Reklama

Maria Dębska: Ten zawód bywa dla kobiet bezwzględny

"Czarny Mercedes" to obok "Piłsudskiego" i "Zabawy, zabawy" trzeci tegoroczny film, w którym można oglądać Marię Dębską. Natomiast już wkrótce córka reżyserki Kingi Dębskiej ("Moje córki krowy") wchodzi na plan "Jesiennej dziewczyny" - produkcji, w której wcieli się w Kalinę Jędrusik.

"Czarny Mercedes" to obok "Piłsudskiego" i "Zabawy, zabawy" trzeci tegoroczny film, w którym można oglądać Marię Dębską. Natomiast już wkrótce córka reżyserki Kingi Dębskiej ("Moje córki krowy") wchodzi na plan "Jesiennej dziewczyny" - produkcji, w której wcieli się w Kalinę Jędrusik.
Maria Dębska na festiwalu filmowym w Gdyni 2019 /AKPA

Mimo że jej kariera wciąż się rozpędza, mama na początku uparcie odradzała jej aktorstwo. - Mówiła, że to jest najgorszy zawód dla kobiety, jaki zna. Nie chciała, żebym była aktorką - przekonuje Dębska.

Adrian Luzar, Interia: "Czarny Mercedes" to nowy film legendy polskiej reżyserii Janusza Majewskiego. Twórca obchodził niedawno 88. urodziny...

Maria Dębska: - Dla mnie było to spotkanie wyjątkowe, bo wychowałam się na jego filmach. Marzyłam o tym, by móc z nim pracować. Było to więc po pierwsze zawodowo ciekawe doświadczenie, ale także niezwykłe przeżycie na poziomie "międzyludzkim". To jest wyjątkowo inteligentny i wrażliwy człowiek.

Reklama

A jaki reżyser?

- Przede wszystkim słuchający. Każdy może się wypowiedzieć, zaproponować inną wersję sceny niż ta, którą on sobie wyobraził. Daje ogromną wolność. Równocześnie jego doświadczenie większość z nas zawstydzało. Wszyscy darzyli go ogromnym szacunkiem. A on tę bańkę wyższości natychmiast rozbijał. Ma niezwykłe poczucie humoru, a do tego dar, dzięki któremu aktorzy chcą mu dać to, co najlepsze. Widziałem to zarówno po sobie, jak i po moich kolegach. Każdy dawał z siebie dwieście procent. On natomiast czasem jednym słowem potrafił zmienić nasze myślenie o danej scenie.

Co zrobiło na tobie największe wrażenie?

- Atmosfera na planie. Kręcenie filmu dla Janusza Majewskiego jest święte. To spotkanie, na które wszyscy czekali. Zdjęcia rozpoczynają się często po wielu latach, w trakcie których reżyser czy producent szukają możliwości realizacji filmu. To, że można wypowiedzieć słowa: "dziś jest pierwszy dzień zdjęciowy", to tak naprawdę cud. Janusz Majewski ma tego świadomość, dlatego my, jako ekipa, codziennie czuliśmy się wyjątkowo. To było bardzo zaskakujące dla mnie, że można tak pracować.

Na ekranie partneruje ci z kolei Artur Żmijewski...

- To była nasza druga współpraca. Wcześniej spotkaliśmy się już na planie serialu, tym razem jednak mieliśmy znacznie większe zadanie. Odkąd byłam nastolatką, uwielbiałam go jako aktora, bardzo więc ucieszyłam się na to spotkanie. Artur jest opiekuńczym i słuchającym partnerem, świetnym aktorem i wspaniałym człowiekiem.

W "Czarnym Mercedesie" wcielasz się w... ofiarę - zamordowaną brutalnie Anetę Landau. To sprawcę jej śmierci próbują odnaleźć pozostali bohaterowie filmu. Dla widzów jednak Aneta do końca pozostaje enigmą.

- I taką enigmą miała pozostać. Aneta to młoda Żydówka, która wraz z wybuchem wojny traci wszystko: miłość, majątek i rodzinę. Zostaje całkowicie sama. Żeby przeżyć, prosi o pomoc swojego byłego profesora, którego gra właśnie Artur, i, nie zdradzając zbyt wiele, musi udawać kogoś zupełnie innego. Jest zmuszona podjąć decyzje, których nie chciała podejmować. Dla mnie najważniejszą kwestią było więc zrozumienie jej motywacji. Ciężko jest zrozumieć wybór, w którym albo idziesz do getta, albo wplątujesz się w niebezpieczną i w sumie dość obrzydliwą grę.

- Aneta musi podszywać się pod bogatą Polkę, żonę mecenasa. Wygłodzona, przestraszona dziewczyna, której udało się znaleźć schronienie, musi stać się starszą, dużo bogatszą od siebie osobą. Tym samym zaczyna się "bawić" w aktorstwo - wchodzi w ubrania obcego człowieka, by przeżyć.


To nie jest szczęśliwa dziewczyna.

- Zdecydowanie. Dlatego decyduje się na krok, który jest naprawdę... desperacki.

Konsekwencją tego kroku jest śmierć. "Czarny Mercedes" to klasyczny kryminał, choć osadzony w czasach historycznych.

- W kinie gatunkowym trzeba bardzo precyzyjnie zaplanować, w którym momencie padają konkretne informacje, tak, żeby widz do końca nie znał wszystkich odpowiedzi, precyzyjnie dawkować emocje, równocześnie zachowując historyczne ramy opowieści. Ale oczywiście to było głównie zadanie reżysera i montażysty.

Co sprawiało ci przy tym projekcie największą radość?

- Zmienianie się. Z jednej strony Aneta to szara myszka w łachmanach, z drugiej - dojrzała i wyrachowana kobieta. Dla aktorki to zawsze przyjemne, gdy może się tak bardzo zmienić w ramach jednego projektu. Nosiłam wyjątkowo piękne kostiumy, była to prawdziwa przyjemność.

"Czarny Mercedes" to nie jedyny film rozgrywający się w czasach historycznych, w którym można cię ostatnio oglądać. Wystąpiłaś także u boku Borysa Szyca i Magdaleny Boczarskiej w "Piłsudskim", wcielając się w Aleksandrę Szczerbińską. Jak na polskie kino historyczne jest to kobieta bardzo wyrazista... Polubiłaś ją bardziej niż Anetę?

- Ciężko je porównywać. To dylemat typu: które dziecko bardziej kochasz? Obie to bliskie mojemu sercu postaci. W "Czarnym Mercedesie" była to bardzo skomplikowana, mniej oczywista kobieta, w "Piłsudskim" - bohaterka wyrazista i, co najważniejsze, postać rzeczywista. Przy "Piłsudskim" doszedł więc element przygotowania historycznego. Do faktów o Szczerbińskiej, które udało mi się znaleźć, musiałam dołożyć swoje emocje. Jej zdjęć jest niewiele, nagrań o niej żadnych. Po rozmowach z ekspertami i reżyserem starałam się jednak narysować taką dziewczynę, w którą widzowie uwierzą.

Przyznam szczerze, że w tym roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni miałem ogromny problem, by wymienić choć kilka aktorek, które pojawiły się na pierwszym planie. Festiwal zdominowali mężczyźni.

- To prawda, ról kobiecych nie było zbyt wiele.

To realny problem?

- Proporcjonalnie - ról męskich jest dużo więcej. Mam nadzieję, że to się zmienia, ale faktycznie gdy oglądałam filmy podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni, oprócz dwóch - "Wszystko dla mojej matki" i Słodkiego końca dnia", wszystkie miały w głównych rolach mężczyzn. Ta proporcja jest niesprawiedliwa. Jest chyba gdzieś w producentach takie przeświadczenie, że męski główny bohater przyciągnie więcej widzów do kina, niż kobieta, co jest bzdurą. Myślę, jednak że widzów przyciąga historia, nie płeć.

Łatwo w tym zawodzie nie mają też reżyserki - jak twoja mama, Kinga Dębska ("Moje córki krowy"). Odradzała ci drogę aktorską?

- Odradzała. Mówiła, że to jest najgorszy zawód dla kobiety, jaki zna. Nie chciała, żebym była aktorką, ale ja tak zdecydowałam, więc teraz przekonuję się na własnej skórze, jak tak naprawdę jest. Jestem daleka od generalizowania, bo ja w większości mam pozytywne doświadczenia. Ale nie da się ukryć, że ten zawód bywa dla kobiet bezwzględny - jeśli chodzi chociażby o wiek czy posiadanie dzieci. Czterdziestoletni aktor często przeżywa rozkwit. A wspaniałe czterdziestoletnie aktorki często muszą się stresować, czy wciąż będą grały. Mam wrażenie, że ten świat traktuje kobiety ostrzej.

Czy dla ciebie to, że twoja mama jest uznaną reżyserką to obciążenie czy ułatwienie?

- Pół na pół. Z jednej strony dużo wiem o tej branży i o tym zawodzie od niej. Doceniam pewne bogactwo tego, że wychowywałam się w "filmowym" domu, chociaż ja nigdy nie chciałam być aktorką. Kiedy mama kręciła filmy dokumentalne, ja siedziałam między kablami i myślałam, że oni bawią się w jakąś dziwną zabawę, wygłupiają się. Grałam wtedy na fortepianie i byłam przekonana, że to jest naprawdę poważny zawód. Teraz widzę, że znajomość tego świata i jego zagrożeń bardzo mi pomogła. I nie ukrywam, że mama dała mi dwie role - obie bez castingu. Ale były to równocześnie role, tak jak w filmie "Zabawa, zabawa", które były skokiem na bungee. Gdyby ona dała mi rolę i ja bym nawaliła, upadek byłby bardzo bolesny - głową prosto na beton. Dlatego też czasem jej nazwisko mi przeszkadza, bo zawsze czułam, że te wymagania są większe. Plusy i minusy.

Kiedy zmieniło się twoje podejście do aktorstwa i filmu?

