"Nie tylko maszynka do robienia pieniędzy"
Wojciech Pszoniak należy do tej kategorii polskich aktorów, których kunsztu nie trzeba poddawać już żadnej weryfikacji. Choć największe triumfy w polskim kinie święcił dwadzieścia lat temu - głównie w filmach Andrzeja Wajdy ("Ziemia obiecana", "Danton", "Korczak", "Piłat i inni") - to dziś, po latach intensywnych występów we Francji - wraca na polskie ekrany w filmie Stanisława Muchy, "Nadzieja" oraz w... serialu "Oficerowie".
O tym, jak stara sie dzielić swój czas między Francję a Polskę, o przerażeniu, jakie wzbudza w nim obecna sytuacja polityczna w naszym kraju oraz o ambitnym planie ukończenia książki o sztuce aktorskiej, Wojciech Pszoniak opowiedział w rozmowie z Emilią Chmielińską.
Dlaczego zdecydował się pan na udział w telewizyjnym serialu "Oficerowie"? W dodatku nie figurował pan w obsadzie pierwszej części serialu - w "Oficerze".
Wojciech Pszoniak: To prawda, dotychczas nigdy nie grałem w serialu. Telewizja "zabija” aktorów. Na szczęście "Oficerowie" to nie jest klasyczny serial. Poza tym ma znakomity scenariusz, a postać, którą kreuję, jest bardzo interesująca. I dlatego zdecydowałem się przyjąć tę propozycję.
Kogo pan zagra?
Wojciech Pszoniak: Postać Pieczura, w którą się wcielam w "Oficerach", to postać z tajemnicą. Są takie postaci, o których widz nie wie do końca wszystkiego i właśnie mój bohater taki jest.
To nie jedyny pana romans z polskim kinem w ostatnim czasie. Niedawno zakończyły się zdjęcia do filmu "Nadzieja". Jak się pan czuje na planie filmowym w Polsce?
Wojciech Pszoniak: Pracuje mi się tu bardzo dobrze. W dzisiejszych czasach już właściwie nie ma żadnej różnicy jeśli chodzi o profesjonalizm na planie filmowym w Polsce, czy za granicą. Jednak jest duża różnica między kręceniem filmu a serialem. W serialu tempo jest zdecydowanie szybsze.
Jeśli zaś chodzi o film "Nadzieja", to muszę powiedzieć, że ma znakomity scenariusz, wspaniałego reżysera Stanisława Muchę i operatora Krzysztofa Ptaka, z którym miałem już kiedyś przyjemność pracować. Stanisław Mucha jest bardzo ciekawym reżyserem i myślę, że mimo że jest to jego debiut fabularny – poza tym jest wspaniałym dokumentalistą - może powstać z tego bardzo piękny film.
Od czasu "Bajlandu" Henryka Dederki (2001) polscy reżyserzy nie znajdują dla pana żadnych interesujących głównych ról, czy też jest pan po prostu dla nich nieosiągalny?
Wojciech Pszoniak: I jedno, i drugie Bardzo dużo grałem we Francji, kręciłem filmy, grałem w teatrze. We Francji w sztuce, która miała wielkie powodzenie, grałem przez dwa lata - a tam w teatrze gra się każdego wieczora. Potem kręciłem filmy, później zrezygnowałem z teatru, bo chciałem odpocząć.
A potem przyjechałem do Polski, bo tutaj też chciałem coś zagrać. Udało mi się zrobić swój monodram "Belfra", zagrałem w Teatrze Współczesnym w "Waszej Ekscelencji" Dostojewskiego i gram tam dalej.
Tak naprawdę to od "Bajlandu" nie miałem jakichś propozycji, dla których bym oszalał. Mnie nie interesuje tylko granie w kolejnych filmach, interesuje mnie granie w filmach z dobrym scenariuszem, w takim filmie jak "Nadzieja". Mam poczucie, że uczestniczę w czymś ważnym i pięknym. "Nadzieja" to jest film "o czymś”, ma w sobie jakąś wartość, a nie jest tylko maszynką do robienia pieniędzy.
Na ile aktualny wydaje się panu dzisiaj świat przedstawiony w "Bajlandzie"?
Wojciech Pszoniak: Absolutnie aktualny. Żałuję, że jakoś ten film nie wyszedł, aczkolwiek byłem zachwycony jego scenariuszem i dlatego podjąłem się tej roli. Jednak z dobrego scenariusza można zrobić zły film i tak, niestety, było w tym wypadku. Myślałem, że będzie to lepszy film.
A świat pokazany w "Bajlandzie" absolutnie odzwierciedla dzisiejszą rzeczywistość. Wszyscy dobrze widzimy, co się dzieje w polityce. To jest chory sen pijanego idioty. Myślę, że dla wszystkich ludzi, którzy jeszcze trochę myślą, to, co się dzieje, jest nie do pomyślenia. Nikt nie przewidywał, że dojdzie do tego, do czego doszło, czyli że Lepper - z wyrokiem, bez matury, kierownik PGR-u - będzie wicepremierem, a Giertych ministrem edukacji. To jest przerażające.
Interesuje się pan polityką? Nie przeraża pana, że w Polsce znów mamy do czynienia z czymś w rodzaju cenzury?
Wojciech Pszoniak: Interesuję się polityką i to, co obserwuję, mnie przeraża. Zaczynamy mieć do czynienia z czymś w rodzaju cenzury lub autocenzury. Naszemu społeczeństwu brak kultury politycznej i ludzie nie wiedzą, że nie idąc do wyborów mogą doprowadzić do takiej sytuacji, jaką mamy w tej chwili.
Przecież to, że bliźniacy jednojajowi rządzą krajem - jakby to było plemię - jest niewyobrażalne. Nigdzie w cywilizowanym świecie nie byłoby to możliwe. Widocznie jednak trzeba przejść taką drogę.
Niektórzy porównywali występy polskiej reprezentacji na mundialu do obecnych rządów w Polsce. Oglądał pan piłkarskie mistrzostwa świata w Niemczech?
Wojciech Pszoniak: Nie jestem jakimś patriotycznym kibicem, w takim kontekście piłka specjalnie mnie nie interesuje. To, co w sporcie jest dla mnie najważniejsze, to piękno. Nuty patriotyzmu schodzą na dalszy plan.
Nie pasjonowałem się tym, że Polska zagra w mistrzostwach świata, ale oczywiście cieszyłem się z tego powodu. Jednak jak zobaczyłem ich grę, a przede wszystkim to, co się działo poza boiskiem - rozgrywki, komentarze, podejście polskich piłkarzy i trenera - stwierdziłem, że w tym nie ma nic pięknego.
Wtedy pomyślałem sobie, że dobrze że odpadliśmy tak wcześnie - bo może w końcu czegoś się nauczymy. Coś musi się po prostu zmienić.
Czy widział pan już najnowszy film Volkera Schlöndorffa, "Strajk - Bohaterka z Gdańska"?
Wojciech Pszoniak: Nie widziałem. Obejrzę go na premierze.
Dlaczego Włosi i Amerykanie kręcą film o polskim papieżu, a Niemiec realizuje obraz o bohaterce Solidarności? Czego boi się polskie kino?
Wojciech Pszoniak: Zadaję sobie to samo pytanie. Jak to jest możliwe, że polskie kino nie zajęło się tymi ciekawymi i ważnymi tematami. I właśnie tego najbardziej mi w polskim kinie brakuje - pięknych, mądrych filmów.
Całe szczęście, że wielki reżyser Schlöndorff zajął się tym tematem. Chociaż jeśli chodzi o film o Janie Pawle II, to być może Polakowi trudniej byłoby go nakręcić, chociażby z powodu braku obiektywizmu i jakiegoś dystansu.
Którą ze swych kinowych ról ceni pan najbardziej?
Wojciech Pszoniak: Każda z moich dotychczasowych ról jest inna. Z tych ważniejszych bardzo sobie cenię rolę w "Ziemi obiecanej", czy postać Chrystusa w filmie "Piłat i inni” oraz Korczaka i Robespierre'a. Generalnie lubię te role, które też i widzom najbardziej utkwiły w pamięci.
Nie mam takiej jednej roli, o której mógłbym szczerze powiedzieć, że to właśnie ona jest najważniejsza.
Pana najbliższe plany?
Wojciech Pszoniak: Będę reżyserował w Teatrze Montownia "Zemstę" Fredry, gdzie zagram Papkina, kontynuuję także granie w "Waszej Ekscelencji" w Teatrze Współczesnym. A oprócz tego mam poważne propozycje z Francji. Staram się dzielić swój czas na Polskę i Francję.
Jak spędzi pan wakacje?
Wojciech Pszoniak: Wybrałem Korsykę, którą kocham i na którą jeździłem przez wiele, wiele lat. Potem nie bywałem tam z powodu wielu zajęć i braku czasu. Ale teraz tam wracam i już się cieszę, że będę wdychał korsykańskie powietrze, pił wino i jadł pyszne, bardzo mocne sery.
Co pan robi w wolnych chwilach?
Wojciech Pszoniak: Szukam tych wolnych chwil, wyciszenia i spokoju. Jak już mi się uda je znaleźć, to robię bardzo różne rzeczy. Przede wszystkim jednak dużo czytam i słucham muzyki, ale też spotykam się przyjaciółmi. Poza tym myślę też o wielu sprawach - o bliższych i dalszych planach, o rolach które mam zagrać.
I mam nadzieję, że w końcu znajdę czas, aby dokończyć w końcu moją książkę o aktorstwie. Może mi się to w końcu uda.
Dziękuję za rozmowę.