Magdalena Sroka: Będę wspierać kino odważne, innowacyjne, drapieżne
Odważne, innowacyjne, drapieżne, proponujące nowe rozwiązania, z silnym elementem indywidualnej wypowiedzi - takie m.in. kino pragnie wspierać Magdalena Sroka. Nowa dyrektor PISF chce, by za granicą wytworzyła się moda na polskie filmy.
Za kilka dni, 3 października, obejmie pani obowiązki dyrektorskie w PISF. Na festiwalu w Gdyni zapowiedziała pani: "Zrobię wszystko, żeby kontynuować z równą skutecznością misję rozpoczętą przez Agnieszkę Odorowicz, która jest nie tylko moją przyjaciółką, ale też źródłem inspiracji. (...) Mam nadzieję, że to, co będę w stanie dodać, wnieść od siebie, będzie dla państwa i satysfakcjonujące, i równie inspirujące". Co warto więc w PISF kontynuować, a co nowego wprowadzić?
Magdalena Sroka: - Podoba mi się to, co jest podstawą funkcjonowania Instytutu i co wynika z ustawy o kinematografii: że PISF to przedsięwzięcie twórców, producentów i pracowników tej instytucji. Że polityka PISF musi być wypracowywana wspólnie. Wizja rozwoju też musi być wypracowywana wspólnie. Osiągnięciem Agnieszki Odorowicz jest m.in. umiejętność wypracowywania konsensusu między środowiskami. To na pewno droga, którą trzeba podążać - oczywiście stale poruszając nowe tematy, dotyczące profesjonalizmu produkcji, ale też profesjonalizmu samego procesu aplikowania o dofinansowanie filmów oraz prac nad developmentem.
- Są kwestie, które muszą połączyć całe środowisko i doprowadzić do zmian legislacyjnych, przede wszystkim w obszarze ordynacji podatkowej. Na pewno będziemy walczyć o to, by zaszła zmiana w prawie - żebyśmy mieli realny system wspierania polskich producentów audiowizualnych, aby ich funkcjonowanie na tym rynku, mogło być konkurencyjne wobec działalności producentów audiowizualnych w innych krajach Europy. W tej chwili większość państw europejskich ma system zachęt podatkowych. Chcemy, by taki system został zaimplementowany także w prawie polskim.
- Inny temat, który rozpoczął swoje życie już jakiś czas temu w PISF i który musi być kontynuowany, to zacieśnianie współpracy oraz wypracowanie konsensusu i katalogu dobrych praktyk na styku producent-dystrybutor-kino. To sprawa wciąż otwarta, wymagająca szerokich środowiskowych dyskusji, większej transparentności i większego zjednoczenia. Bardzo ważne jest zabieganie o większy zwrot środków z eksploatacji filmu. Pieniądze mają trafiać do wszystkich, to jest zapisane w umowach. Zarówno producent, jak i na samym końcu PISF, który ma tę dotacje w postaci zwrotu odbierać, są beneficjentami tego, co eksploatowany film wypracowuje. Jednak są tymi beneficjentami w nikłym stopniu. Ta sytuacja musi ulec zmianie - ponieważ na pewno będziemy się często spotykać z pytaniem: jak radzimy sobie z tym, by pulę środków publicznych na rozwój kinematografii stale powiększać. W obecnym stanie rzeczy jej nie powiększamy - tymczasem jest to jedno z zadań, które przed nami stoją. Całe środowisko wspólnie musi zmierzyć się z tym zagadnieniem.
- Ważnym zadaniem jest też oczywiście promocja polskiego kina za granicą, tworzenie na świecie mody na polskie kino. Instytut ma problem związany z tym, że od początku swojego istnienia na działalność własną - nie na tę działalność, która związana jest z redystrybucją środków na produkcję filmową - nie uzyskał zwiększenia budżetowego. PISF od dziesięciu lat funkcjonuje w mniej więcej takich samych realiach finansowych. Niesie to ze sobą takie smutne konsekwencje, jak stale zbyt mała liczba etatów. Składanych w PISF wniosków o dofinansowanie filmów jest z roku na rok więcej. I zarazem coraz dłużej trwa procedura ich oceny oraz zawierania umów - ponieważ ta sama grupa pracujących w Instytucie ludzi ma wielokrotnie więcej pracy niż miała na początku jego działalności.
Chciałaby pani wzmocnić kadrowo zespół PISF?
- Mówię na przykład o wzmocnieniu zespołu o taką ekipę, która koordynowałaby i gromadziła kompetencje związane z promowaniem polskiego filmu za granicą. W PISF już taka grupa istnieje, ale w "wersji szczątkowej". Te problemy to wynik zapisu z 2008 r. o niemożności zwiększenia liczby etatów w sferze budżetowej. Jest dużo spraw, które ciągną się za nami, a które wynikają z ograniczeń prawnych, z dyscypliny finansów publicznych. Te tematy na pewno muszą stać się przedmiotem szerszej dyskusji i negocjacji.
Wspomniała pani o promocji zagranicznej. Pozytywny przykład to przeprowadzona w USA przed Oscarami efektywna kampania promująca "Idę" - film, który ostatecznie zdobył statuetkę. Łódzkie studio Opus Film, które we współpracy z agencją ACME PR odpowiadało za promocję "Idy", uhonorowano tegoroczną Nagrodą PISF. Czy można wykorzystać w przyszłości tę wypracowaną ścieżkę? A także dobrą atmosferę wokół polskiego kina po Oscarze dla "Idy"?
- Oczywiście, tak. Jednak jeśli za każdym razem, w zależności od filmu, będziemy promocję realizować rękami innego producenta, który dany film wytworzył, to kompetencje nie będą się dodawać. Pozostaną rozproszone. Potrzebna jest więc dość szybka interwencja ze strony PISF, która spowoduje, że całość kompetencji i wiedzy w zakresie promocji polskich filmów za granicą będzie gromadzona w Instytucie.
Za zagraniczną promocję kolejnych polskich produkcji powinien więc odpowiadać ten sam zespół specjalistów?
- Tak bym chciała. Ale jak będzie, zobaczymy, bo okoliczności są, jakie są. Trudno będzie rozbudować zespół w PISF ze względu na brak możliwości zwiększenia liczby etatów. Myślę jednak, że wspólnymi silami, we współpracy z tymi, którzy mają największe doświadczenie w zagranicznej promocji polskich filmów, uda nam się wypracować rozwiązania. To zadanie palące. Nie tylko kariera festiwalowa filmów jest ważna. Najważniejsze jest trwałe wprowadzenie polskich filmów do sprzedaży za granicą, kontakt z agentami, z dystrybutorami i wytworzenie mody na polskie kino. Mamy modę na przykład na kino irańskie, pakistańskie - te filmy są obecne w sposób trwały na różnych rynkach, także europejskich. Warto dbać o to, by filmy polskie na tych rynkach pojawiały się bardziej regularnie.
Po dziesięciu latach funkcjonowania PISF podkreśla się, że poprawiła się pozycja polskich filmów na krajowym rynku. W polskich kinach sprzedaje się coraz więcej biletów na rodzime produkcje. Czyli frekwencja wzrasta?
- W tym obszarze jest jeszcze dużo do zrobienia. Widzimy, że frekwencja na polskich filmach teoretycznie rośnie. Ale tak naprawdę to jest ciągle ta sama grupa odbiorców, która po prostu chodzi do kina na polskie filmy częściej. A my chcemy rzeczywistego wzrostu liczby widzów. Bardzo ważne są więc wciąż działania związane z edukacją filmową i promocją. Istotne jest też to, aby zaczęło powstawać w Polsce więcej kina familijnego, skierowanego do dzieci. Bo bez takiej oferty programowej trudno nam będzie wychować młodego widza.
Po festiwalu w Gdyni krytycy podkreślali, że warto, by polscy twórcy nie bali się eksperymentowania i by ich filmy cechowały się odwagą formalną. Bo właśnie takie kino, wyróżniające się - oczywiście na wysokim poziomie artystycznym - jest szczególnie doceniane za granicą. Jak mamy podbić rynki zagraniczne?
- Polskie kino będzie oglądane za granicą wtedy, jeśli będzie kinem najwyższej jakości artystycznej. Nie mamy co liczyć na mainstream. My możemy mieć szanse w kinach studyjnych, tam, gdzie widz jest zainteresowany zarówno pewnego rodzaju egzotyką, jak i doskonałą jakością polskiego kina.
- Nie jest wcale tak, że wystarczy ciekawa czy nawet bardzo ciekawa historia opowiedziana w filmie, która ma wątki dramatyczne, trzyma w napięciu, ma przebieg mniej lub bardziej linearny. Konieczną wartość dodaną tworzą właśnie rozwiązania formalne. Musimy zatem promować kino artystyczne, ponieważ to ono będzie nam zapewniać obecność na świecie. To wynika także z samej ustawy o kinematografii - dlatego wspieramy polską kinematografię, że traktujemy ją jako dziedzinę sztuki. Dla mnie bardzo ważne w kinie są i pozostaną wolność wypowiedzi, innowacyjność, oryginalność. Bo tylko to będzie w sposób trwały podnosić jakość polskiej kinematografii.
Dopytując o pani własny gust, jakim widzem pani jest? Ma pani ulubione filmowe gatunki? Jakiego rodzaju historie lubi pani w kinie, jaki rodzaj patrzenia na świat?
- Lubię bardzo różne rzeczy. Jestem tzw. widzem idealnym, ponieważ generalnie mam skłonności afirmacyjne. To znaczy - bardzo chcę, żeby mi się podobało i robię dużo, aby mi się podobało. Nie mam też problemu z oglądaniem filmów po prostu dla przyjemności. Mam dość szerokie spectrum ocen. Na festiwalu w Gdyni absolutnie zachwycił mnie obraz Janusza Majewskiego "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy". To film zrobiony dla czystej przyjemności oglądania; film, który sam w sobie jest jedną wielką przyjemnością. Zrobiony bezinteresownie. A bezinteresownie obejrzany dostarcza doskonałej rozrywki i wzruszenia. Trudno jednak mówić, że to jest kino artystyczne, proponujące nowe rozwiązania formalne.
- Zatem jeśli chodzi o filmowy gust, jest u mnie bardzo różnie. Uwielbiam kino Małgorzaty Szumowskiej. To taka reżyserka, którą kocham, która mnie inspiruje głównie dlatego, że ona ma odwagę - ma odwagę eksperymentowania, mierzenia się z tematem w sposób ciekawy formalnie. Tematy są różne i nie każdy jest uniwersalny. Istotne jest, w jaki sposób opowiadamy historię. Mamy w Polsce wielu reżyserów, którzy potrafią ciekawie opowiadać. Podziwiam też Wojtka Smarzowskiego. Dla mnie ważny jest w filmie element indywidualnej wypowiedzi - aby widać było, z jakim twórcą mamy do czynienia, żeby od razu rozpoznać, kto tę historię nam opowiada. Także w tym sensie język formalny stanowi wartość dodaną w filmie. Chcę podkreślić, że to nie mój prywatny gust będzie wpływał na to, które filmy otrzymają dofinansowanie. Ale na pewno uważam, że śmiałego, odważnego, w jakimś sensie drapieżnego kina trochę nam brakuje. Warto zabiegać o to, żeby stało się w Polsce bardziej obecne.
Czy, kierując PISF, będzie pani wspierać angażowanie się Polaków w międzynarodowe koprodukcje?
- Jestem wielką fanką takich przedsięwzięć, zwłaszcza, gdy ich skutkiem jest lokowanie produkcji filmowej w naszym kraju. Istotny jest tu m.in. czynnik ekonomiczny. Jeśli przyciągamy do Polski zagraniczne produkcje z wysokimi budżetami, producentów mających zawsze więcej pieniędzy - czy to jest dwa, trzy miliony euro, czy osiem - to jeśli te pieniądze w dużej części będą wydawane u nas, wpłynie to pozytywnie na funkcjonowanie naszego własnego środowiska audiowizualnego. Choćby w ten sposób, że nasi ludzie będą mieli pracę przy tych filmach.
- W tej chwili jesteśmy w Krakowie po małym konkursie, bo zdecydowaliśmy się na stworzenie międzynarodowego minifunduszu filmowego, który się doskonale sprawdził. Zaangażowaliśmy się w dwa filmy. Nasz udział w budżetach tych przedsięwzięć, które zostaną zrealizowane w Krakowie, jest - można powiedzieć - promilowy, a jednak udało się pozyskać duży amerykański film. Będzie on miał w Krakowie blisko 30 dni zdjęciowych. Nie mogę jeszcze wyjawić konkretów, to będzie możliwe dopiero po podpisaniu umów, pewnie na początku listopada. Drugi film, w którego produkcję się zaangażowaliśmy, jest francuski.
- Widać wyraźnie - co pewnie w jakimś stopniu jest efektem Oscara za "Idę" - że zainteresowanie polskim przemysłem audiowizualnym, lokowaniem produkcji w Polsce, wzrosło. Funkcjonuje ponadto legenda polskiej branży filmowej - niezwykle profesjonalnej, kreatywnej, z ludźmi, którzy zwykle pracują ciężej, lepiej i efektywniej niż filmowcy gdzie indziej. Ta legenda jest mocna i warto ją wykorzystać.
Czy jako szefowa PISF będzie pani wspierać produkcję filmów historycznych? Polskie filmy fabularne, które w ostatnich latach przebiły się do rywalizacji o Oscary, to: "Katyń", "W ciemności", "Ida".
- Uważam, że z kinem historycznym mamy w Polsce trochę problem. Bo z drugiej strony powstała przecież masa filmów - zrobionych mniej lub bardziej rocznicowo - które są po prostu nieudane. Wspieranie takich produkcji to zawsze ryzyko. Na pewno opowiadanie własnej historii i jej reinterpretacja to jeden z ważniejszych budulców identyfikacji narodowej i w ogóle tożsamościowej. Nasz problem polega jednak na tym, że przy dość skromnym budżecie PISF nas na kino historyczne w tak szerokim wymiarze nie stać.
- Myślę, że niezwykle cenne byłoby, gdyby udało się przekonać ministerstwo kultury, a być może Kancelarię Prezydenta RP, aby powstał jakiś dodatkowy fundusz, który taki priorytet "kino historyczne" by wyróżniał. Tak, by priorytet ten był finansowany nie ze źródeł, które wpływają do PISF - czyli nie z opodatkowania płatników - ale bezpośrednio z budżetu państwa. Nie stać nas na dzień dzisiejszy w PISF na to, aby przeznaczać 20-30 milionów złotych rocznie na priorytet kino historyczne. A żeby takie kino miało sens i mogło powstawać, powinno mieć budżet pozwalający na profesjonalną produkcję w tym zakresie. To na pewno temat niezwykle ważny, taki, którego nie da się łatwo rozstrzygnąć. Wydaje mi się, że na to potrzebne są dodatkowe źródła finansowania. Teraz dobre kino historyczne powstaje u nas bardziej jako kino artystyczne niż gatunkowe. Na pewno tak było w przypadku "Idy".
Kadencja Agnieszki Odorowicz kończy się 2 października. Ma już pani zapisane w kalendarzu, począwszy od 3 października, kiedy przejmuje pani obowiązki, pierwsze spotkania, działania?
- Data 3 października przypada w sobotę. Pierwszy raz pojawię się w pracy 5 października. Zapoznam się z zespołem i dopiero będę taki grafik układać. Do 2 października jestem wiceprezydentem Krakowa i tym się zajmuję.
Rozmawiała Joanna Poros (PAP).