Marianna Zydek o filmie "Kamerdyner": Spełniają się moje marzenia
To nieznanej szerzej Mariannie Zydek, Filip Bajon powierzył główną rolę w epickiej produkcji "Kamerdyner". Czy poradziła sobie z zagraniem pruskiej arystokratki, która jest świadkiem burzliwych wydarzeń pierwszej połowy XX wieku, przekonamy się jesienią, gdy film wejdzie do kin.
PAP Life: Chyba nie było ci łatwo rozstać się z postacią, którą z przerwami grałaś przez prawie trzy lata?
Marianna Zydek: - Faktycznie, to było bardzo trudne doświadczenie. Niezwykle tęsknię za Maritą. Myślę, że dzieje się tak m.in. za sprawą czasów, w których rozgrywa się "Kamerdyner". Dzięki temu filmowi miałam niepowtarzalną okazję przenieść się do czasów, kiedy żyło się wolniej, kiedy człowiek był bliżej natury, kiedy ludzie inaczej się ze sobą porozumiewali. Muszę powiedzieć, że taki świat jest mi bardzo bliski. Nawet powiedziałabym, że bliżej mi do tamtych lat - przynajmniej do wyidealizowanego wyobrażenia, jakie na ich temat mam - niż do współczesności. Bardzo dobrze odnajduję się też w kostiumie i w scenografii - takiej ogromnej przestrzeni. Było mi tam dużo lepiej niż na drugim piętrze bloku na Manhattanie, w którym mieszkałam podczas moich studiów.
Manhattanie? Mieszkałaś w Nowym Jorku?
- Nie! (śmiech) Manhattan to są najbrzydsze bloki w Łodzi. Ta nazwa jest ironiczna. Na szczęście mieszkałam tam tylko dwa lata. Inaczej bym się nie przekonała do Łodzi. Później przeprowadziłam się do kamienicy. Dzisiaj kocham Łódź. Uważam, że w pewnym sensie ma coś wspólnego z Paryżem.
Czy na planie filmu historycznego nabyłaś jakieś nowe umiejętności?
- Dzięki świętej pamięci Jerzemu Celińskiemu i Gosi Krupie nauczyłem się bardziej profesjonalnej jazdy konnej. Zaszczepili we mnie też miłość do koni. Wydawało mi się na pierwszych zajęciach, że umiem jeździć, chciałam już galopować, bo oczywiście jeździłam wcześniej w terenie. Ale po godzinnych zajęciach na lonży, które bardzo mnie zmęczyły, uświadomiłam sobie, jak dużo muszę się jeszcze nauczyć.
Grasz Maritę von Krauss, córkę pruskiego arystokraty, która zakochuje się w kaszubskim chłopaku i która jej świadkiem różnych zawirowań politycznych. Czy twoja bohaterka była inspirowana prawdziwą postacią?
- Tak. Co więcej, postać, na której Marita jest wzorowana, też miała tak na imię. Są duże podobieństwa między nami, ale na potrzeby scenariusza zostało dorzuconych kilka nowych wątków.
Ile lat z życia Marity pokazuje "Kamerdyner"?
- Ta historia opowiada o 45 latach z jej życia. Ja towarzyszę jej przez 27 - od 1918 do 1945 r.
Twój kolega z planu, Sebastian Fabijański przyznaje, że były między wami tarcia na planie. Potwierdzasz?
- Myślę, że nasi bohaterowie - Marita i Mateusz mają bardzo burzliwe relacje i to się odzwierciedlało w naszych stosunkach na planie. Momentami były bardzo zażyłe, a czasami kończyliśmy zdjęcia z furią. Mam nadzieję, że w filmie będzie to działało tylko na plus. Koniec końców, myślę, że bardzo się lubimy z Sebastianem. Sądzę też, że wiele się od niego nauczyłam - bo jednak mam dużo mniejsze doświadczenie niż on. Sebastian jest bardzo dobrym partnerem, ale i trudnym, gdyż podchodzi do aktorstwa z ogromną wrażliwością i ambicją. Wydaje mi się, że podobnie myślimy o naszym zawodzie. Nie chodzi nam o robienie kariery, tylko żeby z wielką odpowiedzialnością opowiedzieć o życiu ludzi, którzy sami już tego zrobić nie mogą.
Drugą bardzo ważną osobą dla ciebie w kontekście "Kamerdynera" jest reżyser Filip Bajon, który zaangażował cię do tego projektu. Jak przecięły się wasze drogi?
- Poznałam Flipa na zajęciach w szkole filmowej, zajęciach z kamerą. Czułam baczne oko Filipa na sobie. Nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem, jak pod koniec kursu Filip poinformował mnie, że ma dla mnie jakąś propozycję. Nie mówił, co to będzie, ale jeśli wszystko się dobrze potoczy, to w wakacje ktoś się do mnie odezwie. Szczerze mówiąc, zapomniałam o tym, bo bardzo często w tym zawodzie jest tak, że pierwszych obietnic nie można brać, jako wiążących. Więc potraktowałam to, jako bardzo miły komplement.
O jakich projekt chodziło?
- We wrześniu zadzwoniła do mnie produkcja z informacją, że dostałam rolę Gabrysi w "Paniach Dulskich. Oczywiście skakałam ze szczęścia (śmiech). Skończyłam zdjęcia do "Pań Dulskich" i po ostatniej scenie Filip do mnie podszedł i zaczął mi opowiadać o "Kamerdynerze". Kiedy usłyszałam, kto gra w tym filmie - Janusz Gajos, Adam Woronowicz, Borys Szyc, itd., nie mogłam uwierzyć, że to mi chce powierzyć główną rolę. Poczułam, że spełniają się moje marzenia.
Czy jest coś czym ujął cię Bajon?
- Ma bardzo zdrowy dystans do wielu spraw. Filip umie opowiadać o rzeczach dramatycznych w taki sposób, że człowiek nie wychodzi zdołowany, tylko jakoś zainspirowany.
Rozmawiał: Andrzej Grabarczuk (PAP Life)