Lupita Nyong'o: Szczęście to nie brak bólu, ale uczucie radości pomimo niego
- Zaraz po tym, jak Chadwick umarł, w ogóle nie myślałam o "Czarnej Panterze". Byłam w kawałkach, myśl o powrocie do Wakandy wydawała się abstrakcyjna - mówi w rozmowie z Interią Lupita Nyong'o. "Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu", długo wyczekiwana druga część superprodukcji, trafi na ekrany polskich kin 11 listopada.
Karierę w filmie zaczęła jako asystentka produkcji - logiczny wybór dla absolwentki kierunku filmowo-teatralnego. Aktorstwem zajęła się dopiero później - występ w krótkim filmie "East River" uświadomił jej, że jej droga biegnie przed, a nie za kamerą. Urodzona w Meksyku Kenijka najpierw grała w kenijskim serialu, potem postanowiła sformalizować swoją pasję i skończyła aktorstwo na Yale School of Drama. Wkrótce potem zachwyciła publiczność rolą niewolnicy Patsey w filmie "Zniewolony. 12 years a Slave" Steve’a McQueena. To był wymarzony debiut, który przyniósł jej Oscara za Najlepszą Rolę Drugoplanową i wielkie uznanie branży.
Pochodząca z inteligenckiej rodziny Lupita Nyong’o jest od lat zaangażowana w wiele akcji społecznych, m.in. na rzecz praw kobiet, zwierząt czy przeciwdziałania przemocy seksualnej. Jest też autorką bestsellerowej książki dla dzieci i uznaną lektorką filmów, m.in. przyrodniczych. Trafiła na prestiżową listę Forbesa Africa's 50 Most Powerful Women.
Jednocześnie od 2012 i roli u McQueena trzydziestodziewięciolatka jest nieustannie aktywna zawodowo. Pojawia się w wielkich superprodukcjach - m.in. jako Maz Kanata w trylogii Gwiezdne Wojny, ale też w bardziej artystycznych filmach, jak uznany horror Jordana Peele’a "My". Występowała nawet na Broadwayu - i dostawała za to nagrody. Od 2018 roku gra księżniczkę Nakię w marvelowskiej "Czarnej Panterze". Na ekrany trafia właśnie wyczekiwana, druga część superprodukcji "Wakanda w moim sercu". O tym, jak pracowało się na planie pogrążonym w żałobie po śmierci Chadwicka Bosemana i czy superprodukcje mogą inspirować, aktorka opowiedziała Annie Tatarskiej.
Anna Tatarska: Jak wspomina pani zdjęcia do filmu "Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu"? Na plan wchodziliście w żałobie, straciliście głównego bohatera. Czy udało się w tym doświadczeniu znaleźć choć odrobinę radości?
Lupita Nyong’o: - Zdjęciom towarzyszyły rozmaite emocje. Na początku miałam wrażenie, ze nic nie mam w środku. Nieobecność Chadwicka była wręcz namacalna, czuli ją wszyscy na planie. Ale mieliśmy siebie i ta możliwość wspierania się na bliskich była bardzo pomocna. Niezwykle ważne było dla mnie, że nie musieliśmy się hamować. Reżyser Ryan Coogler wręcz zachęcał nas, byśmy mówili o swoim doświadczeniu żałoby, dzielili tym, jak się czujemy na dowolnym etapie zdjęć. Było to potrzebne, bo zdarzało się, że coś w nas pękało i nie dawaliśmy na przykład rady zagrać do końca sceny. Wtedy każdy dostawał tyle czasu, ile potrzebował, żeby wrócić do siebie i zadbać o swoje emocje. Ale oczywiście na planie towarzyszyła nam radość. Wspominanie Chadwicka bywało radosne, zastanawialiśmy się, jak on by coś zrobił, jak by coś zagrał, jakby zareagował na dany żart. Aktywnie dbaliśmy o to, żeby Chadwick był z nami, pielęgnowaliśmy jego wspomnienie. Tak, oczywiście na planie zdarzały się bardzo trudne chwile, ale pojawiała się też lekkość, a nawet wesołość. Myślę, że szczęście to nie brak bólu, ale uczucie radości pomimo niego.
Czy w obliczu śmierci Chadwicka wahaliście się, czy w ogóle kręcić "dwójkę"? To nie mogło być oczywiste...
- Miałam w sobie ogromne zaufanie do Ryana, który zbudowałam podczas pracy przy poprzednim filmie. Nauczyłam się, że on odpowiada wyłącznie historie, które są dla niego ważne. To musi wypływać z jakiegoś osobistego miejsca, podejmować zagadnienia, które go nurtują, zadawać pytania, które on sobie za zadaje. Tylko tak umie pracować. Nie może bazować na cudzych doświadczeniach, natomiast znajduje niesamowicie kreatywne sposoby, by tworzyć postaci i wątki czerpiąc z własnego źródła. Zaraz po tym, jak Chadwick umarł, w ogóle nie myślałam o "Czarnej Panterze". Byłam w kawałkach, myśl o powrocie do Wakandy wydawała się abstrakcyjna, to było niemożliwe. Ryan przechodził przez to samo. Dużo rozmawialiśmy, co nie powinno dziwić, podczas zdjęć zbudowaliśmy społeczność, staliśmy się niemal rodziną. Ta śmierć nas bardzo do siebie zbliżyła. Stąd wiem, że Ryan też stracił nadzieję, też nie sądził, że druga część może kiedykolwiek powstać.
- Musiało minąć wiele czasu, musiało wydarzyć się wiele rozmów, byśmy doszli do miejsca, w którym Ryan dostrzegł sens kontynuacji, znalazł powód, by drugą część zrobić. Wiedział, że Chadwickowi niesamowicie zależało na tym projekcie, na tym, co on znaczy dla czarnych widzów na całym świecie, że chciałby kontynuacji. Zrozumieliśmy, że musimy pracować dalej dla Chadwicka. Kiedy Ryan powiedział mi o swoim nowym pomyśle, poczułam ulgę. Wiedziałam, że jego serce jest po dobrej stronie.
Jaki osobisty punkt wyjścia znalazł w tej historii Ryan?
- Ta historia jest zainspirowana osobistym doświadczeniem utraty kogoś bliskiego. W ten sposób nasz film stał się opowieścią o żałobie. Wydaje mi się to niesamowicie szczere. Czułam się strasznie, przepełniał mnie ogromny smutek, żałoba, z którą nie wiedziałam, jak sobie poradzić. Nie mogłam wrócić do Wakandy, zostawiając to wszystko w domu. Po czym okazało się, że mogę wziąć te emocje ze sobą i przepracować je na planie w szczytnym celu, tworząc coś pięknego. Kiedy już zdecydowaliśmy się, że idziemy dalej, ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że podjęliśmy dobrą decyzję.
Duża część filmu rozgrywa się pod wodą w Królestwie zwanym Talokan. Czy podwodne sceny wymagały od pani specjalnego przygotowania? Jak je pani wspomina?
- Jakiś czas przed rozpoczęciem zdjęć Ryan napisał mi wiadomość. "W skali od 1 do 10 jak oceniłabyś swoje umiejętności pływackie?". "Nie wiem, cztery?" - odpisałam. Umiałam pływać, ale nie jakoś bardzo dobrze, raczej jak taki szczeniaczek który się w wodzie przemieszcza, ale nie w żadnym konkretnym stylu. Zdecydowałam, że muszę poćwiczyć. Zapisałam się na specjalny trening pływacki w Stanach, przeszłam też kurs zwany "extreme underwater training", który polega na pracy pod wodą celem podwyższenia parametrów oddechowo-wydolnościowych. Wykonuje się specjalne zadania, np. ćwiczy z ciężarkami na dnie basenu. Nie musiałam tego robić, nie był to wymóg produkcji, ale chciałam, bo zależało mi, żeby czuć się pod wodą komfortowo i spokojnie. Dzięki tym umiejętnościom kiedy przyszła pora przejażdżki na podwodnym pojeździe, czułam się pewna siebie i spokojna, a całe zadanie było o wiele łatwiejsze.
Urodziła się pani w Meksyku i ma pani do tej pory meksykańskie obywatelstwo, ale to chyba pierwszy raz kiedy w filmie mówi pani po hiszpańsku. Czy było to dla pani w jakiś sposób wyjątkowe? Czy czuje pani w sobie to meksykańskie dziedzictwo?
- To prawda, że jeszcze nigdy nie mówiłam przed kamerą po hiszpańsku, dlatego kiedy przeczytałam scenariusz i okazało się że są tam takie sceny, byłam bardzo podekscytowana. Jestem wdzięczna Ryanowi za tę szansę, od dawna na nią czekałam i mam nadzieję, że będzie ich więcej. Hiszpański nie jest dla mnie pierwszym językiem, mimo że urodziłam się w Meksyku. Wyjechaliśmy stamtąd, kiedy jeszcze byłam malutka i zamieszkaliśmy w Kenii. Mieliśmy w domu dziecięce książki w tym języku, ale ich nie rozumiałam. Jednak bardzo chciałam się nauczyć i udało mi się to w okolicach szesnastych urodzin. Ćwiczenie hiszpańskiego sprawia mi ogromną przyjemność i bardzo cieszę się, że ten film uwzględnia zarówno moje afrykańskie jaki meksykańskie korzenie.
Już w pierwszej części "Czarnej Pantery" postaci kobiece były bardzo silnie widoczne i ważne dla fabuły, ale w drugiej zdecydowanie przejmują one kontrolę. Czy jest dla pani ważne, że gra w filmie Marvela, gdzie właściwie wszystkie główne rolę grają kobiety?
- Już w pierwszej części zbudowaliśmy świat, w którym kobiety mają taką samą władzę i dostęp do władzy co mężczyźni. W Wakandzie kobieta u władzy, wpływowa kobieta, to nic nadzwyczajnego, raczej norma. Król T’challa również był przecież otoczony przez kobiety. W drugiej części, po odejściu Chadwicka, naturalną decyzją wydawało się, że akcja podążać będzie za ludźmi, których najbardziej dotknęło jego odejście. A to były kobiety. Ta decyzja była organiczna, wpisana w tkankę filmu. Myślę, że to też świadczy o Ryanie, o tym, jak on postrzega kobiety w swoim życiu. Tworzymy na ekranie obraz tego, jak równouprawnienie mogłoby wyglądać. Mam nadzieję że jest to obraz zarówno inspirujący, jak i taki do którego widzowie będą chcieli aspirować.
Ten film nie tylko oddaje pole kobietom. On idzie jeszcze dalej niż pierwsza część, bo znajduje też przestrzeń dla historyczno-politycznych wątków, związanych choćby z kolonializmem, także w Ameryce Południowej. Jak się pani podoba, że firmy rozrywkowe znajdują miejsce na takie przesłanie?
- Wydaje mi się to niezwykle ważne. Ryan postanawia, że skoro będzie wzruszał miliony, to może ich też odrobinkę poedukować, oświecić. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części ufa inteligencji i głodowi wiedzy publiczności dając im coś, z czym mogą pracować. Te pytania, które oni sobie będą zadawać po seansie, to są pytania, które on sam sobie zadaje, które jego interesują i znajduje alegoryczne sposoby, żeby zgłębiać je na ekranie. Ten film oczywiście nie jest kursem historii, ale buduje ciekawość. A to dobry punkt wyjścia, żeby zbadać pewne tematy, przyjrzeć się niektórym socjopolitycznym momentom. Dajemy szerokiej publiczności szansę namysłu nad czymś naprawdę istotnym, ale nie umoralniamy, nie wymądrzamy się. To badanie pytań a nie dyktowanie odpowiedzi.