Najważniejsza jest tajemnica
- Chciałam grać intelektem, emocjami. Wolałam udowodnić najpierw, że coś potrafię, że mój magnetyzm, o ile go mam, nie wynika z tego, że odważnie zrzucę ubranie - o życiowych rolach, nagości na ekranie i swoim najnowszym filmie mówi amerykańska aktorka Marisa Tomei.
Aktorka urodziła się w 1964 roku. Zaczynała od sitcomów i oper mydlanych, dziś ma w swoim dorobku 60 ról filmowych i telewizyjnych, Oscara za rolę w filmie "Mój kuzyn Vinny" oraz nominacje do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za udział w produkcjach "Zapaśnik" i "Za drzwiami sypialni". 3 lutego na ekrany polskich kin trafił kolejny tytuł z jej udziałem, "Idy marcowe" George'a Clooneya.
Film "Idy marcowe" opowiada o świecie polityki.
- Nie tylko.
Nie tylko, ale to właśnie arena polityczna staje się przestrzenią, gdzie krzyżują się losy polityków i dziennikarzy, dochodzi do zderzenia postaw i wartości, różnych odsłon moralności, albo jej braku.
- Polityka faktycznie jest tu istotnym tłem, choć myślę, że w wielu innych środowiskach dochodzi również do bezpardonowej walki o władzę. W polityce walka jest często najbardziej zaciekła, bo stawka jest ogromna. Dlatego ten temat jest tak filmowy, tak nośny na ekranie.
Przeczytaj recenzję filmu "Idy marcowe" na stronach INTERIA.PL!
Clooney chciał zrobić ten film wcześniej. Gdy okazało się, że w 2005 roku Barack Obama wygrał wybory prezydenckie, odłożył projekt. Dziś, po kilku latach, dotrzymanych i niedotrzymanych obietnicach wyborczych, wrócił do projektu.
- Clooney nie ocenia konkretnych osób. Chciał pokazać, że za korupcją, nie tylko w świecie wielkiej polityki, stoją indywidualne wybory, moralność jednostek. Mamy prawo, jak każdy obywatel, rozliczać polityków z danych nam obietnic, ale nie zapominajmy o tym, że jesteśmy częścią tego systemu. Historia udowadnia, jak często wyborcy dają się omamić politykom, im słowom, pięknym i pustym gestom. Scena polityczna jest niczym scena w teatrze. Nie każdy jest dobrym aktorem, co nie znaczy, że nie może dostać wiodącej roli. Publiczność jest od tego, by weryfikować te wybory. Niestety wyborcy często dają się uwieść oprawie. Zapominają o człowieku i o tym, co za nim stoi. Bądź nie.
George Clooney obsadził panią w roli dziennikarki Idy Horowicz. To postać drugoplanowa, ale każde pani pojawienie na ekranie kradnie uwagę od postaci głównych. Gratuluję.
- Dziękuję, choć to nie tylko moja zasługa, tak został napisany scenariusz. Czytałam dialogi - sprężyste, dynamiczne, inteligentne, żywe. Tak rozmawiają ze sobą ludzie, dla których pewne idee, racje i pasja są najważniejsze.
Co jest najważniejsze dla Idy?
- Ida budzi albo zachwyt absolutny, albo irytuje. Mnie zafascynowała. Imponuje mi postawą, choć oczywiście nie jest tak, że nie budzi kontrowersji. Wiem, że budzi i to rozumiem. Każdy, kto jest wyrazistą postacią, kto ma osobowość i silny charakter, kto potrafi walczyć o swoje, budzi skrajne emocje. Ida taka jest. Najważniejsza jest dla niej prawda. I osiągnięcie celu.
To często bywa sprzeczne.
- Ale nie ma czarno-białych ludzi, postaw i sytuacji! Dla Idy, rasowego dziennikarza politycznego, praca jest najważniejsza. Zrobi wszystko, by opublikować materiał i ujawnić istotne fakty. Moja bohaterka jest bezkompromisowa i zdeterminowana. Potrafi poświęcić przyjaźń, wykorzystać znajomości, bywa bezlitosna dla tych, których lubi, ceni, szanuje.
To jest fair?
- Jednoznaczna odpowiedź nie istnieje. Bo co jest lepsze - gdy dziennikarz nie ujawnia faktów i informacji, by chronić swoje znajomości, tych, z którymi jest blisko?
Ale Ida sytuuje się gdzieś pomiędzy. Potrafi chronić niektórych informatorów, z drugiej strony jest w stanie wykorzystać przyjaźń, poświęcić znajomość, by zdobyć potrzebne jej informacje. W zależności od sytuacji umiejętnie lawiruje.
- Ida funkcjonuje w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Tu panują twarde warunki gry, nie ma sentymentów i ona zaakceptowała te zasady. Każdy z mężczyzn z jej otoczenia, w sytuacji, w której znalazła się Ida, postąpiłby tak samo. I wtedy byśmy mówili, że to rasowy polityk, dziennikarz. Ida zachowuje zimną krew, więc budzi wątpliwości. Nikt nie spodziewa się tego po kobiecie. Ona po prostu nie czuje się gorsza, nie ma kompleksów. Jest graczem, błyskotliwym, wygadanym. Lubi to. Oczywiście Ida wykorzystuje fakt, że się podoba, że imponuje i budzi sympatię. Myślę jednak, że nie przekracza granicy, w której uroda stałaby się ważniejsza od jej intelektu. Zdarza się jej flirtować, mężczyznom się nie zdarza? Ale jej najważniejszym afrodyzjakiem pozostaje inteligencja, charyzma.
Pamiętam zdanie, które kiedyś pani wypowiedziała, na początku swojej kariery, że w zawodzie aktora jest podobnie.
- Wszędzie jest podobnie. Najbardziej pociąga nas w drugiej osobie tajemnica. I to, czy potrafi bronić swoich racji. Charyzma w zawodzie aktora jest sprawą nadrzędną, można nią przykryć umiarkowany talent, braki w warsztacie. Oczywiście nie można być kompletnie pozbawionym talentu i warsztatu, ale charyzma potrafi dużo szybciej zrobić z ciebie gwiazdę niż fakt, że masz ogromny talent. Bez charyzmy pozostanie nieodkryty.
Mówiła pani, że początkowo bała się swojej kobiecości, seksapilu na ekranie.
- Może nie tyle się bałam, nie chciałam nimi szafować. Dlatego obawiałam się scen, w których będę musiała eksponować ciało. Miałam problem ze scenami rozbieranymi, ale nie z poczucia wstydu, tylko z obawy, że zostanę zaszufladkowana. Chciałam grać intelektem, emocjami. Wolałam udowodnić najpierw, że coś potrafię, że mój magnetyzm, o ile go mam, nie wynika z tego, że odważnie zrzucę ubranie. Rozbieraną scenę, dobrze umotywowaną w scenariuszu, da się obronić. Ale nadmierne eksponowanie, podkreślam nadmierne eksponowanie nagości, po prostu potrafi znudzić. Zwyczajnie przyzwyczajasz widza do tego. Tracisz to, o czym mówiłam wcześniej - tajemnicę. Nigdy nie chciałam być banalną, przewidywalną aktorką.
Dlatego tak wielkie wrażenie zrobiła na widzach pani rola w "Zapaśniku"?
- Pewnie tak, choć na ekranie rozbierałam się już wcześniej. W kontekście roli w "Zapaśniku" wiele razy słyszałam pytanie: dlaczego zdecydowała się pani przyjąć rolę striptizerki? Ciekawe, że nikt nie pytał: dlaczego zdecydowała się pani przyjąć rolę samotnej matki? Bo moja bohaterka, prócz tego, że pracuje w klubie, wychowuje sama dziecko. Rozumiem, że zaskoczyło publiczność, że osoba, która jest striptizerką może być dobrą matką. Bardzo chciałam zagrać tę postać, obronić ją. Ona nie jest idealna, nie jest poukładana, ale stara się jak może najlepiej. Próbuje pozostać wierna sobie. Jestem dumna z tej roli, z tego filmu, wspaniale pracowało mi się na planie. Niestety wielu widzów komentując film, pisze o moim wieku i o tym, że jak na swoje lata, nieźle wyglądam. Kiedyś zwrócono by uwagę na to, że jestem młoda i chętnie się rozbieram, bo mam warunki, dziś ludzie zwracają uwagę na to, że nieźle się trzymam. Więc w sumie moje obawy okazały się bez sensu. Bez względu na wiek, kiedy decydujesz się rozebrać na ekranie, jest to rozpatrywane w jednym kontekście.
Zobacz zwiastun filmu "Zapaśnik":
Nagość zawsze jest wartościowana, oceniana w kontekście estetycznym?
- Najczęściej właśnie tak. To się tyczy zresztą i kobiet i mężczyzn. Trudno. Nie uciekniemy od tego, szczególnie w USA. Tutaj bycie młodym i pięknym stało się wartością samą w sobie.
W zdrowym ciele zdrowy duch?
- W Stanach, szczególnie w Hollywood, przybrało to już rozmiar narodowej choroby. Próba zatrzymania czasu jest chorą aspiracją. Musisz być szczupły i uśmiechnięty. Jeśli jest inaczej znaczy, że jesteś nieszczęśliwy, niespełniony. Znaczy, że nie odniosłeś sukcesu. Nie popieram otyłości, ale nie znoszę chirurgii plastycznej. To zdrowe ciało, to zazwyczaj sztuczne ciało, więc ma to niewiele wspólnego z byciem zdrowym na duchu, czy umyśle.
W USA organizowane są konkursy piękności, w których startują noworodki. Są i takie, w których dziewczynkom siedmioletnim robi się trwałą, posyła regularnie do solarium, nakłada tipsy, depiluje ciało, robi permanentny makijaż, ubiera w pióra i cekiny. Słowem postarza się te dzieciaki. Wiele lat później robimy wszystko, by się odmłodzić.
- Nienawidzę tych konkursów, tym dzieciom odbiera się dzieciństwo - oszpeca się je, narzuca kanony piękna pozbawione naturalności. Promuje się powierzchowność, rywalizację. To taka bardziej subtelna i legalna forma pornografii. Zastanawiam się, jaka jest świadomość dziecka, czy odczuwa przyjemność z brania udziału w takim przedsięwzięciu? Jestem w stanie zrozumieć radość z wygranej, ale czuję, że najbardziej szczęśliwi są rodzice, którzy realizują swoje niespełnione marzenia.
W 1992 roku zagrała pani w filmie "Mój kuzyn Vinny". Brawurowa kreacja przyniosła pani Oscara. Ma pani na koncie dwie nominacje do złotej statuetki, udział w "Idach marcowych", to kolejna świetna rola w pani dorobku.
- Na nic się nie nastawiam, kilka razy byłam już faworytką, wiem, że to o niczym nie świadczy. Kiedy grałam w "Moim kuzynie Vinny" nie myślałam o nagrodach. Chciałam jak najlepiej oddać prawdę o postaci. Głęboko wierzę, że jest to możliwe w przypadku roli drugoplanowej, czy nawet epizodu. Oscar przyniósł mi ogromną satysfakcję, ale nie zmienił mojego życia. Zagrałam prostą, prostolinijną dziewczynę, która szczerze mówi o swoich bolączkach, lęku. Myślę, że wyraziłam wtedy wątpliwości i emocje wielu kobiet. I chyba za to był ten Oscar.
Oto, jak tyka zegar biologiczny Marisy Tomei w filmie "Mój kuzyn Vinny":
Pani bohaterka wykrzykuje do swojego filmowego narzeczonego, że jej biologiczny zegar tyka, co ma go oczywiście sprowokować do decyzji, deklaracji.
- No tak, bo kobietę określa biologia. Nie mówię teraz o urodzie, mówię o możliwości urodzenia dziecka. U mężczyzn ten rozdział zamyka się dużo później. Nie będę podejmowała tematu, czy jest to sprawiedliwe czy nie, mogę jedynie powiedzieć, że wiele kobiet nie definiuje swoich potrzeb, tylko czeka. Na partnera, aż on się zdecyduje, potwierdzi, zdeklaruje. W niektórych kobietach nadal pokutuje przekonanie, że muszą czekać na to, aż zostaną wybrane.
"Mój kuzyn Vinny" to film z lat 90., nic się nie zmieniło od tego czasu?
- W latach 90., pomijając ruchy feministyczne, które głównie mówiły o tym, że ten zegar wolno zignorować, o samym problemie niewiele się mówiło. Zwrócono kobietom wolność wyboru, jednak biologia pozostała biologią. Nie każda kobieta musi odczuwać potrzebę spełnienia się w macierzyństwie, ale jeśli właśnie tak jest, nie można się tego wstydzić w imię trendu, czy mody. Choć scena z "tykającym zegarem" miała wydźwięk humorystyczny, była w niej zawarta pewna bolesna prawda. W końcu moja bohaterka nazywa swoje potrzeby, swoją przydatność mówiąc brzydko - wiele kobiet nie robi tego w obawie, że mężczyzna odejdzie. Uważam, że najgorsze, co można robić to tracić czas. Mam nadzieję, że ta scena stała się inspirująca dla wielu kobiet i mężczyzn. No i że ich rozbawiła.
Rozmawiała Anna Serdiukow
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!
Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!