Małgorzata Socha: Nie wszystko na sprzedaż
Powiedzmy sobie szczerze: Małgorzata Socha jest królową polskich seriali. Ma 35 lat, a już zagrała w ponad 40 produkcjach! Jesienią, w 6. serii "Przyjaciółek", pokaże nową twarz Ingi.
W "Przyjaciółkach" okazuje się, że narzeczony zdradza Ingę. Coś mi się wydaje, że po wakacjach szykuje się mała rewolucja w serialu.
Małgorzata Socha: - Oj, będzie się działo. Jak to u "Przyjaciółek" - nie można liczyć nawet na chwilę spokoju (śmiech). Wokół Ingi zacznie krążyć nowy, szalenie atrakcyjny mężczyzna.
Czyli z Szymonem (Filip Bobek) definitywny koniec?
- Nie mogłoby być inaczej! Inga jest niepoprawną romantyczką. Wierzyła, że trafiła na idealną miłość, ale się zawiodła. Po niedoszłym ślubie z Szymonem poczuje się rozgoryczona, że kolejny raz straciła szansę na szczęście. Będą łzy i zranione serce, ale przy najbliższej okazji odegra się na nim, dzięki temu szybko się otrząśnie. Niczym Klara i Aniela ze "Ślubów panieńskich" Aleksandra Fredry, złoży przysięgę, że zrywa raz na zawsze z rodem męskim! Ale los jest przewrotny i kiedy nie szuka się miłości, nieproszona sama przychodzi...
I Inga kolejny już raz się zakocha...
- Niech dziewczyna zacznie wreszcie korzystać z życia! Razem z Dorotą (Agnieszka Sienkiewicz) wyruszy na podbój klubów nocnych. Będzie imprezować do białego rana. Któregoś dnia, jak grom z jasnego nieba, pojawi się Robert, którego gra Krzysztof Wieszczek. Rewolta na całego!
Skończy się seksem na pierwszej randce?
- Nie ma co ukrywać, że tak (śmiech). Z pewnością będzie to bardzo sensualna relacja. Takiej Ingi jeszcze nie znacie.
Jest pani podobna do swojej bohaterki?
- Dałam jej moją radość życia. Ale mamy różne temperamenty i inaczej patrzymy na świat. Irytuje mnie jej łatwowierność. Zbyt ufnie do wszystkiego podchodzi. Za mało w niej pogody ducha. Wszystko widzi w czarnych kolorach. Gdyby nie przyjaciółki, to już dawno popadłaby w depresję. No jak tak można żyć?
A pani jaka jest?
- Twardo stąpającą po ziemi realistką. I jestem pragmatyczna, czasem aż do bólu. Jednak nie narzekam. Lubię w Indze, że jest taką romantyczką, bo uczę się od niej innego spojrzenia na świat.
Przyjaźń jest dla pani ważna?
- Pewnie! Mam dwie przyjaciółki, które nie są aktorkami. Z jedną mieszkamy blisko siebie. Czasem wpada do mnie rano na owsiankę. Zdecydowanie łatwiej mi się dogadać z kobietą. Takie spotkanie dwóch różnych światów daje inny sposób widzenia. Druga koleżanka jest za granicą, więc gdy przyjeżdża do Polski, zapraszam ją na dłużej do siebie. Pielęgnowanie relacji jest ważne, szczególnie dziś, gdy jesteśmy tak bardzo zabiegani i mamy mało czasu dla drugiego człowieka. Kobieta powinna mieć zaufaną duszę, przed którą może się wygadać (śmiech). Dawniej Polacy nie potrzebowali psychoanalityków, bo dbali o relacje międzyludzkie. Odwiedzali się w domach, znali sąsiadów, wspólnie świętowali ważne wydarzenia. Dziś nie mamy na nic czasu. A gdy czujemy się samotni, pocieszenia szukamy na terapii. Więc może zamiast chodzić do psychoanalityka, lepiej poszukać przyjaciół? Będzie przyjemniej, no i taniej. Ja nie mam potrzeby, żeby pójść na wizytę do terapeuty, u którego mogę się wygadać, bo mam od tego powierniczki (śmiech).
Osobom znanym chyba trudno znaleźć przyjaciół, bo fakty z ich życia potem często stają się publiczne...
- Ufam, że bliska mi osoba nie zdradzi moich tajemnic. Jeśli nie masz do kogoś zaufania, to nie może on być twoim przyjacielem. Tak dobieram ludzi, żeby czuć się pewnie. Potrafię słuchać i wiem, co to dyskrecja. A to, że jestem rozpoznawalna, nie dyskryminuje mnie jako bratnią duszę, prawda?
Uwiera panią to, że jest znana?
- Przyzwyczaiłam się już do tego, że wokół krążą paparazzi. Denerwuję się dopiero, gdy jestem z rodziną, a ktoś robi nam zdjęcia. Bliscy nie czują się z tym komfortowo. Cieszę się, że udaje mi się zachować prywatność. Bardzo to sobie cenię. Hołduję zasadzie - nie wszystko na sprzedaż.
Inga prowadzi Muffiniarnię. Odnalazłaby się pani, sprzedając ciastka?
- Niektórzy marzą o tym, by mieć kawiarnię lub restaurację. Ale to tylko fajnie brzmi. Po "Przyjaciółkach" wyleczyłam się z marzenia o serwowaniu jedzenia we własnej knajpie (śmiech).
A gdyby pani miała gotówkę na zbyciu, to w co by zainwestowała?
- Produkowałabym filmy. Ten rynek zaczyna się otwierać, scenariusze są coraz lepsze, no i uwielbiamy polskie kino.
Pani chyba bardzo lubi swój zawód?
- Kocham aktorstwo. Dzięki niemu mogę przeżyć czyjeś życie, bez ponoszenia jego konsekwencji. Niczym w grze komputerowej - mam nieskończoną liczbę żyć. Meryl Streep powiedziała niedawno, że była narkomanką, alkoholiczką, oddawała swoje dzieci... Tak pokaźnym doświadczeniem można obdzielić kilka osób. Mój zawód daje możliwość zmiany i to jest w nim najciekawsze.
Małgorzata Pyrko