Reklama

Maja Hirsch: Chciałabym zagrać coś zupełnie innego

Wymarzona rola Mai Hirsch? "Chciałabym spotkać reżysera, który zobaczy we mnie coś zupełnie innego" - mówi aktorka, która dla roli podjęłaby się też zmiany wizerunku...

Wymarzona rola Mai Hirsch? "Chciałabym spotkać reżysera, który zobaczy we mnie coś zupełnie innego" - mówi aktorka, która dla roli podjęłaby się też zmiany wizerunku...
Dla ciekawej roli Maja Hirsch gotowa jest na duże poświęcenia /Andras Szilagyi /MWMedia

W nowym serialu "Zakochani po uszy" wciela się pani w postać Elwiry Olczyńskiej, czyli matki jednej z głównych bohaterek. Jaką jest pani mamą?

Maja Hirsch: - To jest bardzo fajna relacja, ponieważ matka nie zachowuje się lepiej niż córka-intrygantka... One są do siebie bardzo podobne, aczkolwiek matka ma pewne granice w swoich działaniach, różnych pomysłach, w których dąży do tego, żeby osiągnąć cel. Natomiast Sylwia, grana przez Kamilę Kamińską, nie bardzo ma te granice i matka jest takim jej hamulcem. Kłócą się, ale matka bardzo ją wspiera. To jest śmieszne, że one są charakterologicznie bardzo do siebie podobne, są jakby na tym samym poziomie dojrzałości. To jest bardziej taka relacja jak między dwiema siostrami, a nie jak między matką i córką. Także są raczej jak przyjaciółki, aczkolwiek są w nieustannym konflikcie, a z drugiej strony nie mogą bez siebie żyć.

Reklama

Uważa pani, że rodzic powinien być dla dziecka autorytetem czy też przyjacielem, któremu można wszystko powiedzieć?

- To zależy w jakim wieku. Myślę, że dobrze jest, jak jest porozumienie, jak jest bliskość. Jednak od pewnego momentu dziecko absolutnie przecina pępowinę i idzie swoją drogą - wówczas uważam, że rodzic powinien być przy dziecku, ale nic mu nie dyktować. Sama mam 15-letnia córkę i wydaje mi się, że ona już samodzielnie podejmuje swoje własne wybory, a ja mogę ją tylko trochę ewentualnie nakierować, podpowiedzieć. Natomiast ona sama musi doświadczać swojego życia.

Pani poprzednia bohaterka - Paulina, którą zagrała pani w serialu "Brzydula" - również była charakterystyczną postacią. Lubi pani te swoje bohaterki, takie trochę przerysowane, konkretne, treściwe?

- Lubię, bo zawsze one fajnie objawiają się na ekranie. Też jestem taką osobą, która ma dosyć silną charyzmę, więc to jest jakby bardzo moje. Natomiast te kobiety są zazwyczaj takie na pograniczu negatywnego bohatera. Co ciekawe, mam takie doświadczenie, że jak potem spotykam ludzi, którzy poznają mnie prywatnie, kompletnie nie mogą tego połączyć (śmiech). Jednak uważam, że to jest fajne, bo moim zdaniem jednak zawsze jest lepiej grać kogoś z pazurem, kogoś, kto robi jakieś intrygi. Z kolei trudno jest zagrać pozytywną postać, żeby ona była barwna i jakaś taka nasączona. A jak bohater ma w sobie odrobinę z diabełka, to zawsze jest to bardziej interesujące.

Czy ma pani rolę, której do tej pory nie miała pani okazji zagrać, a jest takim marzeniem aktorskim?

- Kiedyś właśnie na to pytanie odpowiadałam, że nie. Jednak teraz chciałabym spotkać jakiegoś reżysera, który zobaczy we mnie coś zupełnie innego, niż wszyscy, których spotykałam do tej pory. Sama nie wiem, co to miałoby być. Musiałby to być chyba ktoś, kto w ogóle mnie w niczym nie widział, żeby mnie nie szufladkować i po prostu uwierzyć, że zagram coś zupełnie innego niż do tej pory. Aczkolwiek w teatrze spotykałam takich reżyserów, którzy mnie obsadzali w rzeczach absolutnie np. superpozytywnych. Jednak kamera rządzi się trochę innymi prawami. Ale tak, chciałabym kogoś, kto zobaczyłby mnie np. w innej charakteryzacji.

Czyli poświęciłaby się pani dla roli i np. ścięła włosy albo przytyła?

- Myślę, że gdyby to było coś fajnego to tak, bo o to chodzi w tym zawodzie.

Z Mają Hirsch rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).




PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy