Krzysztof Czeczot: Nie wiem, co Martyniuk myśli o filmie
W filmowej biografii Zenka Martyniuka w postać króla disco polo wciela się m.in. Krzysztof Czeczot. "Dodałem do tej postaci coś, czego nie widać w mediach: zmęczenie, frustrację, złość. Ludzkie emocje" - zwierza się aktor.
Czy ma pan obawy związane z tym, że film "Zenek", który najprawdopodobniej odbije się w Polsce głośnym echem, może pana zaszufladkować jako odtwórcę roli Martyniuka?
Krzysztof Czeczot: - Nie, nie mam obaw dotyczących zaszufladkowania. Jestem aktorem, gram różne role. Byłem Józefem Piniorem w "80 milionach" Krzystka, Banasiem w "Domu złym" Smarzowskiego, Oskarem w "Pitbullu" Vegi. Teraz przez chwilę będę gwiazdą disco polo u Hryniaka, a za chwilę różnymi postaciami w dwóch nowych filmach Małgosi Szumowskiej czy śledczym w realizowanym za kilka tygodni serialu. Gram różne postaci, dlatego wydaje mi się, że jeżeli mogę wpaść do jakiejś szuflady, to tylko tej z napisem: aktor.
Co skłoniło pana do tego, by zaangażować się ten projekt?
- Zdecydowanie dwa aspekty: scenariusz i Jan Hryniak, reżyser filmu. Spodobało mi się to, o czym opowiadał scenariusz: z jednej strony oczywiście o fenomenie Zenona Martyniuka, z drugiej zaś o tym, jak zmieniała się Polska przez 30 ostatnich lat. A zmieniła się bardzo.
Jakie były największe wyzwania aktorskie, którym musiał stawić pan czoła, pracując nad tym filmem?
- Bardzo chciałem, żeby grana przeze mnie postać była kimś więcej niż tylko piosenkarzem wykonującym mniej lub bardziej radosne piosenki. Dodałem do tej postaci coś, czego nie widać w mediach: zmęczenie, frustrację, złość. Ludzkie emocje.
Czy usłyszymy pana głos w scenach, w których Zenek śpiewa? Jak wyglądała praca nad scenami muzycznymi?
- Tak. Wykonuję dwa utwory. Sceny muzyczne nagrywa się dwukrotnie: najpierw na planie zdjęciowym do playbacku, następnie w studio nagrań realizuje się finalną wersję.
Czy rozmawiał pan z Zenkiem Martyniukiem podczas pracy nad filmem?
- Tak, spotkaliśmy się w trakcie realizacji tego filmu. To bardzo miły człowiek. Ale nie rozmawialiśmy o tym, jak grać Zenka Martyniuka. To nie było potrzebne. Nie spędziłem też godzin na analizie bohatera, bo nie chcieliśmy z reżyserem skopiować Zenka Martyniuka w 100 procentach i przenieść go na ekran. Są dwie szkoły grania prawdziwych postaci: pierwsza to wierna kopia bohatera i druga - inspiracja jego życiem i szukanie tego, czego o tej postaci aktor nie wie, nie może zobaczyć w mediach. Dla mnie to drugie rozwiązanie jest ciekawsze.
Czy Zenek podzielił się z panem swoimi wrażeniami po obejrzeniu roboczej lub ostatecznej wersji filmu?
- Nie, nie rozmawialiśmy od czasu zakończenia zdjęć. Nie wiem, co Zenon Martyniuk myśli o zrealizowanym filmie.
W czym upatruje pan fenomen Zenka Martyniuka i sukcesu muzyki disco polo?
- Skoczna muzyka, łatwa melodia, komunikatywny tekst. Martyniuk jest człowiekiem, który - jak sam mówi - całe życie chciał po prostu śpiewać i dawać ludziom radość, wytchnienie. Jego intencje są czyste, prawdziwe i to się po prostu czuje w jego muzyce.
Czy podczas imprez daje się pan ponieść na parkiecie przy dźwiękach przebojów zespołów Akcent czy Boys?
- Z muzyką disco polo w naszym kraju zrobiła się niezwykle ciekawa sprawa - generalnie nikt jej nie słucha, ale większość zna. Odpowiem więc na to pytanie w ten sposób: Ja, jak większość Polaków, jeżeli już tańczę, proszę pana, to tylko do Mozarta i Vivaldiego.
Andrzej Grabarczuk