- To historia o dorastaniu przepełniona nadzieją i czułością, którą odnajdujemy przede wszystkim w relacjach bohaterów. Relacji z samym sobą, pierwszym zauroczeniu, relacji z rówieśnikami czy między rodzicem a dzieckiem. (...) To film o zgodzie na bycie sobą wbrew temu, jak widzą cię inni - mówi Marta Karwowska, reżyserka filmu "Fanfik". Tytuł 17 maja zadebiutuje na platformie Netflix.
"Fanfik" to ekranizacja książki Natalii Osińskiej pod tym samym tytułem. Opowiada historię nastoletniej Tosi, która odkrywa swoją prawdziwą tożsamość płciową. Główną rolę w filmie gra Alin Szewczyk. W produkcji występują również: Dobromir Dymecki, Jan Cięciara, Ignacy Liss i Maja Szopa.
Główną bohaterką "Fanfika" jest Tosia, postrzegana przez rówieśników jako outsiderka. Jej sposobem na ucieczkę od świata, w którym czuje się zagubiona, jest pisanie internetowych opowieści - fanfików. Gdy w szkole pojawia się nowy uczeń, Leon, w Tośce zaczynają rodzić się nieznane dotąd uczucia. W miarę odkrywania siebie i swojej prawdziwej tożsamości, zaczyna rozumieć, że jest chłopcem, Tośkiem - tak swoją nową produkcję zapowiada platforma streamingowa Netflix.
W rozmowie z Interią o pracy nad filmem opowiada Marta Karwowska.
Sylwia Szostak: Na początek zapytam o czym według ciebie jest film "Fanfik"? Co to za historia?
Marta Karwowska, reżyserka filmu "Fanfik": Zaczęło się oczywiście od książki Natalii Osińskiej, którą się naprawdę super czyta. Sama dużo takiej literatury czytałam, kiedy byłam młodsza. W książce jest scena, w której główny bohater - jeszcze wtedy myśli, że jest Tosią - moknie i przebiera się w ubrania Leona, swojego kumpla z klasy. Wtedy po raz pierwszy widzi się w lustrze w męskich ciuchach. I to jest taki symboliczny moment, w którym po prostu rozumie, dlaczego od 17 lat czuje, że coś jest nie tak. Dowiaduje się wtedy czegoś bardzo ważnego o sobie. Dla mnie ta scena ma ogromny ładunek emocjonalny i od razu mnie przekonała i wzruszyła. Poczułam, że rozumiem, o czym to może być film - o zgodzie na bycie sobą wbrew temu, jak widzą cię inni. O takiej autentycznej radości z odnalezienia siebie.
- Potem jak pracowaliśmy z Grzegorzem Jaroszukiem nad scenariuszem, jak zaczęły się próby i aktorzy ożywili napisane przez nas dialogi, to okazało się, że ten film jest przede wszystkim o dojrzewaniu, o relacjach, o odwadze na bliskość z innymi, o wychodzeniu ze swojej skorupy. Na wielu poziomach to też historia o miłości - miłości do siebie, o pierwszych nastoletnich zauroczeniach, ale też o miłości i akceptacji w relacjach rodzinnych.
Gatunek "coming of age" jest trudny w realizacji, bo dorośli ludzie - twórcy - starają się opowiedzieć historię z perspektywy młodego pokolenia. Jak odnajdujesz się w tym gatunku?
- Dość pokornie obserwuję prawdziwych ludzi w tym wieku. Jak pisaliśmy scenariusz i byliśmy w procesie castingu, to przez sześć miesięcy na ulicach, w metrze, w sklepach widziałam tylko szesnasto- i siedemnastolatki. Całą ekipą byliśmy bardzo skupieni na ludziach w tym wieku, obserwowaliśmy ich w codziennych sytuacjach. Pracuję też w taki sposób, że zawsze daję aktorom dużo przestrzeni i chcę stworzyć im warunki pracy, w których czują się bezpiecznie w relacji ze mną i potrafią mi powiedzieć, kiedy coś wydaje im się nieprawdziwe albo, że nikt by się tak nie zachował, albo żadna młoda osoba by się nie odezwała w taki sposób. Czuję, że mam cały czas weryfikację ze strony młodych aktorów, czy podążamy w dobrym kierunku. Ten film opowiada też o bardzo uniwersalnych emocjach, które są oczywiście udziałem ludzi nastoletnich, dojrzewających i wchodzących w dorosłość, ale nie są dla nich zarezerwowane. Bo lęk przed bliskością, czy poszukiwanie swojej tożsamości to jednak dość uniwersalne wyzwania.
Jak odnajdujesz się w pracy z aktorami młodego pokolenia?
- To są bardzo hojni aktorzy i traktuję ich jako współtwórców filmu. To są dla mnie zawsze wspaniałe spotkania, gdzie nawiązuję bliską emocjonalną relację z aktorami w całym procesie twórczym i realizacyjnym. To zawsze bardzo wzruszające i karmiące doświadczenie. Dla mnie ważne jest, żeby było takie poczucie, że gramy do jednej bramki i jesteśmy drużyną. I przy "Fanfiku" faktycznie tak było. Ci młodzi aktorzy: Alin Szewczyk, Jan Cięciara, Ignacy Liss, Maja Szopa, Agnieszka Rajda, Wiktoria Kruszczyńska, Krzysztof Oleksyn, Oskar Rybaczek byli fundamentalną częścią całego procesu twórczego.
Pod wieloma względami jest to produkcja wyjątkowa. Co według ciebie wyróżnia ten film na tle innych produkcji o dojrzewaniu, poznawaniu samego siebie i odnajdywaniu swojego miejsca w świecie?
- "Fanfika" wyróżnia na pewno wyjątkowa dawka ciepła - to historia o dorastaniu przepełniona nadzieją i czułością, którą odnajdujemy przede wszystkim w relacjach bohaterów. Relacji z samym sobą, pierwszym zauroczeniu, relacji z rówieśnikami czy między rodzicem a dzieckiem - uczucia, jakie towarzyszą bohaterom są więc dość uniwersalne, a transpłciowość jest w tym wszystkim gdzieś w tle, na drugim planie.
- Wyjątkowy z pewnością jest też debiutujący w roli głównej Alin Szewczyk. Myślę, że swoim potencjałem i autentycznością oczaruje niejednego widza. Jest osobą niebinarną, co sprawia, że w filmie postać transpłciowego nastolatka zyskuje autentyczność na poziomie emocji, jakie towarzyszą procesowi rozumienia, kim się naprawdę jest.
- Mamy też w filmie naprawdę dobrą muzykę napisaną przez Wojtka Urbańskiego. Wojtek, oprócz tego, że komponuje, to jako Dyspensa Records wydaje również dużo młodej polskiej muzyki. A to sprawia, że klimat filmu jest autentyczny. W znaczeniu, że to nie jest właśnie fantazja starszych osób o tym, czego słuchają młodzi, tylko to rzeczywiście taka muzyka, jakiej się słucha teraz w liceum.
Z myślą o jakim widzu tworzyliście ten film?
- "Fanfik" to czuła i subtelna historia, więc to na pewno jest film skierowany do widzów, którzy lubią właśnie taki nastrój i język opowiadania. Jest to też film dla tych, którzy lubią oglądać historie o dojrzewaniu, których interesuje ten moment przejścia w dorosłość - kiedy zostawiasz za sobą dzieciństwo, próbujesz zrozumieć, kim jesteś, kim chcesz być w tym dorosłym świecie i wypracować sobie nową relację z rodzicami, od których powoli się uniezależniasz. Czasem to taki proces, kiedy rozkładamy się na kawałki i musimy się złożyć na nowo. I ten proces nie jest doświadczeniem wyłącznie osób transpłciowych, bo w mniejszym lub większym stopniu doświadczają go wszystkie nastolatki. Chciałam, żeby każda osoba, która zobaczy "Fanfika", mogła poczuć, że fajnie jest ze sobą rozmawiać, opiekować się sobą nawzajem, być uważnym na potrzeby innych, ale jednocześnie stać po swojej stronie. Bardzo mi zależy, żeby ten film zachęcał do uczciwego wglądu w siebie i do dobrych, szczerych rozmów.
Reżyser wchodzi na plan z pewną konkretną wizją filmu. Jaka była twoja wizja tego świata, który chciałaś stworzyć?
- Bardzo chciałam, żeby to był świat, w którym główny bohater ma bezpieczną przestrzeń na odnalezienie siebie - świat, w którym są ludzie, którzy empatycznie reagują na to, co się z nim dzieje. To zdecydowanie fikcyjny świat, ale też taki, jaki sama chciałabym, żeby był. Przez kilka miesięcy, równolegle do etapu prób i przygotowania aktorów do zdjęć, pracowałam z operatorem Kubą Burakiewiczem nad tym, jak ten film ma wyglądać. Szukaliśmy lokacji i myśleliśmy o tym, jak ma pracować kamera, jakie ma być światło. Chcieliśmy być blisko bohaterów, więc Kuba nie tylko świecił, ale też szwenkował. W efekcie udało się zbudować wrażenie intymnego kontaktu z Tośkiem, Leonem i Marcinem, z tym co przeżywają.
- Najdłużej zastanawialiśmy się nad tym, jak ma wyglądać zobrazowanie twórczości fanfikowej, czyli fantazji Tośka. W końcu to Kuba przełamał impas, zaczęliśmy oglądać bardzo dużo teledysków i finalnie poszliśmy w kierunku stylistyki teledysku właśnie. Tutaj chcieliśmy po prostu płynąć z emocjami i komunikować się z widzem głównie obrazem. Dla nas była to w pewien sposób podróż sentymentalna, ponieważ wszystkie fanfiki są nakręcone na kamerze Sony PD170, na których kiedyś, jeszcze jako studenci łódzkiej szkoły filmowej, realizowaliśmy etiudy. Tutaj to był zabieg stylistyczny, bo robiąc współczesny film, pewne ujęcia realizowaliśmy na tym retro sprzęcie. Ma to duży urok, bo obraz w tych kilku konkretnych scenach jest taki szorstki i o to dokładnie nam chodziło.
Netflix przy lokalnych - polskich - produkcjach zawsze tworzy bardzo komfortowe warunki dla twórców, dając dużo czasu i przestrzeni na przygotowanie się do okresu realizacyjnego. Jak wyglądało to w przypadku tej produkcji?
- Faktycznie mieliśmy bardzo komfortowe warunki pracy, zadbali o to producenci, czyli Orphan Studio. Z racji tego, że nie wszyscy w obsadzie filmu są zawodowymi aktorami, potrzebowałam kilku miesięcy na przygotowanie aktorów do wejścia na plan. Przez pół roku pracowaliśmy na próbach, czytaliśmy scenariusz, omawialiśmy najważniejsze sceny, ale też dużo pracowaliśmy z ciałem - co według mnie jest bardzo istotnym procesem. Tę pracę z ciałem prowadziła głównie Kaya Kołodziejczyk, świetna choreografka. Ona pomogła znaleźć każdemu z obsady pomysł na ich postać, stworzyć ich tożsamość, sposób chodzenia, sposób zachowania.
- Z główną obsadą, z Kayą a także z operatorem wyjechaliśmy razem do Kazimierza. I to był czas, kiedy po prostu nasi aktorzy stali się odtwarzanymi przez nich postaciami, stali się licealistami, zintegrowali się w prawdziwą klasę, zgraną grupę młodych ludzi o pewnej konkretnej dynamice. Mieliśmy tam bardzo dużo prób, bardzo dużo improwizacji, dużo dyskusji, o tym, kto jest kim w tej klasie, kto komu zazdrości, kto jest mocny, kto jest słaby, kto się z kogo śmieje, kto się komu podoba, kto kiedyś z kimś chodził, kto się w kim kocha. Chciałam pokazać autentyczną klasę, emocje i relacje, a nie przypadkową grupę ludzi, No i właśnie na wyjeździe do Kazimierza nastąpiła taka prawdziwa integracja i od tamtego momentu już wiedzieliśmy, kto jest kim w tej grupie i to było super.
Film "Fanfik" 17 maja zadebiutuje na platformie Netflix.