Mam dość Wąskiego!
Rozmowa z Krzysztofem Kiersznowskim - inspektorem Wnukiem z serialu "Twarzą w twarz" i Stefanem z serialu "Barwy szczęścia". Z aktorem rozmawiała Jolanta Żabińska.
Krytycy mówią o panu, jest pan jednym z najbardziej niedocenionych polskich aktorów...
Krzysztof Kiersznowski: Krytycy mówią różne rzeczy. Zagrałem w kilkudziesięciu filmach. Nie wszyscy mogą pochwalić się takim osiągnięciem.Ale prawdą jest też to, że w branży filmowej często spotykałem się z lekceważeniem.
Zagrał pan kilku kultowych już filmach: obu częściach "Vabank" i "Killera", gdzie wcielił się pan w bardzo charakterystyczną postać Wąskiego...
Krzysztof Kiersznowski: No właśnie... Wielu aktorów marzy o takich rolach. Grałem mnóstwo ról drugoplanowych, trzecioplanowych i epizodycznych. Duże role dostawałem rzadko. Spędziłem mnóstwo czasu na castingach, z których nic nie wynikało. Muszę jednak powiedzieć, że Wąskiego mam już dość. Ta rola dała mi nieźle popalić. Wiele osób utożsamia mnie wyłącznie z tą rolą, krzyczą za mną na ulicy, chcą, żebym napił się z nimi wódki, jak nie chcę - obrażają. Ciągle mam nadzieję, że widzowie przestaną mnie z nim utożsamiać.
Choć pana twarz jest znana, wiele osób miałoby problemy z podaniem pańskiego nazwiska. Ale teraz powinno wszystko się zmienić za sprawą dwóch dużych ról: w serialu "Twarzą w twarz" i serialu "Barwy szczęścia". Może pozbędzie się pan "gęby" Wąskiego, bo scenarzystką tego ostatniego jest Ilona Łepkowska, a więc serial ten jest skazany na sukces...
-Krzysztof Kiersznowski: Tak wszyscy mówią. Ale to nie zwalnia nas, aktorów, od wytężonej pracy. Co do tak zwanej popularności: przyzwyczaiłem się już do tego, że jest, jak jest. Najważniejsze, że mogę wykonywać swój zawód, że dostaję nowe role. Aktor musi grać, musi mieć kontakt z zawodem. Teraz cieszę się bardzo, że mogę wreszcie zagrać pozytywną postać. Częściej grywam bowiem postacie spod ciemnej gwiazdy. Przywykłem do nieco innych środków wyrazu...Jestem bardzo wdzięczny pani Ilonie Łepkowskiej, że nie muszę znowu grać jakiegoś cwaniaczka. Wolałbym być utożsamiany ze Stefanem, jeśli widzowie muszą już mnie z kimś utożsamiać.
Nie jedną, a dwie pozytywne postaci. Strażaka i policjanta.
Krzysztof Kiersznowski: No tak. Stefan z "Barw szczęścia" to strażak, który nie dość, że ofiarnie pełni służbę, to jeszcze w życiu prywatnym jest bardzo poukładany, zrównoważony, z zasadami. Stefan ma mocny kręgosłup moralny, jest cierpliwy, wyrozumiały, taktowny, ciepły... Odpoczywa zajmując się ogródkiem.To taki generalnie ciepły facet. Ale nie fajtłapa.
Czy Stefan jest szczęśliwy?
Krzysztof Kiersznowski: Różnie tam u niego bywa. Nie mogę zdradzać scenariusza. Ale generalnie tak: ma żonę Jadzię, która jest trochę nadopiekuńcza w stosunku do córki Kasi. Kasia wróciła właśnie do Polski z Londynu, jest bardzo ambitna i przedsiębiorcza, ale czyha na nią - jak na innych młodych ludzi - wiele pułapek stworzonych przez los. Jadzia troszczy się o nią na swój zaborczy sposób, chciałaby kontrolować jej życie. Dlatego w życiu Stefana kłopotów nie brakuje. Musi się starać, żeby w domu panowała równowaga. A gdy pomiędzy kobietami iskrzy - gasić pożary...(śmiech)
Inspektor Wnuk z serialu "Twarzą w twarz" to kolejna grana przez pana pozytywna postać.
Krzysztof Kiersznowski: Owszem, to prawdziwy ideowiec, porządny człowiek, który szykuje się do przejścia na emeryturę. Z zaciekłością ściga Ważkę, którego uważa za zabójcę policjanta. Ale nie robi niczego "na skróty", przestrzega prawa. Wśród współpracowników nie ma raczej bliskich przyjaciół, ale jest ogólnie szanowany, nawet przez swych przeciwników.
Walczy nie tylko z przestępcami, ale też swoją chorobą...
Krzysztof Kiersznowski: Dzięki chorobie mój bohater zyskuje ludzki wymiar, przestaje być takim bohaterem papierowym.
W życiu prywatnym Wnuk również musi być dobrym człowiekiem, skoro żona i córka tak o niego dbają...
Krzysztof Kiersznowski: Dobrym, aczkolwiek to nie oznacza, że łatwo z nim wytrzymać. Jest uparty...
No więc Wnuk i Stefan mają dobre relacje z córkami. A jak wyglądają pana relacje z dziećmi?
Krzysztof Kiersznowski: Mam 29-letniego syna Maksa i 23-letną córkę Kasię. Nasze kontakty układają się dobrze. To już dorosłe samodzielne osoby. Nie mieszkają w Polsce. Maks pracuje we Francji, jest tam asystentem na uniwersytecie. Nie wybrał Francji przypadkowo - moja była żona, jego mama, pochodzi z Francji. Moja córka studiuje w Libanie.Teraz czekam na wnuki. Mój syn zamierza się ożenić, więc pojawiły się jakieś szanse na to, ze zostanę dziadkiem.
Pewnie nie widujecie się zbyt często?
Krzysztof Kiersznowski: Dzieci odwiedzają mnie regularnie. Ale czy zna pani jakiegoś rodzica, który by powiedział, że dzieci odwiedzają go zbyt często albo tyle, ile trzeba? Pewnie, że chciałbym się z nimi spotykać. Całe szczęście, że obecna technika ułatwia kontakty na odległość. Przez lata wzbraniałem się przez zgłębianiem tajników komputera, ale w końcu przełamałem się, gdyż dzięki niemu mam częstszy kontakt z dziećmi. Teraz nie tylko dzwonimy do siebie czy wysyłamy sms-y, kontaktujemy się też mailami.
Pan też przez kilka lat mieszkał kiedyś za granicą. A jednak wrócił pan do kraju.
Krzysztof Kiersznowski: Na początku lat 90-tych pojechałem z moją ówczesną żoną do Irlandii, gdyż jako pracownica ambasady tam została oddelegowana. Pięć lat mieszkaliśmy w Dublinie. Zajmowałem się dziećmi i domem, trochę pracowałem w teatrze. Grałem role cudzoziemców. Nie potrafiłbym jednak mieszkać za granicą na stałe.
Dziękuję za rozmowę