Mateusz Banasiuk: "Moje oczekiwania wzrastają" [wywiad]
Mateusz Banasiuk ma na swym koncie role w tak głośnych produkcjach, jak "Furioza", "Nie cudzołóż i nie kradnij", "Płynące wieżowce" czy "Listy do M 5.". Popularność i sympatię widzów zyskał również dzięki rolom w popularnych serialach: "Pierwsza miłość", "Barwy szczęścia" czy "Pajęczyna". "Moje oczekiwania wzrastają i teraz czekam na co raz bardziej odjechane wyzwania" - mówi aktor.
Mateusz, trzeba przyznać, że ostatnio wszędzie cię pełno! Na ekranach niemal bez przerwy można oglądać filmy z twoim udziałem. Czujesz, że zawodowo to twój czas?
Mateusz Banasiuk: - Tak intensywnie chyba jeszcze nie było! To bardzo wyjątkowy dla mnie okres i z pewnością najbardziej obfity. Niedawno zakończyłem zdjęcia do produkcji Netflixa, w której zagram główną rolę i od razu wszedłem na kolejny plan. Oba wyzwania są bardzo ciekawe, ale skrajnie różne. Musiałem szybko przestawić się na inny temat i kompletnie odmiennego bohatera, ale to dla mnie największa frajda. Uwielbiam te metamorfozy i kreowanie postaci, poszukując w nieznanych wcześniej przeze mnie rewirach.
Spotykamy się na planie nowego filmu "Wieczór kawalerski" w reżyserii Szymona Gonery. Jakie historie tym razem przygotowaliście dla widzów?
- To szalona komedia, która zaskoczy niejednego widza. Jest tutaj dużo pięknych kobiet, kilku mężczyzn chcących ostro się zabawić i niebezpiecznych gangsterów. Wcielam się w postać Mario - cwaniaczka, który zawsze utrzymuje się na powierzchni. Doskonale radzi sobie w życiu, kombinuje, ściemnia i bajeruje. Jest także świetnym kierowcą, co wykorzystuje, aby zarabiać. Niekoniecznie legalnie.
W twoim dorobku artystycznym można doszukać się wielu różnych ról. Każda zostawia coś po sobie w twoim życiu?
- Wszystko zależy od tego, jaka to postać. Jeżeli doświadczam czegoś zupełnie nowego i jestem w sytuacjach, w których nigdy wcześniej nie miałem okazji się znaleźć, to oczywiście, zostaje to we mnie na dłużej. Macie teraz okazję obejrzeć mnie w kinie w filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij" reżyserii Mariusza Kuczewskiego, gdzie mój bohater jest zupełnym przeciwieństwem mnie. Praca przy tej produkcji wiele mnie nauczyła. Nigdy nie przeżyłem tyle w ciągu jednej doby, co grany przeze mnie bohater. W aktorstwie najlepsze jest to, że bywam w skrajnych sytuacjach i robię odjechane rzeczy, bez żadnych konsekwencji. Mogę nawet przeżyć swoją śmierć.
Reżyserzy bardzo chętnie obsadzają cię w swoich filmach. Odrzucasz wiele zawodowych propozycji?
- Nie tak dużo, bo w tym roku większość udało mi się ze sobą pogodzić. Spotkałem się z wielką życzliwością ze strony reżysera i producenta filmu "Wieczór kawalerski", bo zaczekali na mnie z filmem, aż zakończę zdjęcia do poprzedniej produkcji. Wystartowaliśmy trochę później z pracą nad tym filmem.
Gdyby na ciebie nie zaczekali, zrobiłbyś wszystko, aby pogodzić te dwa plany?
- Gdyby nie zaczekali, to by się nie udało. Poprzednia rola była również bardzo wymagająca. Mieliśmy wiele dni zdjęciowych poza Warszawą, więc nie pogodziłbym tego. Miałem sporo szczęścia!
Patrząc na ilość produkcji, w których bierzesz udział, mogę wywnioskować, że w twoim życiu nie ma już miejsca na role w serialach.
- W tym roku rzeczywiście nie było, ale kto wie, co przyniesie przyszły? W życiu aktora są wzloty i upadki. Są okresy bardziej obfite i mniej. Bywa też tak, że telefon wcale nie dzwoni. Serial daje pewnego rodzaju bezpieczeństwo, stabilizację i to, że cały czas jest się w zawodzie. Teraz skupiam się na rolach filmowych i ciężko mi to godzić z teatrem czy serialem.
Jako aktor wciąż czujesz niedosyt? Masz jeszcze wiele do pokazania widzom?
- Jasne, że tak. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przez to, że dużo ostatnio zrobiłem, to moje oczekiwania wzrastają i teraz czekam na co raz bardziej odjechane wyzwania, dalekie od tego, jaki jestem prywatnie.
W życiu każdego aktora następuje moment przełomowy. Jak to było u ciebie? Kiedy powiedziałeś sobie: "Dzieje się w końcu tak, jak tego chciałem"?
- Na pewno przełomem, na który długo czekałem, był film "Furioza" Cypriana T. Olenckiego, który spowodował, że coś się odblokowało. Odkąd zagrałem w tej niesamowitej produkcji, reżyserzy częściej po mnie sięgają, co oczywiście daje mi wielką satysfakcję. Wielomiesięczne przygotowania, potem okres realizacji, to była rzecz niespotykana. Udało nam się zrobić film, który spodobał się ludziom na całym świecie i to pewnie pociągnęło za sobą wiele zawodowych propozycji.
Aktorstwo to także wiele wyrzeczeń i metamorfoz.
- Lubię się zmieniać. Moje ciało to narzędzie pracy, więc jeśli mam taką możliwość, to lubię szaleć ze swoim wyglądem. Absolutnie nie czuję żadnych ograniczeń, poza takimi, które zmieniłyby mój wygląd na stałe. Jeżeli mogę zrobić coś, co bardziej uwiarygodni postać, którą gram to wchodzę w to. W "Furiozie" to były intensywne treningi, które spowodowały, że mocno rozbudowałem swoją sylwetkę. Z kolei do filmu "Wieczór kawalerski" musiałem przefarbować włosy na blond i dorobiono mi tatuaże. Dla mnie to frajda!
"Furioza" wymagała od ciebie największej zmiany?
- To była najtrudniejsza dla mnie metamorfoza. Dużo łatwiej jest przefarbować włosy albo zapuścić wąsy niż przebudować swoją sylwetkę, która od wielu lat się nie zmieniała. Organizm przyzwyczajony jest do pewnej przemiany materii, ruchu i wagi. Musiałem się kompletnie zmienić. Wymagało to ode mnie zaciśnięcia zębów i żmudnej pracy.
Po zakończonych zdjęć wciąż ćwiczyłeś?
- Ciężko utrzymać taką systematyczność. Mam mnóstwo pracy, małego synka, więc nie jestem w stanie tak sumiennie i intensywnie trenować, jak przed "Furiozą". Staram się jednak nadal być w formie i uprawiam sport. Niekoniecznie muszę zmieniać swoje ciało, ale treningi sprawiają, że wytwarza się wiele endorfin i na chwilę odrywam się od ciężkich scen, jakie miałem do zagrania. Sport to dla mnie medytacja i rozluźnienie.
Tak jak wspomniałeś, jesteś bardzo zapracowaną osobą. Jak więc znajdujesz balans między życiem prywatnym a zawodowym?
- Trzeba o tym myśleć szerzej. Kiedy jest okres zdjęciowy i przygotowawczy do produkcji, mocno się skupiam, aby wyszło to jak najlepiej. Film to efekt pracy wielu osób. Aktorzy są tylko czubkiem góry lodowej, który jest widoczny, ale pod taflą wody jest mnóstwo osób, które wkładają swoje serce, zaangażowanie, wyobraźnię i czas, aby projekt, w którym biorę udział, był jak najlepszy. Nie mogę tego zepsuć, będąc niewyspanym lub nieprzygotowanym. Koncentruję się na swojej pracy, ale gdy kończymy zdjęcia i mam dużo luzu, całkowicie oddaje się rodzinie i z przyjemnością nadrabiam zaległości związane z nimi.
Rozmawiała: Aleksandra Wojtanek/AKPA