Michał Czernecki: Dwa nieudane samobójstwa
Ostatnio zaskoczył komediowym wizerunkiem. Nic dziwnego – sam ma duży dystans do siebie i świata. Potrafi śmiać się ze swoich niepowodzeń i robi wszystko, by jego dzieci nie popełniały podobnych błędów.
Przyzwyczaiłam się, że raczej widzę cię w poważnych rolach - jak np. w "Wojennych dziewczynach"...
Michał Czernecki: - Ja chyba do tych czasów pasuję - nie wiem, może przez urodę, wzrost, fryzurę? W każdym razie producenci często mówią, że dobrze wyglądam w mundurze, w ogóle w międzywojennym entourage’u. Akurat w "Wojennych dziewczynach" mam po raz pierwszy tak dużą rolę, którą mogę zbudować od początku do końca. Mam nadzieję, że będą kolejne sezony.
Ale świetnie też odnalazłeś się w absolutnie współczesnej roli prezesa TVP w kabaretowym "Uchu Prezesa". Jak trafiłeś do tego serialu?
- Będąc w zapaści finansowej, zagrałem w reklamie jednej z telefonii komórkowych i wtedy właśnie poznałem Roberta Górskiego. Zawsze chciałem go poznać, bo Kabaret Moralnego Niepokoju to jeden z moich ulubionych kabaretów. Świetnie nam się rozmawiało. Pół roku później przez tzw. przypadek poznałem Mikołaja Cieślaka i też okazało się, że się sobą jakoś zachwyciliśmy. Więc kiedy Robert zadzwonił do mnie z pytaniem, czy bym nie zagrał prezesa w jego serialu, natychmiast się zgodziłem. Uwielbiam z nimi pracować, bo to są fachowcy, rzemieślnicy od żartów, i to czuć.
Ale zwykle wszyscy narzekają na pracę z Robertem Górskim - że z nim nigdy nie wiadomo, na czym się stoi, że zwykle "kradnie" sceny i straszliwie "gotuje" innych.
- Tu jest trochę inny rodzaj pracy. Robert ma absolutnie zaspokojone libido twórcy, więc pozwala nam poszaleć. Podoba mi się to, że daje nam wolną rękę. Scenariusz oczywiście jest, ale nie jesteśmy do niego śmiertelnie przywiązani i możemy improwizować. Np. ja wymyśliłem takie zdanie, które wygłaszam w jednym z odcinków do Adama od PR-u: "Zdejm te ciuchy i te bryle, bo cię Adam z dupą mylę!".
Gratuluję, przyznaję, że rozczuliło mnie to do łez!
- Takie szkolne wyzywanki. Dzięki temu serialowi udaje się jakoś rozładować to nieznośne napięcie związane z sytuacją polityczną. My nie parodiujemy aż tak bardzo konkretnych osób, piętnujemy raczej absurdy.
Czyli jak każdy porządny Ślązak masz poczucie humoru. Widzisz w sobie jeszcze inne charakterystyczne cechy dla ludzi z tego regionu?
- Ja jestem z Sosnowca, a dopiero za nim zaczyna się Śląsk. Sosnowiec to miejsce niczyje, tu zresztą kiedyś były granice trzech zaborów. Czasem myślałem, że jesteśmy znikąd i nijacy, a może jesteśmy właśnie zewsząd? Mamy tożsamość wieloraką. Nie wiem, czy mam typowe cechy Zagłębiaka. Porządku nauczyła mnie żona, bo mama robiła wszystko za mnie. Naszych chłopców staramy się wychowywać tak, by robili wszystko wokół siebie. Mają 10 i 12 lat i była taka obawa, że pójdą w moje ślady, ale teraz widać, że zwyciężają w nich geny mojej żony. Na szczęście. Wychowanie też robi swoje. Nie zawsze się udaje, ale kiedy 12-latek ogarnie choćby jedną dziesiątą tego, co ma zrobić, to znaczy, że jako rodzice wszystkiego nie zepsuliśmy.
Za rok kończysz 40 lat, myślisz czasem o tym?
- Nie oddałbym ani jednego przeżytego roku, a już na pewno nie chciałbym się cofnąć! Poza tym mam dzieci, w nich się przeglądam, widzę, że część życia, energii zostaje w nich. Niby są zupełnie inne, a jednak tyle ze mnie mają! To fajne uczucie. Wiem, że życie jest cenne, nie chciałbym go stracić i zamierzam jeszcze parę rzeczy zrobić. Chociaż coraz częściej dochodzę do wniosku, że nasza sprawczość jest znikoma. I to mi się podoba, bo sam lepiej bym swojego życia nie wymyślił. Często w myślach o coś proszę, dostaję coś zupełnie innego i to okazuje się tym, co jest mi właśnie potrzebne. Zawsze jestem na koniec pozytywnie zaskoczony.
No, to widzę, że optymista z ciebie.
- Tak, nie zawsze tak było. Ja niczego od życia nie oczekiwałem, wydawało mi się, że szybko umrę, tak jak mój ojciec. Miałem ciężkie przejścia, dwie próby samobójcze, długo się wahałem, czy w ogóle chcę żyć. Ani się w to życie nie angażowałem, ani z niego nie rezygnowałem, to było jakieś trwanie. Dopiero ostatnich kilka lat jest inne. Zdecydowałem, że jednak chcę tu zostać, że to nie jest przypadkowe.
I tak z optymizmu popadliśmy w pesymizm...
- Daj spokój, dwie nieudane próby, to raczej tragikomedia! To nie znaczy, że nie chciałem się zabić, wręcz przeciwnie, za pierwszym razem prawie się udało. Długo mnie to męczyło i żeby się od tego uwolnić, jakoś to sobie ułożyć, spisałem to wszystko. I teraz niedawno znalazłem ten tekst i się tak uśmiałem... Do łez.
Sprawdza się stara prawda - wczorajsza tragedia dziś jest komedią.
- Zupełnie jak w teatrze Ondreja Spišaka - w jednej sekundzie płaczesz, potem ten śmiech zamienia się w uśmiech i ten uśmiech zastyga ci na ustach, bo jesteś przerażony. To jakiś bezlik rzeczy, które codziennie nas spotykają. Moim zdaniem po każdym dniu naprawdę możemy być zmęczeni, bo nie trzeba nawet nic robić, wystarczy doświadczać życia i człowiek jest wykończony. A jeśli do tego dochodzi dwójka dzieci, rodzina i jeszcze zawód, który wykonujesz, też nie jest wolny od relacji międzyludzkich, to naprawdę można poczuć się zmęczonym.
Czyli postanowiłeś, że żyjesz i że tego życia jesteś ciekawy...
- Inna sprawa, że chyba zawsze byłem, chyba tylko we mnie coś było zamknięte. To jest jak relacja między sercem a osierdziem. W medycynie chińskiej serce odpowiada za uczucia, a osierdzie za dzielenie się tymi uczuciami z innymi. Kiedy osierdzie jest zaciśnięte, choćbyś nie wiem jak chciała, nie dasz rady przekazać nikomu, co czujesz. A w nastolatkach to skutkuje złością, którą albo kierują na innych, albo na siebie. Ja wybrałem drugą opcję.
Boisz się, że możesz nie zauważyć takiego momentu u swoich synów?
- Już nie zauważyłem. To jest tak, że jeśli swoich problemów nie weźmiesz na klatę i ich nie przepracujesz, to dzieci z miłości wezmą je na siebie. Doświadczyłem tego, więc wiem.
Zmieniło cię to?
- Strasznie się przeraziłem, bo przecież ja też wziąłem na siebie problemy ojca i z miłości do niego próbowałem się unicestwić . Więc zacząłem nad sobą pracować. I to są magiczne rzeczy - choć nie powiedziałem do syna: "Nie martw się, ja sam poniosę swoją historię!", on w jakiś przedziwny sposób poczuł, że zdjąłem z niego ten ciężar.
Ewa Gassen-Piekarska
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***