle słów nietrafnych, ohydnych, brutalnych, tyle chamstwa się wylało w związku z tym filmem. Tego się nie spodziewałem.

Po ponad 40 latach pracy nie popada pan w rutynę?

- Rutyna nie zawsze jest zła. Może oznaczać opanowanie warsztatu zawodowego. Wtedy jest punktem oparcia. Ale mam wrażenie, że do każdej nowej roli zabieram się na świeżo. I nigdy nie wiem, co wyniknie z nowego filmu lub spektaklu, ani czy poradzę sobie z nowym zadaniem.

Co więc decyduje, że uważa pan jakąś rolę za wartą uwagi?

- Liczy się pierwsze wrażenie. Od niego często zależy, czy przyjmuję propozycję. Ale czasem mój pomysł na zagranie postaci się zmienia. Przy pracy nad rolą czytam tekst wielokrotnie. Za każdym razem dostrzegam inne rzeczy. Tak jak wtedy, gdy po raz kolejny czyta się książkę, a nawet gazetę. Albo gdy powtórnie ogląda się film.

Dostaje pan dziś dużo propozycji od polskich twórców?

- Nie jestem nimi zasypywany, ale co jakiś czas dostaję jakiś tekst do przeczytania. Wiele z nich po prostu mnie nie interesuje, z różnych względów. Zwykle dlatego, że są źle napisane. Temat może być bardzo ważny, a tekst napisany fatalnie.

Na przykład?

- Kiedyś w TVP pojawił się Teatr Faktu, który miał zastąpić Teatr Telewizji. Pomysł polegał zdaje się na tym, żeby powyciągać z archiwów IPN różne materiały i poprzerabiać je na spektakle. Zapraszano mnie tam dwukrotnie i dwukrotnie dostałem te tak zwane scenariusze. Tematy poruszane w nich były poważne, ale tak haniebnie opracowane, że nie chciałem mieć z nimi do czynienia. Największy temat można spieprzyć.

Kiedyś tłumaczył pan literaturę. Wciąż się pan tym zajmuje?

- Teraz nie. Tłumaczenie jest bardzo czasochłonne, a ja mam za dużo zajęć.

A kiedy pan ich nie ma, co pan robi?

- Chyba to, co inni. Lubię czytać, słucham muzyki, podróżuję. Albo nic nie robię.

Nie kusiło pana, żeby napisać książkę?

- Po co? Rolę mojej autobiografii pełni "Wszystko jest lekko dziwne" - wywiad-rzeka, który przeprowadził za mną Łukasz Maciejewski. Sam nigdy nie miałem ochoty pisać książek.


Nawet w tym wywiadzie-rzece niewiele mówi pan o swoim pozazawodowym życiu. Dlaczego jest pan taki tajemniczy?

- Wcale nie jestem tajemniczy, nie ukrywam żadnych sekretów. Po prostu tak rozumiem słowo "prywatność". Jeśli ktoś opowiada publicznie o swoim życiu prywatnym, ono przestaje być prywatne. Uważam, że to, co robię zawodowo, wystarcza do komunikowania się z ludźmi. Są tacy, którzy mają niedosyt, muszą mówić o sobie wszem i wobec. Ja takiej potrzeby nie czuję.

Kojarzony jest pan głównie z poważnymi, dramatycznymi rolami. Miałby pan ochotę zagrać w komedii?

- Ależ ja grywam w komediach - w teatrze. I bardzo to lubię!

Rozmawiała Anna Bugajska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Radziwiłowicz | Bez tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy