Reklama

Marcin Dorociński: Szacunek do munduru

"Musiałem wcielić się w człowieka zupełnie innego ode mnie: w obejściu, w postawie, w patrzeniu na świat, w bezczelności" - mówi Marcin Dorociński, który ponownie zagrał "Despera" na potrzeby filmu "Pitbull. Ostatni pies", nowej produkcji w reżyserii Władysława Pasikowskiego, twórcy "Jacka Stronga" i kultowych "Psów".

"Musiałem wcielić się w człowieka zupełnie innego ode mnie: w obejściu, w postawie, w patrzeniu na świat, w bezczelności" - mówi Marcin Dorociński, który ponownie zagrał "Despera" na potrzeby filmu "Pitbull. Ostatni pies", nowej produkcji w reżyserii Władysława Pasikowskiego, twórcy "Jacka Stronga" i kultowych "Psów".
Nie lubię, kiedy o filmie jest głośno przed premierą - wyznaje Marcin Dorociński /Paweł Wrzecion /MWMedia

Oprócz niego w "Ostatnim psie" w głównych zobaczymy "starą gwardię" bohaterów czyli Krzysztofa Stroińskiego jako Metyla oraz Rafała Mohra czyli Nielata, teraz nazywanego Quantico. Obsadę najnowszego "Pitbulla" dopełniają: Dorota "Doda" Rabczewska, Cezary Pazura, Adam Woronowicz, Krzysztof Kiersznowski, Iza Kuna, Michał Kula, Marian Dziędziel, Zbigniew Zamachowski oraz Jadwiga Jankowska-Cieślak. Gościnnie, w epizodach, na ekranie pojawią się wokalistka: Katarzyna Nosowska oraz bokserzy Artur Szpilka i Dereck Chisora.

"Pitbull. Ostatni pies" to kawał rasowego kina sensacyjnego, pełnego świetnych dialogów i pełnokrwistych postaci, które nie zawiedzie zarówno fanów serialowego "Pitbulla", jak i miłośników ostatnich hitów - "Pitbull. Nowe porządki" i "Pitbull. Niebezpieczne kobiety". Dwa ostatnie łącznie zgromadziły w kinach ponad 4 miliony widzów!

Reklama

Kiedy ginie "Soczek", partner "Majamiego", policjanci z wydziału terroru rozpoczynają dochodzenie. Schwytanie sprawcy uważają nie tylko za swój obowiązek, ale też punkt honoru. Niestety, wydział jest przetrzebiony zmianami organizacyjnymi i zwolnieniami. W tej sytuacji, aby stawić czoła gangsterom, stołeczny komendant ściąga do Warszawy rozproszonych po prowincji, doświadczonych policjantów. W stolicy pojawiają się "Despero", "Metyl" oraz - prosto z Waszyngtonu - "Nielat", zwany obecnie "Quantico". Tymczasem w walce o dominację nad miastem, toczonej między gangami z Pruszkowa i Wołomina, pojawia się trzeci, znaczący gracz - Czarna Wdowa...

Co ci przychodzi do głowy, kiedy słyszysz tytuł "Pitbull"?

Marcin Dorociński: - Wyłącznie dobre, ciepłe i serdeczne skojarzenia oraz wspomnienia ciężkiej pracy. Pracy w ciszy, w spokoju, w skupieniu, kiedy nikt nie zakładał, że tworzymy kultową produkcję, ale ze świadomością, że mamy bardzo dobrze napisany scenariusz. Reżyser wiedział, co robi, zaprosił do współpracy świetnych aktorów i bardzo długo się z nami przygotowywał do zdjęć, które były trudne ze względu na wymagające sceny. Ale trud opłacił się, w czym upewniłem się, kiedy zobaczyłem zmontowany film. Powstał ważny portret zbiorowy ludzi, którzy wykonują ciężką pracę, nie licząc na poklask. Zostawiłem kawał serca na planie - także z tego względu to bardzo ważny dla mnie obraz, za który dostałem kilka znaczących nagród. Kiedy słyszę "Pitbull", mam uśmiech na twarzy.

"Ostatni pies" powstawał w skrajnie innych warunkach: oczekiwania publiczności są ogromne, media czepiają się, czego tylko mogą. Jest głośno i hałaśliwie.

- Nie lubię, kiedy o filmie jest głośno przed premierą. Na cały ten zgiełk składają się głównie insynuacje i plotki, niezdrowe zainteresowanie portali plotkarskich. Podobnie zresztą było, kiedy z Władysławem Pasikowskim kręciliśmy "Jacka Stronga". Wtedy wszyscy wygłaszali swoje opinie na temat filmu, zanim go zobaczyli. Od premiery pierwszego "Pitbulla" Patryk Vega nakręcił jeszcze dwa filmy zatytułowane w ten sposób, w których nie zagrałem z różnych powodów. Brakowało mi przede wszystkim należytego pożegnania z podkomisarzem Sławkiem "Despero" Desperskim, moim bohaterem wzorowanym na policjancie Sławku Opali, którego dziś z nami już nie ma. Myślałem, że już nigdy do tej postaci nie wrócę. Nie przypuszczałem, że ktokolwiek będzie w stanie napisać scenariusz, który godnie Sławka pożegna. Ludzie często mnie pytali, dlaczego nie ma "Despera" w nowych filmach. Mnóstwo osób domagało się jego obecności, zaczepiali mnie na ulicy, pamięć o moim bohaterze nie umarła, tęsknili za nim. Postanowiłem zatem zaryzykować i razem z Władysławem Pasikowskim wrócić do postaci "Despera".

Co cię przekonało do scenariusza Pasikowskiego?

- Władysław Pasikowski jest bardzo dobrym reżyserem, fantastycznie przygotował się do tego filmu, odrobił bardzo sumiennie lekcje z pierwszego "Pitbulla". Widziałem jego zaangażowanie i pasję, które upewniły mnie co do słuszności decyzji o przystąpieniu do tego projektu. Bardzo wysoko postawiliśmy sobie poprzeczkę przy pracy. Moim punktem honoru było należyte pożegnanie z tą rolą.

Kolejny raz mówisz o pożegnaniu z rolą. Nie będzie kolejnych części?

- Granie Sławka było dla mnie ogromną przyjemnością. Musiałem wcielić się w człowieka zupełnie innego ode mnie: w obejściu, w postawie, w patrzeniu na świat, w bezczelności. Jeszcze rok temu nie wyobrażałem sobie, że dane mi będzie wejść w jego buty jeszcze raz. Tak samo na ten moment nie wyobrażam sobie kontynuacji "Pitbulla". Dokonałem pięknego zamknięcia tego epizodu w moim życiu i na razie tyle wystarczy. Ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Życie lubi zaskakiwać. Należę do ludzi, którzy nigdy nie mówią nigdy.

Jak producent Emil Stępień i ekipa reagowali na twoje zaangażowanie w powstawanie tego filmu? Bardzo mocno pomogłeś w tym, żeby zebrać ekipę z "Pitbulla" z 2005 roku.

- Jestem pod wrażeniem, że Władysław Pasikowski i producent zgodzili się na moje działania i sugestie, które miały na celu to, żeby ten film był jeszcze lepszy i nawiązujący do pierwszego "Pitbulla". Wiele starań trzeba było włożyć, żeby skrzyknąć wszystkich chłopaków "z barykady", poprawić scenariusz. Moich działań było dużo, rzeczywiście, to ja zaprosiłem do współpracy Krzysztofa Stroińskiego, Rafała Mohra, Kasię Nosowską i kompozytora Radka Lukę. I wszystko po to, by powrócić do starego dobrego "Pitbulla".

Patryka Vegę i Władysława Pasikowskiego łączy to, że lubią wbijać kij w mrowisko i filmami komentować otaczającą nas rzeczywistość. "Ostatni pies" też taki jest?

- Są odniesienia do rzeczywistych spraw i afer. Ktoś pewnie mógłby znaleźć podobieństwa w postaciach do prawdziwych ludzi, ale nie to jest sednem filmu. Myślę, że ważniejsza w tej produkcji jest intryga, to, po której stronie barykady się jest, jak i szacunek do munduru, który się nosi.

Czyli to film nie o Polsce i Polakach, tylko o ludziach?

- Dzieje się w Polsce i wśród Polaków, więc jedno i drugie. Myślę, że Władysław Pasikowski miał o tyle trudniejszą sytuację, że chciał pogodzić kino psychologiczno-obyczajowe z kinem sensacyjnym. Wydaje mi się, że to zadanie się udało.

Sam masz szacunek do munduru?

- Olbrzymi. Zawsze go miałem do zawodów mających bezpośrednie przełożenie na życie ludzkie: do policjantów, strażaków, lekarzy, żołnierzy. Bo to oni stoją na pierwszej linii ognia i nas ratują. Dlatego właśnie postanowiłem zawalczyć raz jeszcze o "Pitbulla", właśnie z szacunku dla wszystkich policjantek i policjantów, którzy za te marne pieniądze oraz ordery i nic nie znaczące dyplomy narażają swoje życie. A potem śmieją się smutno z tych nagród i dodatków, które dostają, nie przyjmując milionowych łapówek.

Pasikowski wszedł w projekt, który miał już swój status. Kiedy ty uświadomiłeś sobie, że "Pitbull" to film kultowy?

- Dopiero po kilku latach, bo on docierał do ludzi z opóźnieniem. Wchodził do kin właściwie bez premiery, bo ta przypadła na czas żałoby po śmierci papieża. Nikt wtedy nie miał ochoty ani nie chciał robić pompy. Ukazało się tylko kilka recenzji, a na festiwalu w Gdyni twórcy zostali pominięci i wyjechali bez żadnej nagrody. Doceniano ich za to za granicą, choćby w Livorno, gdzie Val Kilmer, przewodniczący jury, wychwalał pracę ekipy i dziękował za jej efekt. Film dostał strzał w ryj na wstępie, ale później, także ze względu na serial, został w sercach widzów i mam nadzieję długo tam pozostanie.

Dlaczego ludzie go pokochali?

- Patryk Vega udokumentował niezwykłe historie policjantów, którzy mu zaufali, powierzyli swoje biografie, a on stworzył na ich podstawie przejmujący scenariusz. Stała za nim prawda. Ja o tym, co jest ważne dla ludzi, dowiaduję się na dyskusjach z widzami po seansach. Do dziś, kiedy podchodzą do mnie po autograf, mają ze sobą często płytę DVD właśnie z "Pitbullem", co też pokazuje, jak ważny jest to dla nich film.

Ale "Ostatni pies" jest nie tylko dla fanów pierwszego "Pitbulla"?

- Jest i dla nich, i dla tych, którzy chcieliby zobaczyć dobry film sensacyjno-obyczajowy. Ci pierwsi sami sobie dopiszą legendę, co działo się ze Sławkiem od ostatniego filmu przez te kilkanaście lat. Spotykamy go w zupełnie innym momencie życia, wydawać mogłoby się, że w złym miejscu, złym czasie i złej formie. To trochę inny Sławek - doświadczony przez życie, przygnieciony doświadczeniami prywatnymi i zawodowymi. Codzienność policjantów, którzy ryzykują i stawiają życie na szali, nie należy do najłatwiejszych. Oni często nie mają poukładanych związków ani najlepszego kontaktu z dziećmi, choć oczywiście to jest uogólnienie. A teraz wracamy do "Despera". Właśnie zapuścił wąsa i spotyka "Metyla". Jest akcja do wykonania, bo ktoś podniósł rękę na oficera policji. Trzeba działać!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marcin Dorociński | Pitbull. Ostatni pies
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy