Reklama

Magdalena Boczarska: Miłość zmienia świat

Praca to jej wielka pasja. Czuje, że może dzięki niej pomagać innym kobietom. Magdalena Boczarska chce też odkrywać nowe horyzonty. Na przykład – spróbować sił w reżyserii. Jednak najważniejszy w jej życiu zawsze będzie synek Henio.

Praca to jej wielka pasja. Czuje, że może dzięki niej pomagać innym kobietom. Magdalena Boczarska chce też odkrywać nowe horyzonty. Na przykład – spróbować sił w reżyserii. Jednak najważniejszy w jej życiu zawsze będzie synek Henio.
Magdalena Boczarska na tegorocznym festiwalu w Gdyni zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę w filmie "Piłsudski" /AKPA

W 2006 roku grała już pani w produkcji zatytułowanej "Pod powierzchnią". Obraz Marka Gajczaka i serial  TVN mają coś wspólnego?

- Absolutnie nic, poza zbieżnością tytułów. Tamten film stanowił mój debiut przed kamerą, dlatego dobrze go pamiętam. A serial to już  inny czas, klimat i historia.

Przeznaczona dla ludzi o stalowych nerwach... Pierwszy sezon pozostawił wiele niezamkniętych spraw. Co dalej?

- Akcja nabiera jeszcze większego tempa. To już prawdziwy rollercoaster, który mknie z zawrotną prędkością, nie pozostawiając chwili na oddech. Pojawi się dużo wątków kryminalnych, działań na granicy prawa i poza nim. Zobaczymy, do czego jest w stanie posunąć się człowiek w obliczu miłości lub walki o nią. Druga część zadowoli najwytrawniejszych miłośników ambitnego kina akcji i przyniesie sporo zaskoczeń.

Reklama

Pani bohaterka Marta przejdzie metamorfozę?

- Przeogromną! Zobaczymy, jak z ofiary przeistacza się z lwicę, która z nieoczekiwaną siłą i determinacją broni się i niszczy przeciwników. W jej życiu przyszedł taki czas, że bierze sprawy w swoje ręce i nie daje się więcej wodzić za nos. Przestaje przy tym być kryształowa. Liczy się cel, który uświęca środki. Postać Marty spotyka się z tak dużym oddźwiękiem, że przerosło to moje oczekiwania. Dostaję mnóstwo komentarzy w mediach społecznościowych. Piszą do mnie kobiety zdradzone i zagubione, które w tej postaci odnajdują siebie. Warto tworzyć coś, co jest tak blisko życia. Na tym zresztą polega sukces serialu.

To słowo kojarzy się z pani nazwiskiem. Na festiwalu w Gdyni zdobyła pani główną nagrodę za rolę w filmie "Piłsudski" Michała Rosy.

- To wielki zaszczyt, a zarazem ogromna satysfakcja, że mogłam przybliżyć widowni postać Marii. Była kimś wyjątkowym. Ukształtowała Marszałka, wciągnęła go w konspiracyjną robotę, uczyła prawideł i sensu tej gry. Brała udział w zamachu na cara, była odważna i niezależna. Sama na siebie zarabiała, znała kilka języków, a z jej zdaniem liczyli się wszyscy. Zwłaszcza mąż. I choć ich małżeństwo nie przetrwało, na zawsze pozostali wierni wspólnej sprawie: ojczyźnie. Przyznam, że sama dotąd nie miałam pojęcia, jak wiele tej kobiecie zawdzięczamy. Za to kocham mój zawód. Pozwala na ciągły rozwój, poznawanie ciekawych życiorysów i niezwykłe podróże w czasie.


Kolejną z nich odbyła pani na planie serialu "Król", którego akcja rozgrywa się w latach 30. XX wieku w Warszawie.

- Czyli w mieście, które nigdy już nie odzyskało sznytu, fasonu, bezpruderyjności i fantazji nocnych szaleństw. Dziś tamtej Warszawy nie ma, toteż z wielką satysfakcją przywołujemy jej obraz w naszym filmie. Gram burdelmamę Ryfkę, postać równie barwną, co cały świat, w którym  się obraca. Warto dodać, że w prowadzonym przez nią domu publicznym znajdowały się automaty z prezerwatywami! I pomyśleć, że 10 lat później, w latach 40., znana mi skądinąd Michalina Wisłocka rozdawała  je ludziom po kryjomu!

W lata międzywojnia, na rubieże wschodnie Rzeczpospolitej, przenosi nas obecnie realizowany film z pani udziałem - "Magnezja" w reż. Macieja Bochniaka. Wciela się pani w nim w piękną Helenę.

- Czy piękna? To się okaże. Na pewno będzie strasznym łobuzem i krnąbrnym typem. Będzie to kino gatunkowe, western. Takiego filmu jeszcze w Polsce nie mieliśmy.

Granie to jedno, ale nowy obszar, w który zamierza pani wejść, to reżyseria...

- Na Zachodzie model "od grania do reżyserowania" jest dość powszechny, a u nas to wciąż jeszcze rzadkość. Mnie to pociąga. Mam duszę eksploratora i chęć sprawdzenia się również na tym polu.

Od zawsze ważną pozycję w pani zawodowym życiorysie zajmuje teatr, prawda?

- W czasach, gdy telefon z propozycjami dzwonił rzadko, dawał mi on szansę na przeżycie. Obecnie nie jestem związana etatem z żadną sceną. Robię rzeczy, które chcę i cenię. Teraz pracujemy nad "Słoneczną linią", która będzie miała premierę w grudniu w warszawskim Teatrze Polonia. Wcześniej jednak zamierzam zrobić sobie prezent - trzytygodniowe wakacje daleko stąd, gdzie jest ciepło i beztrosko. No i gdzie będę miała przy sobie bez ustanku ukochaną rodzinę.

Czyli synka i życiowego partnera Mateusza Banasiuka.

- Zgadza się. Jak każda mama jestem totalnie zapatrzona w mojego Henia. Mogę o nim opowiadać bez końca. Jest wesoły i pomysłowy. I cieszę się, że ma wspaniałego tatę.

Jest pani starsza od partnera. Nie stanowi to problemu?

- Żadnego. Jak mawiała moja śp. babcia: "Młodszy mężczyzna to błogosławieństwo dla kobiety, bo na dłużej starczy". Podpisuję się pod tymi słowami. Oby okazały się prorocze.

Rozmawiała Jolanta Majewska

Magdalena Boczarska urodziła się 12 grudnia 1978 roku w Krakowie. Studia aktorskie (krakowska PWST) ukończyła w 2001 roku.  Przełomowe w jej karierze były role w filmach "Różyczka" i "Sztuka kochania" (na zdj. poniżej). Grała też w komediach "Testosteron" i "Lejdis" oraz serialach "Zbrodnia" i "Druga szansa". Wkrótce zobaczymy ją w ekranizacji powieści "Król" Szczepana Twardocha. Ma dwuletniego synka Henia. Jej partnerem jest aktor Mateusz Banasiuk ("Barwy szczęścia", "Płynące wieżowce", "Pod powierzchnią").

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Boczarska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy