Reklama

Monika Mariotti: W Polsce brakuje mi słońca

Jest w połowie Polką, ale wychowała się we Włoszech. Od kilku lat gra w polskich spektaklach i serialach. Z coraz większym powodzeniem.

Jest w połowie Polką, ale wychowała się we Włoszech. Od kilku lat gra w polskich spektaklach i serialach. Z coraz większym powodzeniem.
Monika Mariotti /AKPA

"Druga szansa" to serial o show-biznesie. Pokazuje prawdę?

Monika Mariotti: - Nie do końca jestem w show-biznesie, bo nie jestem celebrytką. Ja po prostu gram. Ale trochę znam ten świat. Sama jak dotąd spotkałam fajnych ludzi. Faktem jednak jest, że trzeba decydować się szybko, negocjować szybko i wszystko jest na pokaz. Trzeba więc mieć trochę rozsądku, żeby się nie zagubić. Mnie się wydaje, że Magda Boczarska gra znakomicie Sarę, która poszła za daleko. Bo show-biznes potrafi tak wciągnąć człowieka, że traci on tożsamość. To też kwestia priorytetów. Czy chcę, żeby ludzie na mnie patrzyli i być obecna na każdym wydarzeniu, czy chcę spędzić czas z bliskimi bez wścibskich spojrzeń.

Jak pani udało się zaistnieć w środowisku, przychodząc zupełnie z zewnątrz?

- Mam przyjaciela z Hiszpanii, który studiował z Adamem Sajnukiem. Przyszłam na spektakl Adama i powiedziałam, że jestem przyjaciółką Jordiego. On zaproponował: "Chodź na spacer, potem na piwo". No i pogadaliśmy. Grałam wtedy w Rzymie i nie planowałam gry w Polsce, zwłaszcza że nie mówiłam dobrze po polsku. Ale zaprzyjaźniłam się z ekipą. Gdy Adam zaczął pracę nad "Kompleksem Portnoya", powiedział, że rola matki byłaby dla mnie idealna. Ucieszyłam się, że mogłam zacząć z nim i z Aleksandrą Popławską. I to od tak wysokiego poziomu. Pierwsze słowo po polsku na scenie powiedziałam w "Portnoyu". Zobaczyli mnie ludzie z telewizji i zaproponowali rolę w "Przepisie na życie".

Po 7 latach u nas nie ma pani dość?

- Tutaj, mimo skomplikowanej sytuacji politycznej, dobrze się mieszka. Polacy marzą o wyjeździe do Włoch. Bo tam jest słońce. Olbrzymim problemem jest brak pracy. Część moich znajomych, którzy pokończyli po kilka fakultetów i mają świetne CV, żyje poniżej przeciętnego poziomu. Przez minione lata Berlusconi niszczył kraj. Ja na szczęście byłam na to za stara, ale on zrobił pranie mózgu całemu pokoleniu. Dopiero teraz Włochy się powoli podnoszą, kraj odżywa, ale wciąż jest kiepsko.

Czegoś pani w Polsce brakuje?

- Słońca. Mam niedobór witaminy D.

Co różni Włochów od Polaków?

- Przygotowuję dla Teatru Syrena koncert połączony ze stand-upem - "Spaghetti Poloneze". Będę mówiła o Polakach i o Włochach. Różnice są duże. Widać je nawet w sposobie chodzenia czy w tym, jak siedzi Włoch, a jak Polak. Jest inna postawa ciała, bo ciepło powoduje inne rzeczy, a zimno inne. Tutaj ludzie są bardziej aktywni. Może z powodu zimna? We Włoszech są leniwi. W Rzymie zamykają teatry, a tu teatry są pełne. W Polsce nauczyłam się wakacje spędzać na kajakach albo w górach. Tam głównie leży się plackiem na plaży. Polacy mogliby uczyć Włochów aktywności. A Włosi mogliby dać Polsce uśmiech i pogodę ducha. Polacy za rzadko się śmieją.

Reklama


Dużo pani podróżuje. To ucieczka?

- Teraz już nie uciekam. Zaczęłam podróżować, gdy miałam trzy miesiące. Rodzice zabrali mnie do Polski, żeby mnie pokazać, jakie mają cudo. Pewnie ta pasja podróżowania łączy się z moją potrzebą szukania korzeni. Wierzę, że przodkowie są ważnym elementem naszego życia. A ja jestem trochę bez korzeni. W Polsce mówią, że jestem Włoszka, a tam nazywali mnie La Polacca, więc nie wiadomo, jak mnie zdefiniować.

Pani najfantastyczniejsza podróż?

- Mongolia i Syberia, a na Syberii - Buriacja. Przez ostatnie 4 lata często tam jeździłam. Chciałam poznać lepiej kulturę, tradycje, wiarę. Przywiązałam się do niektórych ludzi. Każdy człowiek ma na świecie miejsce, do którego jest przypisany, nie wiedząc o tym. Jeśli mnie ciągnie na Syberię, a nie do Ameryki Południowej, to coś w tym jest.

Na filmach z podróży zwykle jest pani bez makijażu, czasami potargana...

- Mnie przyciąga prawda. Prawda sytuacji, życia, ludzi. Gdy podróżuję wśród ludzi, którzy się nie malują, czułabym się głupio, gdybym była odstrzelona. Oni są w kuchni i gotują, a tu jakaś gwiazda przychodzi i się popisuje. Zresztą jestem taką podróżniczką, jaką jestem, nie lubię hoteli i last minute, muszę wejść w kontakt z człowiekiem. A jeżeli chodzi o przyrodę, musi to być dzika przyroda. Głupio by się w takiej scenerii wyglądało z tuszem na rzęsach.

Właśnie przerywa nam Adam Sajnuk, który nalega, by napisać, że jest pani złodziejką zapalniczek. Inne wady?

- Jestem impulsywna. I bezpośrednia. Dla mnie to nie wada, ale czasami rodzi to różne dziwne sytuacje. Na szczęście jestem też uważna i empatyczna, więc staram się nie robić nikomu przykrości. Poza tym trudno mnie złapać, bo jeśli mam pomysł, to muszę go natychmiast realizować. Bywam gadułą.

Czy znała pani z ekranu aktorów, z którymi pani teraz gra?

- Nie wszystkich. Gdy zadzwonili z "Przepisu na życie", powiedzieli: "Chcemy panią zachęcić tym, że zagra pani z Borysem Szycem". Nie wiedziałam, kto to. Na wszelki wypadek powiedziałam: dla mnie OK.

Koledzy żartowali, że powinnam umówić się z panią w hotelu Marriott...

- Z mojego okna widzę Marriott. Znajomy powiedział, że kupiłam mieszkanie z widokiem na siebie. A byłemu chłopakowi powiedziałam: "Jeśli mnie kochasz, to kiedyś powinnam się obudzić i zobaczyć, że ty zmieniłeś literki Marriott na Mariotti". To byłby dowód miłości!

Iwona Leończuk

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Monika Mariotti
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy