Należy do najzdolniejszych polskich aktorów. "Próbuję sprawdzać się w różnych gatunkach"
"Próbuję sprawdzać się w różnych gatunkach i rolach, więc pomyślałem, że jest to dobry moment" - mówi w rozmowie z Interią Jakub Gierszał. O swoich najnowszych filmowych projektach, adaptacji powieści "Kolory zła: Czerwień", zerwania z pewnym filmowym wizerunkiem oraz próbie grania zupełnie różnych od siebie bohaterów możecie przeczytać w poniższym wywiadzie.
Katarzyna Ulman, Interia: Premiera nowego filmu z twoim udziałem, "Kolory zła: Czerwień", zadebiutował 29 maja w serwisie Netflix. Ostatnio na ekranie mogliśmy oglądać cię w "Doppelganger: Sobowtórze" i "Białej odwadze", gdzie wcieliłeś się w bohaterów nie do końca pozytywnych. Leopold Bilski bardzo się od nich różni, nie tylko dlatego, że jest stróżem prawa. Jak zaczęła się twoja przygoda z "Kolorami..."?
Jakub Gierszał: Z Adrianem Pankiem, reżyserem "Kolorów zła: Czerwień", poznaliśmy się wcześniej przy okazji przygotowań do filmu o Simonie Kossak i złapaliśmy nić porozumienia. Potem pojawiło się pytanie, czy nie zechciałbym podjąć się "Kolorów..." , przyjść na zdjęcia próbne z Mają Ostaszewską, sprawdzić, czy pasuję do roli prokuratora Bilskiego. To bohater pozytywny, z silnym kręgosłupem moralnym, który jednocześnie już coś w życiu przeszedł. Nie jest najmłodszy, ma córkę... Na zdjęciach próbnych sprawdzaliśmy też, czy relacja mojego Bilskiego i sędzi Heleny Boguckiej, którą gra Maja, wypadnie na ekranie wiarygodnie. A potem dostaliśmy informację, że możemy zaczynać pracę.
- Szczerze mówiąc na propozycję zagrania Bilskiego spojrzałem właśnie przez pryzmat ról, o których wspominałaś, gdzie moje postacie nie zawsze stoją na straży moralności. Są niedopowiedziani, dwuznaczni i owiani tajemnicą. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie stworzyć bohatera, który jest z gruntu pozytywny, wręcz może wydawać się nieciekawy, ale jednocześnie potrafi nas wciągnąć w opowiadaną historię. Dodatkowo nigdy wcześniej nie grałem przedstawiciela prawa. Próbuję sprawdzać się w różnych gatunkach i rolach, więc pomyślałem, że jest to dobry moment.
Jak przygotowywałeś się do roli w "Kolorach zła"?
- To było dla mnie wyzwanie, zawsze na początku staram się wczuć w widza i myśleć jego kategoriami: co mogłoby być ciekawe. Kiedy mamy do czynienia z dobrymi, pozytywnymi śledczymi, to jedynym, co czyni ich nieidealnymi jest to, że albo mają problemy z używkami, albo dręczą ich wydarzenia z przeszłości - na co dzień walczą więc nie tylko ze sprawą, ale i własnymi demonami. W "Kolorach zła..." mamy do czynienia z facetem, który szczerze wierzy w swoją pracę, jest do niej przekonany. Rozmawialiśmy z reżyserem o tym, skąd to przekonanie się bierze; spędziliśmy dużo czasu zastanawiając się nad tym, dlaczego Bilski tak a
nie inaczej postrzega pracę. Jego wątek ma też trochę inny wymiar, dzięki wprowadzeniu postaci jego córki. Ustalenie tła moich postaci jest dla mnie bardzo ważne.
- W trakcie przygotowań do "Kolorów zła..." na pewno był bardzo pomocny fakt, że spotkałem się z prokuratorem - wypytałem o jego pracę, udzielił mi naprawdę wielu dobrych wskazówek. Spędziłem trochę czasu w prokuraturze, przyjrzałem się jego pracy. To pozwoliło mi zrozumieć, jak bardzo jest wymagająca i z jak ogromną odpowiedzialnością społeczną się wiąże. To pewien rodzaj powołania - żeby wziąć na siebie taki ciężar trzeba być naprawdę mocno zdeterminowanym, prawda? To też pomogło w budowaniu Bilskiego.
Wspomniałeś, że doszło do paru zmian w scenariuszu filmu w stosunku do powieści. Dyskusje na temat tego, jak bardzo można ingerować w oryginalny materiał, przygotowując jego adaptację, rozgrzewają fanów różnych powieści. Na ile można według ciebie zmienić oryginał?
- Jako aktorzy jesteśmy zależni od wielu czynników - producentów, reżyserów, scenariusza, próbujemy się odnaleźć w danym kontekście. Postać Bilskiego w "Kolorach zła..." spotkałem po raz pierwszy w scenariuszu, który ustawiał tę postać w zupełnie innym miejscu niż w książce. Oczywiście scenariusz powstał na jej podstawie, ale nie jest wierną adaptacją powieści. Bliski jest inny niż ten znany fanom z książki Małgorzaty Oliwi Sobczak, ale wierzę, że w tej historii spodoba się zarówno jego wątek, jak i te których w książce nie było. Podobnie było w przypadku "Chyłki" - niektóre rzeczy, które zaproponował Łukasz Palkowski z Markiem Wróblem, w porównaniu z oryginałem autorstwa Remigiusza Mroza były zupełnie inne, ale koniec końców serial cieszył się pozytywnym odbiorem.
- Sądzę, że w dużej mierze jest to kwestia oczekiwań. Gdybym był fanem, to też pewnie bym chciał, żeby moja wizja bohaterów i wydarzeń, została, powiedzmy, wypełniona. Jednak powieść "Kolory zła: Czerwień" jest przede wszystkim wciągającym thrillerem psychologicznym, który ma dostarczyć widzom dreszczyku i rozrywki.
Cykl o przygodach Leopolda Bilskiego składa się z czterech tomów, ostatni ukazał się na rynku całkiem niedawno. Co powiedziałbyś na realizację cyklu filmowego?
- Jak najbardziej jestem za. Myślę, że jest u nas przestrzeń na takie cykliczne produkcje. Chociażby u naszych zachodnich sąsiadów, gdzie telewizja jest jednym z najpotężniejszych mediów jest bogata tradycja serii filmowych, czyli filmów 90-minutowych lub dłuższych osnutych wokół tych samych bohaterów, ale jednocześnie każdy z nich jest osobna, niezależną historią. Można to nazwać serialem, ale to bardziej cykl filmów telewizyjnych.
Przez lata mieszkałeś w Niemczech, pracujesz tam i rozwijasz karierę. Jeżeli dobrze wyszperałam, nakręciłeś ostatnio taką niemiecką filmową serię.
- Dokładnie tak. W Niemczech nakręciłem w tym roku dwie takie produkcje, z czego pierwsza powinna mieć niedługo premierę.
Możesz zdradzić coś o tych filmach?
- Tym, co mnie zaciekawiło w tych produkcjach - cyklu niemieckim i "Kolorach zła..." - jest fakt, że w obu przypadkach są to przedstawiciele prawa. W trakcie przygotowań przeszedłem małe szkolenie policyjne w Niemczech. Musiałem nauczyć się obsługiwać broń, poznać tajniki pracy, itd. Są, że tak powiem, zakamarki świata, w które zawód aktora czasami nas pcha; w miejsca, które są dla mnie zaskakujące, pozytywne i są nową przestrzenią do eksploracji w porównaniu z bohaterami, których przyszło mi grać do tej pory i którzy opowiadają się bardziej po tej złej stronie.
Lubisz takich niejednoznacznych bohaterów?
- Niejednoznaczność, której gdzieś tam poszukuję, jest bardzo intrygująca. Może niekoniecznie w przypadku Bilskiego, tutaj chciałem, żeby wyróżniał się na tle tej mrocznej historii i żeby był pozytywnym bohaterem, który wspiera Helenę Bogucką [Maja Ostaszewska - przyp. red.] otaczając ją też trochę opieką. Chciałem, żeby wybrzmiało przede wszystkim to, że Bilski jest zaangażowany i całkowicie oddany sprawie. W nim akurat tej niejednoznaczności nie ma wiele, ale myślę, że generalnie ona nas pociąga, przecież zawsze zastanawiamy się jako widzowie, o co takiej postaci tak naprawdę chodzi. To co jest niedookreślone, stwarza pewien rodzaj tajemnicy, rodzaj przyciągania. Sam lubię takich bohaterów, ale tym bardziej było dla mnie wyzwaniem zmierzyć się z bohaterem, który tej mrocznej strony nie ma.
Bohaterowie tacy jak Walter White i Francis Underwood nadal są popularni, czy jednak sądzisz, że publiczność z sympatią zaczyna ponownie patrzeć na bohaterów pozytywnych?
- Biorąc pod uwagę popularność true crime czy np. serialu "Dahmer", powiedziałbym nawet, że widz idzie o krok dalej. Nie tylko chce zobaczyć na ekranie złego bohatera, ale też chce widzieć mordercę i z nim przechodzić przez opowiadaną historię. To jest zastanawiające.
Zagrałbyś w serialu bądź filmie takim jak "Dahmer"?
- Myślę, że tak. Wszystko zależy od kontekstu, reżysera, scenariusza. Z punktu widzenia aktorskiego to na pewno byłoby ciekawe wyzwanie.
"Kolory zła: Czerwień" to drugi film, jaki w ostatnim czasie zrealizowałeś z Adrianem Pankiem. Połączyliście siły również przy produkcji o Simonie Kossak. Jak przebiegała wasza współpraca?
- Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, kiedy z tym samym reżyserem nakręciłem w jednym roku dwa filmy. Zastanawiałem się, jak to wpłynie na naszą pracę. Obie produkcje bardzo się od siebie różniły, był inny kontekst scenariuszowy, inni aktorzy i operatorzy, a co za tym idzie i nasza praca wyglądała inaczej.
- Adrian jest z wykształcenia architektem, umysłem analitycznym a jednocześnie kinomanem oraz miłośnikiem kina. Totalnie się rozumiemy i mam wrażenie, że ta współpraca przebiegała bardzo dobrze w przypadku obu
produkcji. "Simony" jeszcze nie widziałem, więc jestem ciekaw, jaki będzie efekt. To na pewno jest inny film niż "Kolory zła...".
W tytułową rolę w filmie "Simona Kossak" wciela się Sandra Drzymalska. Ty grasz jej partnera. Co możesz opowiedzieć o tej produkcji?
- Sandra Drzymalska wciela się w główną, tytułową rolę, ja gram Leszka Wilczka, czyli partnera Simony, który był z nią aż do śmierci. W filmie widzimy tylko fragment ich wspólnego życia, kiedy są jeszcze młodzi. Praca z Sandrą na pewno jest bardzo ciekawa. Poznaliśmy się po raz pierwszy przy okazji kręcenia "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", ukończyła tak jak ja Krakowską Szkołę Teatralną, więc mieliśmy o czym rozmawiać.
- Jeżeli chodzi o film, to zachęcam do zapoznania się z historią Simony. Powstał bardzo ciekawy dokument o Simonie ["Simona" z 2022 roku - przyp. red.], można również posłuchać audycji, gdzie mówiła o swojej pasji, czyli właściwie o biologii, zwierzętach. Sam temat jest zresztą bardzo ciekawy i ważny, ponieważ w dzisiejszym świecie coraz większy nacisk kładziemy na to, żeby zżyć się z naturą.
- Zdjęcia kręciliśmy w Puszczy Białowieskiej, gdzie toczy się akcja filmu. Nasi bohaterowie zdecydowali się mieszkać z dala od cywilizacji. Lech Wilczek, którego gram, był fotografem, myślicielem, artystą. Fascynujące jest to, jak postrzegał świat, jak inspirował Simonę, jak inspirowali się nawzajem. Spędziłem trochę czasu, spotykając się z Joanną Kossak, spadkobierczynią oraz jedną z ostatnich żyjących członków rodziny Kossaków i miałem naprawdę głębokie poczucie, że ten temat jest ważny i mam nadzieję, że oddamy to w naszym filmie.
Pracujesz bardzo intensywnie. Czy przy tak napiętym grafiku zdarzało się, że produkcje się na siebie nakładały i musiałeś być w dwóch miejscach na raz?
- Na szczęście nie. Staram się tak układać grafik, żeby tak się nie stało, żeby po zakończeniu jednego projektu mieć chwilę na odpoczynek i przygotowania do kolejnego. Czasami jednak nie ma wyboru, nie ma wyjścia. Tak było w przypadku filmów "Doppelganger: Sobowtór" i "Biała odwaga" - kręciłem je w tym samym czasie. Pandemia zatrzymała pewne rzeczy, więc kiedy wszystko ruszyło na nowo obie produkcje wystartowały blisko siebie, musieliśmy je zmieścić w tym samym okresie. Niemniej robiłem wszystko aby nie miało to złego wpływu na efekty mojej pracy.
Ostatnio podjąłeś się też nowej roli - po drugiej stronie kamery i zostałeś producentem filmu "Ultima Thule". Planujesz więcej takich przedsięwzięć?
- Nie wykluczam tego, choć w przypadku "Ultima Thule" rola producenta była środkiem do celu - bardzo chcieliśmy, żeby ten film powstał. To mała produkcja, zrealizowana w ramach programu PISF "mikrobudżety",
w ramach którego można uzyskać dofinansowanie do miliona złotych. Pozyskana kwota wystarczyła żeby zrealizować nasz pomysł. Dzięki temu doświadczeniu już wiem, że na pewno będę się angażował w podobny sposób w w przyszłości, kiedy pojawi się pomysł na którym będzie mi bardzo zależeć. Zobaczymy, co życie pokaże.
Rola producenta daje więcej wolności?
- Na pewno daje dużą satysfakcję. W życiu tak już jest że jak powstaje coś z niczego, to ta radość jest ogromna. W przypadku "Kolorów zła..." zostałem zaproszony do projektu, który miał już historię, bohatera, scenariusz. Przy "Ultima Thule" byłem od samego początku zaangażowany w cały proces twórczy - od pomysłu, historii, do wypożyczania sprzętu dla ludzi, itd. To jest coś co bardzo cieszy, daje inny rodzaj satysfakcji.
Zobacz też: Czy Ian McKellen zagra Gandalfa w filmie o Gollumie? Szczera odpowiedź aktora