- Gdy kończyłam średnią szkołę muzyczną i zaczynałam naukę w Akademii Muzycznej. Muzyka, którą zajmowałam się całe życie, przez lata ucząc się gry na fortepianie, zaczęła mnie męczyć i więzić. Poczułam, że ta samotność przy fortepianie i występowanie przed ludźmi mnie wykańczają. Wtedy spontanicznie poszłam na egzamin do szkoły teatralnej. Przeszłam do kolejnego etapu i nie dostałam się do szkoły, ale poczułam jakieś ukłucie, że w tym rodzaju porozumiewania się z widzem mam jakąś przyjemność - przez słowo, ciszę, spojrzenie. Zauważyłam, że tu w przeciwieństwie do fortepianu nie trzeba być perfekcyjnym w każdym calu. Że dużo ode mnie zależy. Zaczęłam się przygotowywać do egzaminu, spróbowałam kolejny raz i udało się.

Aktorstwo wymaga jednak bardzo dużej odwagi - zarówno jeśli chodzi o ciało, jak i psychikę. Choćby po to, by móc zagrać w tak śmiałych scenach, jak te w "Czarnym Mercedesie". Skąd się bierze w tobie ta odwaga?

- Nie wiem, czy jestem odważna. Myślę o aktorstwie raczej jak o walce z nieśmiałością. Jestem często nieśmiałą osobą, jeśli chodzi choćby o pokazywanie własnych emocji. Dla mnie to jest zawsze zmaganie się ze sobą, mam więc wielką satysfakcję, gdy uda mi się wypracować coś prawdziwego, co naprawdę przemówi do widza. A żeby wyjść na scenę i to pokazać, potrzeba odrobiny odwagi. Tę odwagę staram się w sobie znajdować.

Gdy spotkaliśmy się rok temu, mówiłaś, że jako aktorka chcesz spróbować wszystkiego, by wiedzieć, w czym czujesz się najlepiej. Teraz, gdy mogliśmy cię oglądać m.in. w kinie artystycznym ("Zabawa, zabawa"), komercyjnym ("Pech to nie grzech"), historycznym ("Piłsudski") i gatunkowym ("Czarny Mercedes"), już wiesz?

- Najbardziej podoba mi się właśnie to, że robię tak różne rzeczy. Staram się nie powtarzać się. Nie grać ciągle jednej roli, mylić tropy. Na tyle, na ile to możliwe. To sprawia mi wielką przyjemność. Jeśli mam odciąć kupon od czegoś, co już zrobiłam, to mnie to nie interesuje. Nie żałuję żadnego ze spotkań, które wymieniłeś, bo każde z nich mnie czegoś nauczyło. I gdy patrzę na swoje najbliższe plany, widzę, że zrobię jeszcze nowe rzeczy. Chcę przede wszystkim grać dobre role w towarzystwie wartościowych ludzi.

Czy często się zdarza, że film który jest tobie jako aktorce obiecywany na początku, wygląda finalnie całkowicie inaczej?

- Oczywiście! Lubię mieć kontrolę w życiu, ale w tym zawodzie to mało możliwe. I to jest mój główny problem. Ja mogę wejść na plan, wykonać swoją pracę, a potem wyjść na scenę i powiedzieć "zapraszam na mój film". Ale wciąż za montaż i reżyserię odpowiada ktoś inny. Wszystko to kwestia intuicji. Gdy czytasz scenariusz i intuicja mówi ci "idź w to", to trzeba tak zrobić. Nie umiem kalkulować. Staram się pozwalać sobie na brak kontroli, choć jest to trudne. Nienawidzę na przykład latać samolotem, bo przeraża mnie zależność od decyzji innego człowieka. Z filmem jest podobnie. Wsiadasz w ten lot do Azji i masz nadzieję, że się nie rozbijesz... Najważniejsze jest zaufanie.

- Zazwyczaj film wygląda inaczej, niż sobie wyobrażałam wcześniej - dużo scen jest wyrzucanych, czasem nawet te, które są dla ciebie najważniejsze. Dlatego to pierwsze oglądanie jest zawsze dla mnie bardzo trudne. Nie cierpię tego. I nie lubię na siebie patrzeć.

Jednak oglądanie siebie na pewno uczy...

- Bardzo wiele! To bardzo dużo daje. Ale nie cierpię tego robić.

Co teraz przed tobą?

- Nareszcie ruszają zdjęcia do filmu o Kalinie Jędrusik - "Jesienna dziewczyna". Za miesiąc pod długim oczekiwaniu wchodzimy na plan, nie mogę jednak na razie wiele mówić. Będzie to musical, teraz pracujemy nad piosenkami. Ten film to jedno z moich marzeń i cieszę się, że w końcu się wydarzy! Poza tym gram też dalej w serialu "W rytmie serca" i w drugim sezonie "Stulecia winnych". O kolejnych projektach filmowych natomiast nic nie mogę powiedzieć. Na razie jestem w "Jesiennej dziewczynie".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maria Dębska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy