Maciej Stuhr nie tylko o filmie "Excentrycy...": Podaruj mi trochę słońca
W najnowszym filmie Janusza Majewskiego "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy" Maciej Stuhr, jeden z najpopularniejszych polskich aktorów, wciela się w rolę utalentowanego jazzmana i przystojnego amanta. Jego Fabian uwodzi z klasą. Bawi na poziomie. Jest elegancki, elektryzujący i strzeże swoich tajemnic, dzięki czemu ani na moment nie traci uroku.
- Jako laik w dziedzinie kobiecości, mogę tylko powiedzieć, że za atrakcyjnością stoi tajemnica. W przypadku Modesty, w którą wciela się Natalia [Rybicka], tajemnica jest nierozerwalnie związana z urokiem. Przepraszam za to porównanie, ale jest z tym trochę tak, jak z horrorem - moje emocje są rozwibrowane do momentu, w którym nie zobaczę potwora. Kiedy to się staje, napięcie momentalnie opada. I zaczynam się śmiać. (...) Muzyka też jest dla mnie jedną wielką tajemnicą i za to właśnie ją kocham - mówi Maciej Stuhr.
Anna Bielak: Jak wygląda życie po słonecznej stronie ulicy? Dlaczego jest zarezerwowane głównie dla ekscentryków?
Maciej Stuhr: - Życia po słonecznej stronie trzeba nieustannie szukać, bo słońce ma to do siebie, że na skutek obrotu Ziemi o poranku oświetla jedną stronę ulicy, a po południu drugą. Jeśli nie ruszamy się z miejsca, raz jesteśmy w słońcu, raz w cieniu. Temu, kto patrzy na nas z zewnątrz, możemy się wydać dość ekscentryczni, niezdecydowani, bo zamiast iść prosto do celu, zdajemy się krążyć w miejscu. Tymczasem poszukiwanie optymizmu, radości i frajdy z życia wymaga po prostu pewnej ekwilibrystyki.
Dlaczego łatwiej się nam smucić, niż cieszyć?
- Nie wiem, czy wszystkim jest łatwiej. Nastawienie zależy od charakteru i skłonności, z jakimi przychodzimy na świat. Jednym łatwiej się uśmiechać, innym obrażać na świat; jedni pozwalają się życiu zaskakiwać, inni są zapatrzeni w siebie. Czasem poszukiwanie szczęścia wiąże się też z przeskakiwaniem swojej natury - zwłaszcza, jeśli ta predestynuje człowieka do ciągłego zamartwiania się. Wokół ciągle dzieją się rzeczy, które próbują w nas zdusić optymizm. Każdego dnia dostajemy od losu prezenty. Nie wszystkie nas rozweselają, niektóre mogą wpędzać w głęboką melancholię. Ja dziś dowiedziałem się, że mam na drzwiach ślady włamania. I sądzę, że trzeba sporego ekscentryzmu, by po takim wydarzeniu z uśmiechem patrzeć w przyszłość montując w domu alarm.
Z jaką skłonnością pan przyszedł na świat? Miłość do aktorstwa, komedii, żartów to rzecz wrodzona czy sposób na przeskoczenie swojej natury?
- Mam wrażenie, że ten dziwny i niepoważny zawód, jakim jest aktorstwo, koresponduje z moją naturą. Zawsze bardzo lubiłem rozśmieszać ludzi i lubię, kiedy inni dobrze się przy mnie czują. Co nie znaczy, że nie cenię pogłębionych rozmów. Czasem lubię się też pokłócić! Wolę jednak, kiedy jest po prostu wesoło. A aktorstwo jest takim zawodem, który często pozwala mi dawać ludziom radość; protestować przeciw rzeczywistości, która wciąż bombarduje nas mało śmiesznymi rzeczami. Staram się dostarczać ludziom rozrywki na godziwym poziomie, co zresztą nie jest łatwym zadaniem.
Dlaczego?
- Rozrywka może przyjmować rozmaite formy. Zawsze jest pokusa, żeby bawić ludzi w sposób przaśny. Łatwo rozśmieszać pokazując człowieka przewracającego się na skórce od banana, slapstick zawsze jest w modzie. Ludzi można jednak bawić na różnych szczeblach i zawsze dobrze być o stopień wyżej, niż ci proponują. Przysłowiową skórkę od banana można zastąpić poetycką zbitką słów "więc rzuć, rzuć chuć! I miast żyć chucią, ku uczuciom ty się zwróć!" i też rozbawić widzów, prawda? Nie ukrywam, że zawsze będę wolał się zwracać w stronę Jeremiego Przybory i jego poetyckich dowcipów, niż przaśnych żartów. Mamy obecnie zalew kabaretów, sitcomów, komercyjnych programów różnej maści, dlatego podkreślam obecność rozrywki na godziwym poziomie. Nie powinniśmy o niej zapominać.
Powspominajmy zatem erę swingu i big bandów w Polsce, o której opowiada film "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy" Janusza Majewskiego.
- Mogę się poruszać tylko w kręgu własnych wyobrażeń na ten temat, bo aż tak stary nie jestem [śmiech]. Pamiętam jednak, kiedy jako dziecko zobaczyłem w telewizji film z Fredem Astairem i Ginger Rogers. Kiedy z wypiekami na twarzy przyglądałem się, w jaki sposób ten niewysoki mężczyzna z zaczesem na brylantynę, we fraku i z muszką podaje rękę kobiecie, jak prowadzi ją do tańca i słodko się przy tym uśmiecha pomyślałem, że lata 40. musiały być przeurocze. Pięknie było żyć w takiej epoce i w taki sposób okazywać uczucia. Dziś obraz tej pary przywodzi mi na myśl przede wszystkim jedno słowo: klasa. Przypomniałem sobie Freda Astaire'a, kiedy Janusz Majewski zapytał mnie, czy znam znaczenie słowa "chętny"? Z marszu odparłem, że chyba wszyscy znamy. Otóż nie! To słowo istnieje dziś w języku polskim, ale kiedyś znaczyło coś innego. "W latach 50. 'chętny' mówiliśmy z kumplami na kogoś, kto za bardzo chciał" - wytłumaczył mi Majewski. To ktoś, kogo wszędzie było pełno i za dużo, kto epatował swoją osobowością i nie liczył się ze środkami idąc do celu. "Drogi Maćku, nasz bohater nie jest 'chętny'" - śmiał się Janusz. To mi się bardzo spodobało! Nie wszystko trzeba od razu wykrzyczeć. O pewnych rzeczach nie trzeba mówić, one ujawniają się między słowami i to jest niezwykle piękne, bardzo sexy i przede wszystkim z klasą.
Skoro Fabian, którego grasz w "Excentrykach...“ nie jest "chętny", to jaki jest? I dlaczego w latach 50. wraca do Polski, choć w Anglii świetnie mu się żyje?
- Fabian odpowiada na to pytanie swojej wybrance, Modeście Nowak [Natalia Rybicka - przyp. red.] podczas przejażdżki wspaniałym czerwonym Bentleyem bez dachu. Mówi jej, że będąc w Londynie usłyszał, że jego idol muzyki jazzowej umarł z przejedzenia. Kiedy się o tym dowiedział, postanowił wrócić do Polski, by jego nigdy nie spotkał podobny los. Myślę, że to bardzo dużo mówi o tym bohaterze.
Pan przy różnych okazjach wspomina, że grając Fabiana wzorował się na swoim dziadku. Jaki on był?
- Opowiem pani historię. Po pogrzebie dziadka do mojego taty podszedł jego przyjaciel. złożył mu kondolencje i powiedział, że w czasach, kiedy mieszkali w Bielsku Białej uwielbiali spacerować po mieście i konwersować po angielsku. "Przecież mój ojciec nie mówił po angielsku..." - odpowiedział zdziwiony tata. "Jak to nie? Mówił wspaniale!" - odparł przyjaciel. Nie powiedziałbym, że próbowałem grać swojego dziadka, ale często o nim myślałem podczas pracy nad tym filmem, bo Fabiana cechuje podobny mu rodzaj powściągliwości, co dziadka. Fabian daje się ponieść emocjom tylko, kiedy dyryguje big bandem. Era swingu była okresem młodości mojego dziadka, ale on sam był głuchy jak pień - pod względem muzycznym - i w życiu nie zaśpiewałby "I Got You Under My Skin". W kwestiach życiowych zawsze starał się jednak patrzeć na sprawy chłodnym okiem i wyrabiać sobie własne zdanie. Pod tym względem Fabian jest do niego bardzo podobny. Obaj to dżentelmeni, którzy zawsze zachowują się z klasą. Choć czasy współczesne mojemu dziadkowi nie miały wiele wspólnego z klasą inną, niż robotniczą [śmiech].
W "Excentrykach..." po angielsku chce rozmawiać Modesta. Piosenki są wykonywane po angielsku, sam musical jest gatunkiem mającym amerykańskie korzenie. Ten film to bajka o Polsce czy fantazja na temat tego, jak Polska mogłaby wyglądać, gdyby była miejscem akcji hollywoodzkiego filmu?
- Umieszczenie akcji w Ciechocinku w latach 50. i wpisanie jej w konwencję bajki było co najmniej ekscentrycznym pomysłem. Czy ten obraz ma coś wspólnego z tamtym światem? Nie wiem, ale znam mnóstwo polskich filmów o latach 50. i takiej bajki niewątpliwie do tej pory brakowało. Kino sprawiło, że tamten okres kojarzy się głównie z ubeckimi katowniami, przemówieniem Władysława Gomułki czy śmiercią Józefa Stalina. A żyli wtedy też ludzie, którzy kochali się, śpiewali, tańczyli i umieli się bawić.
I nie wszyscy wprzęgali sztukę w służbę ideologii? Lub używali jej wyrażając swój bunt? A może sztuka w ogóle nie powinna służyć celom politycznym?
- Jazz na pewno był krzykiem wolności. Bardzo długo był traktowany jako muzyka politycznie niepoprawna i wręcz zabroniona. W pewnym momencie Fabian i Modesta zastanawiają się, czym jest ojczyzna. Modesta pyta go, czy swoją małą ojczyznę można stworzyć wszędzie? Fabian mówi, że nie wie. Dla niego ojczyzną jest muzyka. Zawsze jestem spokojny o losy artystów, bo oni poradzą sobie w każdej sytuacji. A czy powinni się buntować? Czasami tak. Dobrze, kiedy artyści zajmują się rzeczami abstrakcyjnymi, ale często pełnią oni też ogromnie ważną rolę komentując rzeczywistość. Kiedy Gustaw Holoubek mówił w "Dziadach“ monolog Gustawa Konrada, to była deklaracja polityczna, pod którą podpisywały się dziesiątki tysięcy Warszawiaków. Kiedy Andrzej Wajda w latach 70. i 80. kręcił filmy "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza" stając na przekór władzy, bez wątpienia kształtował świadomość polityczną wielu ludzi. Historia pokazuje, że próby politycznych ingerencji w sztukę lub przekonywanie młodych odbiorców, czego powinni słuchać, zawsze okazywały się kompletną klapą.
Jazz jest niepoprawny, bo nie trzyma się zasad. To czysta improwizacja. Lubi ją też wielu aktorów. Pan należy do wielbicieli improwizowania na scenie lub przed kamerą?
- Generalnie jestem człowiekiem, który nie cierpi improwizacji. Ale bardzo lubię te momenty, w których wszyscy myślą, że improwizuję, a ja wiem, że mam wszystko pod kontrolą. Na estradzie - zazwyczaj, kiedy wchodziłem w rolę konferansjera - zdarzało mi się wymyślać dowcipy na poczekaniu. Mam nawet kilka bardzo miłych wspomnień odnośnie takich wydarzeń [śmiech]! Zawsze wolę jednak wiedzieć, na czym stoję. Do improwizacji trzeba mieć dar. Nie mają go wszyscy aktorzy, nie ma go też każdy muzyk. Tylko nielicznym udaje się z improwizacji uczynić zasadę. Ja wolę mieć przepis. Pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa dopiero, kiedy mam porządnie wybadany grunt.
Nie staje pan przed kamerą, póki nie wie o swojej postaci i jej relacjach z innymi bohaterami absolutnie wszystkiego?
- Tekst zawsze znam na blachę. I od tego zawsze zaczynam. Jestem jednak otwarty na emocje, jakie zaproponuje mi ekranowy partner lub partnerka. I na to staram się autentycznie reagować; testować różne sposoby reakcji. Tak wygląda praca w teatrze. Reżyser często namawia nas na to, by pozostając w ramach tego, na co się umówiliśmy, spróbować czegoś nowego. To bardzo inspirujące i fajne. Dzięki temu spektakle żyją z wieczora na wieczór.
A jak, z dnia na dzień, toczyła się na planie współpraca z Natalią Rybicką - pana ekranową partnerką w "Excentrykach..."?
- Nie jest łatwo znaleźć utalentowaną aktorkę, która potrafi śpiewać, jest piękna i jej uroda ma też rzadko dziś spotykany, niegdysiejszy charakter, który pozwala jej nieco inaczej, niż robią to współczesne kobiety, eksponować swoją kobiecość. Natalia spadła nam z nieba. Została zaangażowana do roli Modesty w ostatniej chwili - bodajże w sobotę. W poniedziałek pojawiła się na planie i akurat cały dzień kręciliśmy nasze sceny łóżkowe. Leżeliśmy na golasa dwanaście godzin nie znawszy się wcześniej za dobrze. Po takim rozpoczęciu znajomości, mogło już być tylko z górki [śmiech]. I było naprawdę fajnie. Myślę, że znaleźliśmy nić porozumienia i widać to na ekranie.
Bardzo rzadko widuje się na ekranie intrygujące postaci kobiece. Co czyni z filmowej bohaterki atrakcyjną dziewczynę?
- Jako laik w dziedzinie kobiecości, mogę tylko powiedzieć, że za atrakcyjnością stoi tajemnica. W przypadku Modesty, w którą wciela się Natalia, tajemnica jest nierozerwalnie związana z urokiem. Przepraszam za to porównanie, ale jest z tym trochę tak, jak z horrorem - moje emocje są rozwibrowane do momentu, w którym nie zobaczę potwora. Kiedy to się staje, napięcie momentalnie opada. I zaczynam się śmiać. Modesta pilnie strzeże swojej tajemnicy i pewnie dobrze robi, bo dzięki temu Fabian będzie mógł zachować dobre wspomnienia o niej. Muzyka też jest dla mnie jedną wielką tajemnicą i za to ją kocham. Bo jak to jest na przykład, że abstrakcyjna melodia potrafi być abstrakcyjnie dowcipna? Na płycie Pata Metheny’ego "First Circle" jest utwór pt. "Forward March". Orkiestra dęta na zdezelowanych instrumentach gra marsza i można umrzeć ze śmiechu!
Dzięki dowcipowi "Excentrycy..." to film nostalgiczny, ale nie sentymentalny.
- Poczucie humoru i ironia sprawiają, że możemy wziąć tę historię w nawias. I dać się jej porwać bez zadawania sobie pytań, czy to dzieje się naprawdę czy jest tylko bajką. "Excentrycy..." to nie wyciskacz łez, ale film o pruciu pod wiatr. To historia, którą opowiadamy, żeby rozweselić widzów. Pogłębione portrety psychologiczne ekscentrycznych bohaterów i ich trudne życiowe sytuacje zobaczą państwo w innym filmie [śmiech].