Reklama

​Krzysztof Ibisz: Ma coś z Amerykanina

Niedawno Krzysztof Ibisz odwiedził Los Angeles. Rozmawiał tam ze znanymi Polkami, które osiągnęły sukces w Hollywood. O tym, jak wspinały się na szczyt, dowiemy się, oglądając kolejne odcinki prowadzonego przez dziennikarza programu "Demakijaż".

Niedawno Krzysztof Ibisz odwiedził Los Angeles. Rozmawiał tam ze znanymi Polkami, które osiągnęły sukces w Hollywood. O tym, jak wspinały się na szczyt, dowiemy się, oglądając kolejne odcinki prowadzonego przez dziennikarza programu "Demakijaż".
Decyzja o powrocie do Polski była najlepszą w moim życiu - wyznaje Krzysztof Ibisz /Michał Baranowski /AKPA

Kiedy znalazł pan czas, żeby polecieć do Los Angeles i nakręcić tam sześć odcinków swojego talk show? Przecież, co piątek prowadzi pan "Taniec z Gwiazdami"?

Krzysztof Ibisz: - Czasu niestety nie było dużo. Wyleciałem do Los Angeles w sobotę o świcie, tuż po odcinku "Tańca z Gwiazdami". Do Warszawy wróciłem w piątek, w dniu programu, o 8 rano. To było dosyć karkołomne przedsięwzięcie, ale wszystko poszło bardzo dobrze. Mogłem trochę popracować w samolocie, w końcu lot do Los Angeles trwa 14 godzin. Zmiana stref czasowych trochę dała mi w kość. Trzeba pamiętać, że różnica czasu między Warszawą a Miastem Aniołów to minus dziewięć godzin. Na miejscu uwijaliśmy się jak w ukropie - nagrywaliśmy dwa wywiady dziennie. W Polsce nie byłoby z tym problemu, ale w Los Angeles na podróż do każdej bohaterki potrzebowałem dwie i pół godziny.

Reklama

Kim są bohaterki "Demakijażu Hollywood"?

- Spotkałem się z Polkami, które dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości osiągnęły sukces w "fabryce snów". Wśród nich są aktorki Iza Miko i Beata Poźniak, dziennikarka filmowa Yola Czaderska-Hayek, kompozytorka Natalia Safran, kostiumolożka Mona May oraz modelka i aktorka Eva Halina Rich.

Chyba najbarwniejszą postacią z tego grona jest Yola Czaderska-Hayek.

- To najbardziej znana Polka w Hollywood. Moim zdaniem nikt nie zrobił więcej dla promocji naszej kultury w Ameryce. Yola jest jedyną Polką wśród członków Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, organizacji, która przyznaje Złote Globy. Co chwilę robi wywiady z największymi gwiazdami. Yola mieszka w posiadłości Belvedere na wzgórzach Hollywood, która wcześniej należała do Rudolfa Valentino. Robi tam imprezy, na których Amerykanie mogą zapoznać się z polską kulturą.

Czy polubił pan Los Angeles?

- O tak! Moim zdaniem Los Angeles jest najbardziej pociągającym miejscem w Ameryce. Jest optymistyczne, jasne, słoneczne, pięknie usytuowane na wzgórzach. Wyczuwa się tam większy luz niż w Nowym Jorku. Każdy jest bardzo sympatyczny, otwarty na rozmowę. Zaliczyłem mnóstwo pogawędek, może krótkich, ale szalenie sympatycznych. Ciekaw jestem Florydy. Zaprasza mnie tam przyjaciel, z którym przez całe liceum siedziałem w jednej ławce.

Ma pan w sobie coś amerykańskiego. Z pana twarzy nigdy nie schodzi uśmiech.

- Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna, patrzę na jasną stronę życia. Mam to genetycznie po mamie. Budzę się z uśmiechem i z chęcią do życia, bez względu na to, jak mi się akurat wiedzie. Bardzo mi to pomaga. W tym sensie mam trochę z Amerykanina.

Czy był w trakcie wyjazdu moment, gdy na pana drodze stanęła jakaś niespodziewana przeszkoda?

- Miałem pewną przygodę. Z pokoju hotelowego moich operatorów ukradziono kamerę. Było to bardzo dziwne - tyle razy gościłem w Stanach i nigdy nic mi nie zginęło. Na kamerze zapisane były obrazki z Hollywood, które miały ubarwić program. Na szczęście nie były to rozmowy. Oczywiście zgłosiliśmy sprawę policji, wszczęto dochodzenie. Kiedy wróciliśmy ze zdjęć wieczorem, kamera była z powrotem w hotelu. Policjanci na pytanie, jak odzyskali sprzęt, odpowiedzieli krótko - to nasza sprawa.

Pan też kiedyś chciał podbić Amerykę. Wstępem do tego miały być studia w Kanadzie. Czy mógłby pan przypomnieć ten epizod ze swojego życia?

- Studiowałem reżyserię filmową na Uniwersytecie Concordia w Montrealu. Żeby zarobić na studia, pracowałem na dwa etaty: w fabryce, gdzie drukowałem napisy na koszulkach i w greckiej knajpie - tam robiłem sałatki i sprzątałem. Przeżywałem rozterki, bo tęskniłem za krajem i trudno było mi związać koniec z końcem. Pamiętam, że odważyłem się zadzwonić do reżysera Ryszarda Bugajskiego, który był wtedy w Kanadzie, by poprosić go o radę.

I cóż panu powiedział?

- Stwierdził: "Wracaj do Polski, przecież w Łodzi masz najlepszą szkołę filmową!". Z perspektywy czasu uważam, że decyzja o powrocie była najlepszą w moim życiu.

"Demakijaż Hollywood" od 17 października, w każdy poniedziałek o godz. 22:00 w Polsat Cafe.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Ibisz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy