Reklama

Naomi Watts: Nie mogę zawsze być księżną Dianą

Podziwiana za role dramatyczne, m.in. u Lyncha, Cronenberga czy Hanekego, Naomi Watts zapragnęła zmiany. W "Mów mi Vincent" ekranowa księżna Diana zamienia koronę na... rurę do tańca i rozbawia publiczność u boku króla komedii Billa Murraya.

Urodzona w Anglii, Watts dorastała w Australii, gdzie stawiała pierwsze aktorskie kroki u boku swojej przyjaciółki, Nicole Kidman. Dziś obie są gwiazdami.

Dla Watts, która aktorką postanowiła zostać po obejrzeniu filmu "Sława" Alana Parkera, przełomem w międzynarodowej filmowej karierze był występ u Davida Lyncha w "Mulholland Drive". Po zapadającej w pamięć "podwójnej" roli Betty Elms/Diane Selwyn do obdarzonej delikatnym głosem i wyrazistą urodą filigranowej blondynki zaczęły spływać kolejne propozycje, nareszcie także pierwszoplanowe. Już dwa lata później Watts mogła świętować - doceniła ją Amerykańska Akademia, nominując do statuetki za poruszający występ w "21 gramach" Alejandro Gonzáleza Inárritu. Jednocześnie, dzięki rolom w popularnych produkcjach, jak "King Kong" Petera Jacksona czy występach m.in. u Woody'ego Allena, rosła jej popularność.

Reklama

Po blisko dziesięciu latach Akademia potwierdziła, że kierunek wybrany przez Watts jest właściwy, po raz drugi nominując ją do drogocennej statuetki za występ w "Niemożliwym". Choć oczekiwany, zeszłoroczny film o księżnej Dianie spotkał się z chłodnym przyjęciem krytyków - jednak rolę Watts raczej chwalono. Zamiast rozpamiętywać porażkę, Watts prze dalej, sięga wyżej. Wkrótce obejrzymy ją ponownie pod batutą Inárritu - reżyser, który dał jej pierwszą oscarową nominację, także w przewrotnym, warsztatowo mistrzowskim "Birdmanie" skroił idealną dla aktorki rolę, już dziś typowaną w kuluarach na nominacyjnego pewniaka.

Tymczasem Watts bierze oddech. Po ciągu ciężkich, poważnych wyzwań, zdecydowała się na chwilową zmianę kierunku. Jak przyznaje w wywiadzie dla INTERII, "miała powyżej uszu mrocznych, dziwacznych klimatów (...) i szukała czegoś lżejszego".

Tym "czymś" jest rola ciężarnej striptizerki Daki, kobiety... wielu talentów. "Mów mi Vincent" to debiut reżyserski Theodora Melfiego, ale początkującemu reżyserowi udało się zgromadzić imponującą ekipę - oprócz Watts i Murraya na ekranie zobaczymy m.in. Chrisa O'Dowda, Terrence'a Howarda czy Melissę McCarthy.

Kredyt zaufania dla Naomi Watts to zasługa m.in. Harveya Weinsteina, wpływowego hollywoodzkiego producenta, który zapewniał twórców, że choć postrzegana jako elegancka i krucha, aktorka poradzi sobie w roli brawurowej, mało wysublimowanej, wielbiącej kicz i błyskotki "pani, która pracuje nocą". Miał rację.


O wyzwaniach, jakie niesie rola w komedii, podpatrywaniu Billa Murraya i... pracy z kotami Anna Tatarska rozmawiała z aktorką podczas wrześniowej premiery filmu na festiwalu filmowym w Toronto.

Naomi, Daka z "Mów mi Vincent" to jedna z twoich pierwszych lżejszych ról. Film nie jest czystą komedią, bywa melancholijny, emocjonalny - ale twoja postać jest zdecydowanie po jego jasnej stronie. Nikt wcześniej nie dostrzegł twojego komediowego potencjału?

Naomi Watts: - Prawda, że to ciekawe? Szczerze mówiąc, kiedy po raz pierwszy dostałam propozycję udziału w filmie sądziłam, że proponują mi rolę Melissy, czyli matki głównego dziecięcego bohatera, który zaprzyjaźnia się z antypatycznym Vincentem granym przez Billa. Zdawało się to logiczne. Ale szalenie spodobał mi się pomysł zrobienia czegoś innego. Wiedziałam, że pracując z takimi ludźmi, jak Bill i Melissa muszę czuć się w swojej postaci na tyle swobodnie, żeby raz na jakiś czas pozwolić sobie na luz, improwizację i odejście od dialogów, tak jak oni. Do wersji kinowej trafiło nawet kilka takich improwizowanych przeze mnie sytuacji, z czego jestem bardzo dumna!

Czy teraz, kiedy sprawdziłaś się w nowym formacie, zostaniesz zasypana propozycjami komedii? Tak działa ten biznes?

- Przed "Mów mi Vincent" byłam w takim momencie kariery, że miałam powyżej uszu mrocznych, dziwacznych klimatów. Szukałam czegoś lżejszego. Rzeczywiście jest tak, jak mówisz, w tej branży ludzi szybko się przyzwyczajają do konkretnego wizerunku. Potem myślą, że tylko takich ról szukasz, tylko to potrafisz.. A u aktora zaczyna się gonitwa za zmianą. Uwielbiam komedię, ogromnie doceniam ten gatunek. Jednocześnie nie mam na tym polu zbyt dużego doświadczenia i na przykład komedie romantyczne to według mnie już wyższa szkoła jazdy, aktorsko trudno sobie w nich poradzić na tyle dobrze, żeby wyszło coś więcej niż słodka papka. A poza tym do tej pory nie trafiłam na nic, co byłoby śmieszne, ale tak po mojemu. Mam nadzieję, że ten występ otworzy przede mną kilkoro drzwi.

Zdecydowałaś się na tę rolę także ze względu na Billa?

- Bardzo spodobał mi się scenariusz, ale poza tym tak, bardzo chciałam z nim pracować. Bo kto by nie chciał? [śmiech].

Czy Bill i Melissa - oboje komediowi wyjadacze - byli dla ciebie inspiracją? Podpatrywałaś, jak sobie radzą na planie?

- Zdecydowanie tak. Przez cały okres zdjęć pracowałam blisko z Billem, bo nasze postaci mają na ekranie intensywną relację i dużo wspólnych scen. Zasugerował, że powinnam pójść na całość, odważnie wziąć tę rolę na swoje barki. Moja bohaterka to prawdziwy barwny ptak, bardzo charakterystyczna, intensywna postać. Sądzę, że udało mi się wlać w nią też pewną szorstkość, powiedziałabym mocniej: obcesowość. Bill czuwał nad tym, żebym jednak nie przeholowała.

Daka mówi po angielsku ze specyficznym akcentem, także jej chód, sposób bycia i mimika są specyficzne. Skąd czerpałaś inspiracje?

- Jeśli chodzi o sposób mówienia, to kilka razy konsultowałam mój akcent z Lievem [Schreiberem, mężem, też aktorem - przyp.red.], bo grywał Rosjan kilkakrotnie. Poza tym pracowałam z trenerem akcentu. Najprzyjemniejsza część przygotowań miała w sobie element szpiegowski: odwiedzałam regularnie spa prowadzone przez Rosjanki i nagrywałam ich rozmowy, a w domu odsłuchiwałam i powtarzałam.

Pomógł ci też... internet.

- Tak, i to bardzo. Podczas przygotowań do roli obejrzałam setki wideo, które na stronach towarzyskich zamieszczają dziewczyny ze Wschodu, szukające w Stanach lepszego życia - czyli zazwyczaj męża. Mówiły o prostych rzeczach: o swoich hobby, planie dnia, marzeniach... Ale zawsze wyglądały bardzo poważnie, nawet, kiedy mówiły o swoim szczęściu [zaczyna mówić z ciężkim rosyjskim akcentem]. "Lubię tańczyć, gotować, chodzić na imprezy, lubię się dobrze bawić" [mówi wszystko na jednym oddechu ze smutną miną, po czym wybucha śmiechem]. Więc i ja postanowiłam, że Daka będzie miała taki zacięty, hardy wyraz twarzy, ale jednocześnie starałam się unikać jednoznaczności, bo przecież nie można budować postaci tylko na jednej nucie.


A ciało? Występujesz w skąpych strojach, bo Daka zajmuje się striptizem...

- Jest przecież "damą nocy" - tak nazywa ją grany przez Jaedena Lieberhera chłopiec z sąsiedztwa, Olivier [śmiech]. Bill nazwałby ją prostytutką, ale ja zapewniam, że Daka to po prostu artystka. Tancerka egzotyczna, co najwyżej...

Pytam o fizyczność, bo twoja bohaterka jest ciężarna. Występujesz z wielkim brzuchem, a tu trzeba wskoczyć w skąpe różowe stringi, biustonosze z puszkami i szpilki...

- Tak się dobrze bawiłam, że chyba nie zastanawiałam się nad tym, czy mi "wypada". Ta rola przyniosła wiele nowych wyzwań, była znacznie bardziej fizyczna niż moje dotychczasowe występy. Ten taniec na rurze to ciężka praca, a z brzuchem - to już w ogóle... Do tego sposób mówienia i te kuriozalne ciuchy, wszystko naraz! Dysponowałam całą gamą wspaniałych narzędzi, które umożliwiły mi wykreowanie postaci. To na pewno była gruntowna transformacja, bo prywatnie mnie i Daki prawie nic - może poza płcią - nie łączy.

Podobało ci się to nowe doświadczenie?

- W zadaniach fizycznych czuję się znacznie pewniej, niż na przykład, kiedy muszę opowiadać dowcipy. A aktorstwo lubię właśnie za to, że pozwala na takie wycieczki w całkiem nieznane mi światy.

Jak na twoją ekranową transformację zareagowała rodzina i znajomi?

- W takiej charakteryzacji raczej nie wraca się do domu... na pewno nie jak ma się małe dzieci (śmiech)... Efekt będą mogli podziwiać więc dopiero w kinie.

I mamy koleżanek twoich córek nie będą od teraz łypać na ciebie spod oka?

- Nie mogę zawsze być księżną Dianą... a poza tym, na szczęście, nie jestem w roli Daki zbyt rozpoznawalna. Może nie zauważą?

Muszę jeszcze zapytać o kota. Biały i humorzasty - to na ekranie niemal tak ważny towarzysz Vincenta, co Daka!

- Moja bohaterka nie przepada za nim za bardzo. Ja prywatnie jestem zdeklarowaną psiarą, bo na koty mam niestety uczulenie. I nasz kot chyba to wyczuł, bo trzymał się ode mnie z daleka. Zresztą miał wielką przyczepę do dyspozycji i w ogóle był straszną diwą. Miał więcej fochów niż nasza dziecięca gwiazda, Jaeden. I założę się, że zarabiał więcej niż sporo członków ekipy!


Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Naomi Watts | ksieżńa | Mów mi Vincent
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy