Łukasz Płoszajski: Mentalista? "Z pana to jest numer"
- Im mój bohater ma więcej na sumieniu, tym widzowie bardziej go lubią - mówi Łukasz Płoszajski o pracy na planie "Pierwszej miłości". Tłumaczy też, dlaczego zajął się zgłębianiem tajemnic ludzkiego umysłu.
Od 14 lat gra pan w "Pierwszej miłości". Pamięta pan, jak to się wszystko zaczęło?
- Doskonale. Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia do serialu, przez klika dni spotykaliśmy się na próbach z innymi aktorami. Wymyślaliśmy charakterystyczność naszych postaci, poznawaliśmy się i wtedy też od razu bardzo się zżyliśmy. Każdy z nas miał inną przeszłość zawodową i wnosił inną energię. A pierwszy dzień na planie to sceny zbiorowe w klubie Studnia, gdzie Artur z Pawłem zakładał się o to, który pierwszy uwiedzie Marysię.
Przypuszczał pan, że przygoda z serialem potrwa tak długo?
- Na początku nakręciliśmy sześćdziesiąt odcinków, po emisji pierwszych dowiedzieliśmy się, że serial tak się podoba widzom, że realizujemy kolejne sto dwadzieścia. Dla nas wszystkich to był szok. Nikt nie przypuszczał, że powstanie kolejnych sto, i kolejnych, i kolejnych... W sumie to już ponad 14 lat, więc wszyscy jesteśmy naprawdę dumni z tego sukcesu i wciąż niegasnącej popularności serialu.
Przychodzi pan na plan niczym do domu? Potrafi tam pana jeszcze coś zadziwić?
- Przede wszystkim non stop zaskakują mnie scenarzyści. Chylę im czoła, że wciąż mają nowe pomysły i pakują mojego bohatera w kolejne, zaskakujące przygody. A to, że na planie czuję się jak w domu, to kolejny skarb tej pracy, bo w końcu większość życia spędzamy w pracy i ja swojej nie zamieniłbym na żadną inną.
Ile Łukasza Płoszajskiego jest w Arturze Kulczyckim?
- Głos, wzrost i uśmiech (śmiech). Wiele tak naprawdę nas różni. Osobiście nie mam aż tak pogmatwanego życia, ale przecież o to chodzi, by pokazywać ludziom inny świat niż ten za oknem i tym samym dostarczać im wspaniałej rozrywki, która czasami wzrusza, czasami bawi, a kiedy indziej daje lekcję życia.
Lubi pan swojego bohatera, czy coś by pan w nim zmienił?
- Uwielbiam grać tę postać i, co najlepsze, im więcej mój bohater ma na sumieniu, tym bardziej lubi go widownia. Podczas emisji odcinków, w których Artura połączył burzliwy romans z Natalią, w hotelu w Busku Zdroju podeszło do mnie małżeństwo siedemdziesięcioparolatków. Spodziewałem się, że wyzwą mnie od łobuzów. Tymczasem oni się ciepło do mnie uśmiechnęli i z błyskiem w oku powiedzieli: "Panie Łukaszu, z pana to jest numer" (śmiech).
Jak się panu współpracuje z serialową żoną, czyli Aleksandrą Zienkiewicz?
- Z Aleksandrą znamy się jak łyse konie i im dłużej to trwa, coraz bardziej się lubimy. Można powiedzieć, że jesteśmy skazani na siebie, bo gramy również wspólnie w teatrze i to nawet już we dwóch. Wiele było zabawnych sytuacji w serialu, ale numer jeden to scena, kiedy przyrządzając jajecznicę, Ola miała powiedzieć: "Artur, ja cię wczoraj o mało nie zdradziłam". Ta czynność w połączeniu z tymi słowami była tak absurdalna, że przez kilkadziesiąt minut na planie we dwójkę płakaliśmy ze śmiechu i nie byliśmy w stanie zagrać tej sceny. W końcu nagraliśmy ją każde z nas oddzielnie, mówiąc teksty w pustą przestrzeń, choć i wówczas drgały nam usta, gdy próbowaliśmy powstrzymać śmiech.
Serialowe dzieciaki słuchają pana tak jak ojca?
- To bardzo fajne dzieciaki i mamy kumpelski układ na planie. Oskar, czyli serialowy Tomek, myśli już o tym, by pójść do szkoły teatralnej, a Joachim, czyli Maciek, na razie zajmuje się łapa-niem pasikoników na planie, kiedy mamy zdjęcia w plenerach.
Co się dalej wydarzy w życiu Artura?
- Burzliwy romans, który mój bohater przeżył z Natalią, znacznie odbije się na jego zdrowiu. Kulczycki będzie musiał zapłacić za niego karę. Niestety, Artur to bardzo wrażliwy mężczyzna, a serce nie sługa.
Syn ogląda pana na ekranie?
- Czasami. Twierdzi, że razem z Andrzejem Grabowskim jesteśmy najlepszymi aktorami na świecie (śmiech). Sam jednak wciąż się waha, czy zostać aktorem, czy piłkarzem. A ja z kolei w kółko mu powtarzam, by przede wszystkim został szczęśliwym człowiekiem tak jak jego tata.
Może pan spokojnie chodzić po ulicach?
- Ludzie, których spotykam we Wrocławiu czy w innych miastach, są bardzo mili, jednak mandaty płacę jak inni i w kolejce również muszę stać jak przysłowiowy Kowalski.
Wiem, że szykuje się pan do teatralnej premiery "Berek 2, czyli dobra zmiana", ale zapowiada pan jeszcze inne projekty. Zdradzi pan, co to będzie?
- Rzeczywiście premiera "Berka 2, czyli dobra zmiana" i praca z Ewą Kasprzyk oraz Danielem Olbrychskim to spełnienie marzeń, ale to nie jedyne zmiany, które przyniesie 2019 rok. Mogę zdradzić, że mój autorski program, "Haker Umysłu", dostępny na platformie YouTube wejdzie na nowy poziom, a oprócz tego powołałem do życia firmę Mind Factory i moim pierwszym dzieckiem będzie aplikacja, która myślę, że będzie prawdziwą rewolucją rozrywki nie tylko w Polsce, ale również na całym świecie. Już trwają prace nad nią i kiedy przejdzie wszystkie testy, z przyjemnością wrócę do rozmowy na ten temat i opowiem o pomyśle, który zrodził się w mojej głowie.
Plany na rok 2019?
- Przede wszystkim masa pracy, właśnie zaczynamy kręcić kolejne sto odcinków serialu. W lutym czeka mnie premiera "Berka...", oprócz tego występuję w dwóch spektaklach Teatru Komedia, jeżdżę po Polsce ze spektaklem "Weekend z R.", daję pokazy mojego show "Haker Umysłu", przygotowuję aplikację, o której wspomniałem wcześniej, i mam już zaplanowaną majówkę, podczas której w końcu odpocznę. Nie mogę narzekać na nudę.
Przedstawia się pan jako aktor mentalista. Wyjaśni pan Czytelnikom, co kryje się pod tym zwrotem?
- Mentalista to ktoś, kto potrafi czytać myśli i kierować ludzkim zachowaniem. Efekty, które można zobaczyć, oglądając na YouTube "Hakera Umysłu", osiągam, wykorzystując wiedzę z zakresu czytania mowy ciała, psychologii, sugestii, komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Od zawsze pasjonował mnie ludzki umysł i potencjał, jaki w nim drzemie. Zachęcam wszystkich do zobaczenia moich eksperymentów i do wzięcia udziału w show. Wiele firm korzysta z mojej rozrywki, a wszystkie informacje na ten temat można znaleźć na mojej stronie internetowej.
Rozmawiała Monika Ustrzycka
Łukasz Płoszajski jest absolwentem PWSFTviT w Łodzi. Na małym ekranie po raz pierwszy zobaczyliśmy go w programie Michała Fajbusiewicza "Magazyn Kryminalny 997". Oprócz roli w "Pierwszej miłości" aktor gościnnie wystąpił m.in. w "Ojcu Mateuszu", "Na dobre i na złe", "Przepisie na życie", "Ranczu" oraz "Świecie według Kiepskich".