Reklama

Kate Winslet o filmie "Avatar: Istota wody". "Na to się nie zgodziłam" [wywiad]

Kate Winslet? Brytyjskiej aktorki nikomu nie trzeba przedstawiać. Od lat dziewięćdziesiątych uznawana jest za jedną z najzdolniejszych artystek świata kina. Teraz można ją zobaczyć w od dawna wyczekiwanej produkcji "Avatar: Istota wody". - W kostiumie pokrytym czujnikami i ciężkim osprzęcie czułam największą w swoim życiu aktorską wolność - wyznała gwiazda.

Kate Winslet? Brytyjskiej aktorki nikomu nie trzeba przedstawiać. Od lat dziewięćdziesiątych uznawana jest za jedną z najzdolniejszych artystek świata kina. Teraz można ją zobaczyć w od dawna wyczekiwanej produkcji "Avatar: Istota wody". - W kostiumie pokrytym czujnikami i ciężkim osprzęcie czułam największą w swoim życiu aktorską wolność - wyznała gwiazda.
Kate Winslet nie boi się wyzwań /Mike Marsland/Mike Marsland/WireImage /Getty Images

Kate Winslet - zdobywczyni Oscara, Złotych Globów i wielu innych branżowych wyróżnień ma na koncie imponującą kolekcję zapadających w pamięć ról - od "Niebiańskich istot", "Rozważnej i romantycznej" czy "Titanica", przez "Święty dym", "Iris", "Zakochanego bez pamięci", "Małe dzieci" po "Lektora", "Drogę do szczęścia""Rzeź" oraz seriale "Mildred Pierce" czy "Mare z Easttown". Jest też nieoficjalną ambasadorką normalności w zbudowanej ze złudzeń branży, często mówiącą potrzebie odczarowania sztucznie wyidealizowanych wizerunków ciała i kobiecości.

Reklama

Teraz Winslet zagrała jedną z głównych ról w wyczekiwanej kontynuacji największego w historii blockbustera. "Avatar. Istota wody" to druga współpraca artystki z Jamesem Cameronem - jedyny taki powrót w jej karierze.

Kojarzona z rolami dramatycznymi, bez efektów specjalnych i grubej charakteryzacji, tym razem na ekranie pojawia się w komputerowo wygenerowanym, niebieskim ciele jako Ronal, żona Tonowariego, przywódcy klanu Metkayina, u którego Jake Sully, jego żona Neytiri i gromadka ich dzieci będą szukać schronienia, uciekając przed najeźdźcami z Ziemi. W ramach przygotowań do roli odbyła między innymi kurs wstrzymywania oddechu pod wodą, a jej doskonały wynik pobił poprzedni rekord, ustawiony przez samego Toma Cruise'a.

"O mój Boże! Lata minęły, odkąd ostatni raz robiłam wywiady twarzą w twarz!" - Winslet śmieje się wchodząc do pokoju londyńskiego hotelu Corinthia, gdzie na początku grudnia zorganizowano brytyjski junket do "Istoty wody". "Co tu się dzieje! Znowu jesteśmy razem w pokoju! Niesamowite!" Grupka międzynarodowych dziennikarzy, zebrana przy okrągłym stoliku, a wśród nich ja, też nie posiada się z radości. Zaczynamy!

Co ten film pani zaoferował, czego nigdy wcześniej nie miała pani szansy jako aktorka zrobić?

- Każda postać, w którą się wcielam, oferuje mi coś innego. Cała warstwa technologiczna tego przedsięwzięcia, użycie technologii motion capture, konieczność wstrzymywania oddechu pod wodą przez bardzo długi czas, szansa, żeby wystąpić w kultowym "Avatarze" - to wszystko były bardzo wyjątkowe rzeczy. Ale myślę, że największym zaskoczeniem i prezentem była dla mnie wolność. Nie spodziewałam się, że motion capture da mi tak ogromną swobodę poruszania się. Na konwencjonalnym planie ujęcia są bardzo dokładnie określone, no chyba że używa się steadicamu, co pozwala na minimalnie większy luz. Wszystko jest ustawione, otacza nas starannie rozplanowane oświetlenie. Aktor owszem, dostaje swój parkiet do tańca, ale bywa on naprawdę mały. Tutaj dysponowaliśmy niemal nieograniczoną przestrzenią. Kiedy już wkładało się kostium do motion capture a czujniki na nim zamontowane zostawały połączone z systemem, można było sobie pozwolić na właściwie wszystko.

- Dla aktora to doświadczenie niezwykle czyste. Na głowie mamy specjalny hełm, który wyłapuje najdrobniejsze ruchy mięśni twarzy, więc można grać bardzo subtelnie, a i tak zostaje to odnotowane w systemie, kamera i tak to uchwyci. Zanurzyłam się w tym doświadczeniu w pełni, to była wspaniała współpraca i - wbrew moim oczekiwaniom - naprawdę zero jakichkolwiek ograniczeń. Myślałam, że będę musiała być o wiele bardziej techniczna i skupiona na detalach, tymczasem okazuje się, że konwencjonalny plan, szczególnie kręcenie dla telewizji, wymaga o wiele pilniejszego pilnowania drobiazgów. "Avatar. Istota wody" był zatem głęboko wyzwalającym doświadczeniem.

James Cameron jest jednym z niewielu, a chyba właściwie jedynym reżyserem, z którym zdecydowała się pani pracować po raz drugi, nota bene znowu w wodzie. Jakie to uczucie i dlaczego podjęła pani taką decyzję?

- James jest niezwykle drobiazgowy. A jednocześnie świetny w słuchaniu aktorów. Mnie się wydaje, że aktorzy to wyjątkowi ludzie. Jeśli się ich poprosi, żeby pokazali, co mają do zaproponowania w kontekście danej sceny lub filmu, to 90% ich pomysłów może się okazać całkowicie szalona, ale pozostałe 10% będzie genialne. James jest bardzo na takie propozycje otwarty. Zawsze się stara stworzyć bezpieczną przestrzeń dla aktorów by ci mogli próbować. Jeśli chodzi o powracających wątek wody, to nie da się porównać doświadczenia pracy na planie "Titanica" z tym, co działo się w "Avatar. Istota wody".

- Podczas zdjęć do "Titanica" woda była nieprzewidywalna. Zatapialiśmy tam plan, wypełnialiśmy go wodą i nie mogliśmy wiedzieć, jak ta woda się dokładnie zachowa. Oczywiście wszystko było testowane, były konkretne oczekiwania, szacunki, ale przy takich objętościach wody nie da rady ze stuprocentową pewnością przewidzieć co dokładnie się wydarzy. Dlatego dla nas, aktorów, w tamtej pracy zawsze było coś przerażającego, niepokojącego. Natomiast na planie "Avatar. Istota wody" wszystko było precyzyjnie przygotowane i niesamowicie bezpiecznie. Praca pod wodą oznacza wielki spokój. Nie można się spieszyć, wszystko jest dzieje się w pełnym skupieniu. Niesamowite było też to, że wszyscy bardzo zwracali uwagę na swoich partnerów, dbali o ich komfort i bezpieczeństwo. Było to piękne doświadczenie, które przypominało mi medytację.

Film wchodzi do kin ponad cztery lata po tym, jak pani go kręciła. Jakie to uczucie?

- W ogóle mnie to nie dziwi. Po pierwsze wiedzieliśmy, że to będzie trwało, bo James jest perfekcjonistą. Po drugie w międzyczasie przydarzył się COVID-19 i pandemia, co spowolniło wszystko co najmniej o połowę. Ale ta historia wciąż wydaje mi się niesamowicie współczesna i adekwatna. Cudownie jest być częścią czegoś, co w moim odczuciu będzie kolejnym, ciekawym głosem w wielu ważnych rozmowach.

"Avatar. Istota wody" jest właściwie w całości wygenerowany komputerowo. Spodziewa się pani, że w przyszłości tego typu rozwiązania staną się częstsze?

- Szczerze mówiąc - nie. Wydaje mi się, że żeby sięgnąć po coś takiego, trzeba być w tym niesamowicie dobrym, a James Cameron jest najlepszy. Pamiętam, jak w branży filmowej był taki dziwny okres, kiedy wszyscy zapowiadali, że powstaną wirtualni aktorzy a my potracimy pracę, panowała jakaś panika. Żadna z tych rzeczy się ostatecznie nie wydarzyła. Nie ma nic co dałoby się porównać z żywym aktorem i jego możliwościami wpływania na emocje widza, zmieniania tego, jak on się czuje, opowiadania skomplikowanej historii. Jeśli aktorowi pozwala się to robić na warunkach, które są mu potrzebne, a on właściwie wykonuje swoją pracę, to widownia doskonale wie, że to jest wyjątkowe i tego właśnie chce.

- Teraz, po doświadczeniu pandemii, izolacji, po wszystkich kryzysach ostatnich lat, chce tego jeszcze mocniej. Potrzebujemy takich mocnych emocjonalnych doświadczeń, żeby uciec od codzienności, żeby się rozwijać, żeby wchodzić w nowe ożywcze rozmowy. Wydaje mi się, że siła opowiadania jest dziś niezwykle ważna. Nie tylko dlatego że chcemy słuchać nowych historii, ale też jako opowiadacze możemy używać naszych głosów w rozważny, mądry i odpowiedzialny sposób, który być może ma moc dodania paru groszy do toczącej się dyskusji. Branża stała się w ostatnich latach o wiele bardziej inkluzywna, różnorodna, otwarta. Widzimy interesujące zmiany, które, jak sądzę, już się nie cofną, i bardzo mnie to cieszy.

Chciałam zapytać pani o fizyczny aspekt tej roli. Wymagała ona bardzo skomplikowanych przygotowań. Grana przez panią Ronal jest bardzo intuicyjna w sposobie, w jaki osadzona jest w swoim ciele, w tym, jak się porusza. Wydaje mi się, że nie kojarzy się pani, jako aktorka, która dużo ćwiczy na siłowni czy gra w filmach akcji, ale tutaj pobiła pani kilka imponujących rekordów, ponoć pokonując między innymi rekord wstrzymywania oddechu, ustanowiony wcześniej przez Toma Cruise’a!

- Wiele osób pytało mnie, jak wyobrażałam sobie moją postać, czy wiedziałam, jak będzie wyglądać, zanim zaczęłam ją grać. Prawda jest taka, że nie miałam pojęcia. Efekt końcowy różni się od tego, jak ją sobie wyobrażałam. Myślałam, że będzie opanowana, taka sztywna, tymczasem ona rzeczywiście jest opanowana, ale jednocześnie niezwykle elegancka, zmysłowa, też dzięki temu, że ma takie pełne kształty. Z tego płynie jej siła. Powiem coś jeszcze, czego wcześniej nie mówiłam. Kiedy zaczynaliśmy zdjęcia, Jim powiedział mi, że ponieważ pracujemy w technologii motion capture, to nieważne jest dla niego, w jakim stanie pojawię się na zdjęciach. Wiem, co miał na myśli - nie chciał, żebym się zarzynała na siłowni albo nagle zostawała pływaczką długodystansową. Ogromnie to doceniam. Pozwolił mi skupić się na sercu i duszy tej postaci. Powiedział mi też, że nie będę musiała sama nurkować, że mamy dublerów - no ale na to akurat się nie zgodziłam, bo jak tylko wspomniał o wstrzymywanie oddechu, to od razu wiedziałam, że będę chciała tego spróbować! Dla mnie to był ogromny bonus. Wiedziałam, że nie będę miała z tym problemu, bo uwielbiam wodę, jestem dobrą pływaczką, a moja pojemność płuc jest niezła. No ale naprawdę nie sądziłam, że pójdzie mi aż tak świetnie. Jeszcze po zakończeniu zdjęć długo się tym zajmowałam. 

- Ta fizyczna strona Ronal przypominała mi mnie samą. Nie jestem być może postrzegana jako aktorka, która gra fizycznie wymagające rolę, ale fizyczność jest dla mnie bardzo ważna. Np. grając w serialu "Mare z Easttown" musiałam się bardzo fizycznie zaangażować. W moim życiu prywatnym fizyczność również odgrywa dużą rolę. Moją relację z ciałem nazwałabym intuicyjną, jestem z mojego ciała dumna. Dlatego wspaniale było grać Ronal. Dzięki technologii motion capture wykorzystuje się właściwie każdy najmniejszy ruch ciała, znaczenie może mieć choćby to, jak oddychasz, bo wtedy ruszają się inaczej ramiona. Szalenie mi się to podobało. Poza tym wstrzymywanie oddechu to nie był jedyny fizyczny wymóg, musiałam się też nauczyć posługiwać bronią, jeździć na latającej rybie... A proszę mi wierzyć, to nie jest najłatwiejsza rzecz na świecie! Trudno jest się na tym utrzymać.

A jak tego typu efekty były realizowane na planie? Pamiętam, że aktorzy z "Rodu smoka" mówili mi, że w scenach latania na smoku siadali na jakiejś dziwnej konstrukcji z piłkami tenisowymi...

- Było trochę patyków i piłek tenisowych, było też trochę pocisków z pistoletów Nerf, przed których mi musieliśmy uciekać. Ale w większości to były takie bardzo skomplikowane uprzęże, które przypominały zaawansowany sprzęt gimnastyczny, czasami podnoszone hydraulicznie, czasami na jakiś stelażach, poruszany przez ekipę. Bardzo było ważne, żeby dać aktorom takie fizyczne wrażenie wykonywanej czynności. Bo nawet najlepszy aktor nie jest w stanie sugestywnie zagrać nagłego hamowania na jakimś stworze, po prostu nie jesteś w stanie tak rzucić ciałem, by wyglądało to wiarygodnie. Cała ta fizyczna strona tego filmu ogromnie mi się podobała.

Ronald jest w tym filmie figurą matczyną, przywódczynią klanu, liderką. Czy pani ma swój klan? I jaką gra pani w nim rolę?

- Moim planem jest oczywiście moja najbliższa rodzina, ale także ta dalsza. Jest nas bardzo dużo, bo mam troje rodzeństwa, rozmaitych kuzynów, bratanków. Natomiast mój mąż jest najstarszym z pięciu synów i tu znowu zaczyna się kolejne, skomplikowane drzewo genealogiczne. Wydaje mi się, że moja rola w tym klanie jest poniekąd podobna do funkcji Ronal. To rozwiązywanie problemów, gaszenie drobnych pożarów.

- W mojej najbliższej rodzinie, np. wśród rodzeństwa, jeśli należy podjąć jakąś ważną decyzję to najprawdopodobniej nie odbędzie się to bez mojej obecności. Ale myślę, że to nikogo nie powinno dziwić. Nie wiem, kto pomyślałby, że będę tą cichą, nie zabierającą głosu siostrą, która stoi w kąciku i czeka, aż ktoś zapyta o zdanie. Pochodzę z dużej rodziny ludzi z wielkim sercem. Jestem ogromną szczęściarą, że jesteśmy blisko i że dzielimy się ze sobą wszystkim, co mamy. Dbamy o tradycję, rytuały, rytmy i wszystko to co, nas łączy, sprawia, że jesteśmy blisko. Naprawdę to pielęgnujemy. W tym sensie rzeczywiście jesteśmy jak klan. Mamy nawet piosenki, które sobie razem śpiewamy, czasami również w miejscach publicznych, ku skonfundowaniu innych ludzi. Jak ktoś śpiewa, tupie, klaszcze i gwiżdże, to muszą być Winsletowe...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kate Winslet | Avatar 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy