Marcin Daniec o Euro 2016: I co z tym finałem?
Pytany przed laty o szanse Polaków w mistrzostwach świata czy Europy, Marcin Daniec odpowiadał, że zagramy w finale. Z czasem jego optymizm nieco osłabł, co nie znaczy, że przestał wierzyć w Biało-Czerwonych.
Czy ogląda pan mecze Euro 2016?
- Mam zaznaczone w kalendarzu wszystkie mecze, włącznie z godzinami ich rozpoczęcia. Gdyby pan zobaczył, co wyprawia moja menedżerka, gdy inna kobieta chce zorganizować mój występ między 18.00 a 23.00 podczas Euro... Na pamięć wie, kiedy jestem niedostępny. (...) Tylko kobieta może spokojnie funkcjonować, nie wiedząc, że odbywa się taka impreza.
Kto jest według pana głównym faworytem do zwycięstwa w Euro?
- Niemcy i Francuzi. Nasi zachodni sąsiedzi nigdy nie schodzą poniżej określonego poziomu i potrafią rewelacyjnie przygotować się do takich imprez.
A Francuzi? Dlaczego stawia pan ich w gronie faworytów?
- Dlatego, że bardzo dobrze grają w piłkę i są organizatorami Euro.
Jak pan ocenia szanse reprezentacji Polski?
- Jestem stonowanym optymistą - takie nastawienie pojawiło się u mnie z wiekiem. Gdyby pan do mnie zadzwonił kilkanaście lat temu, powiedziałbym, że Polska będzie grała w finale. Powtarzałem to przed każdą imprezą. Potem większość facetów mówiło: i co, panie Marcinku, miał być finał? Musiałem wszystkim tłumaczyć, że się wygłupiłem, ale z tego żyję.
Dobrze popuścić wodze fantazji...
- Odpowiem dyplomatycznie. Jeśli Polska będzie grała jak z Niemcami w Warszawie w eliminacjach, będziemy tak wysoko, że zgłupiejemy wszyscy: kibice, piłkarze i Adam Nawałka. Nasz trener na chwilę, bo to niesłychanie poukładany człowiek. Po wyjściu z grupy nie dopuści do tego, by chłopaki odkręcili sobie choćby po małej rureczce z wodą sodową.
Przyznaję, że nie doceniałem Nawałki, nie sądziłem, że jest w stanie zbudować tak silną reprezentację.
- Ja, proszę to sprawdzić, w kilkunastu wywiadach po jego nominacji na selekcjonera reprezentacji Polski, po pierwsze, chwaliłem się, że się znamy, a po drugie, mówiłem, że to wymagający wobec siebie i piłkarzy człowiek. Trener, który ma ogromną wiedzę. I widzi pan, jak trafia z wyborem zawodników. Czasami bierze takich, że większość kibiców mówi: Nawałka, gdzie ty masz oczy?! A on się zna. Powołać Sebastiana Milę w fatalnym dla niego okresie na ważne mecze eliminacyjne to manewr mistrza. Niech on nas wszystkich nawróci, byśmy mówili: ach, ten Nawałka, dał nam tyle radości, co Górski i Piechniczek.
Zna pan smak sukcesów naszej reprezentacji. Jak pan wspomina mistrzostwa świata w 1974 roku, na których zajęliśmy 3. miejsce?
- Miałem wtedy 17 lat. Przed turniejem nikt nie wierzył, że nasi odniosą taki sukces. Gdy widzieliśmy, co wyprawiają na boisku, my, młodzi chłopcy, byliśmy z meczu na mecz coraz wyżsi. Docelowo każdy z nas mierzył 3 metry, to było uniesienie!
Czy pana żona ogląda mecze?
- Powoli wprowadzam żonę do tego świata. Pierwszy był mecz Polska-Norwegia na stadionie w Chorzowie, potem mistrzostwa świata w Niemczech i mecz w Dortmundzie z Grekami. Hymn, szaliki i doping przez 90 minut zrobiły swoje. Teraz nie ma tak, że żona nie ogląda ważnych meczów.
Rozmawiał Kuba Zajkowski