Karolina Gruszka: Ważne, by umieć zadziwiać się światem
Znamy ją w ról w takich filmach, jak "Kochankowie z Marony", "Francuski numer", "Pani z przedszkola", "Tlen", "Maria Curie" czy "Miasto". Karolina Gruszka - wielokrotnie nagradzana aktorka filmowa i teatralna, żona reżysera Iwana Wyrypajewa i mama 9-letniej Magdaleny - wystąpiła ostatnio w serialach "Kod genetyczny" i "Królestwo kobiet". Niedawno skończyła również zdjęcia do familijnej produkcji Mariusza Paleja i Magdaleny Nieć "Detektyw Bruno".
Dopóty jesteśmy szczęśliwi, dopóki pielęgnujemy w sobie dziecko. Czy to prawda?
- Oczywiście, że to prawda. Ważne, by umieć zadziwiać się światem, cieszyć się światem i mieć zaufanie do tego, co nas spotyka. Trzeba to przyjąć i spróbować zobaczyć w tym coś wartościowego, dobrego, pięknego.
Jest coś co przywołuje w pani czas dzieciństwa?
- Dużo rzeczy do mnie wraca. Tym, co najczęściej zabiera mnie w podróż do przeszłości, jest przyroda. Zapach jaśminu, świeżych poziomek, kwitnących jabłoni. Przyznam, że daje mi to do myślenia. Sama mam córkę, którą wychowuję w mieście i mam z tego powodu wyrzuty sumienia, dlatego coraz częściej z tego miasta uciekamy. (...)
Nie bez powodu rozmawiamy o urokach dzieciństwa, ponieważ zagrała pani w produkcji familijnej "Detektyw Bruno", gdzie świat dziecięcej wyobraźni gra pierwsze skrzypce. Czy dla aktora to również świetna zabawa?
- Na pewno jest to okazja, by przekazać młodemu widzowi coś wartościowego, a przy okazji konwencja filmu pozwala na wspaniałą kreację, odbicie się od rzeczywistości. To film w filmie, więc mogliśmy pozwolić sobie na wszystko i korzystaliśmy z tego. Nasza fantazja puszczała wodze, a my cieszyliśmy się radością robienia kina. Nigdy wcześniej nie grałam w kinie familijnym i bardzo się ucieszyłam na tę propozycję. Często filmy dla dzieci pisane są nieprawdziwym językiem, czyli takim jak dorośli wyobrażają sobie, że mówią dzieci, a tutaj tego w ogóle nie ma, albo są infantylizowane i dzieci są traktowane zupełnie nie serio.
- Natomiast "Detektyw Bruno" w żartobliwej, ale bardzo wyrazistej konwencji, porusza bardzo ważny temat, o którym trzeba mówić głośno, czyli odczarowywanie celebryckiego świata, zrzucanie go z piedestału. Dzieci, młodzież są na ten przekaz bardzo podatne. Podchodzą do tego zupełnie bezkrytycznie, traktując media społecznościowe jako prawdę, a to bardzo często jest tylko kreacja, w dodatku nasiąknięta cynizmem, złymi emocjami. Toksyczna. Wydaje mi się, że scenarzystom "Detektywa Bruna" udało się w ciekawy sposób poruszyć ten problem.
Mamy tu do czynienia z dwiema rzeczywistościami. Bohaterami filmu są postaci wyjęte wprost z serialu.
- W dodatku, co szalenie mi się podoba, serial "Detektyw Bruno", którego wielkim fanem jest główny bohater filmu, siedmioletni Oskar, nie jest cukierkową telenowelą, a serialem w stylu retro, z gatunku tych najlepszych, detektywistycznych, z głównym bohaterem w stylu Colombo [Piotr Głowacki - przyp. red.]. Tytułowy Bruno jest guru dla wielu dzieci, którego wizerunek jednak mocno odstaje od prawdziwego życia. Okazuje się, że zapomniał, co to radość życia i szczerość w relacji z drugim człowiekiem. Dopiero, gdy spotyka na swojej drodze Oskara, którego gra Iwo Rajski - świetny młody aktor, z dużym doświadczeniem - chłopiec dobiera się do jego wnętrza i przypomina o tym, co w życiu ważne. Nagle, zadufany w sobie aktor, musi dokopać się do pokładów empatii, którą każdy ma, tylko czasem traci z nią kontakt.
Narządy nieużywane zanikają.
- Dokładnie.
Każdy szanujący się detektyw ma u boku partnerkę. Jaką rolę w życiu Bruna ma do spełnienia grana przez panią bohaterka?
- Moja bohaterka, Hanna, jest aktorką, której się udało. Odniosła sukces, kreuje postać kobiety-detektywa w popularnym serialu, u boku celebryty. Stara się chwytać wątłe promyczki nadziei, że uda się Bruna zawrócić z drogi, którą kroczy. Wyciąga do niego dłoń, kiedy widzi, że jest szansa, by coś zrozumiał, czuwa także nad jego relacją z Oskarem, by chłopcu nic złego się nie przytrafiło. Ich relacja jest nieoczywista. Z jednej strony absolutnie nie jest w stanie tolerować tego jak Bruno się zachowuje, systemu jego wartości, a raczej jego braku, a z drugiej ceni go jako aktora, bo jest dobry w tym, co robi i, co tu dużo mówić, podoba jej się jako mężczyzna. Na pewno czuje w nim potencjał i ma rację. Udaje jej się zatrzymać Bruna na chwilę i go otrzeźwieć.
Sama ma jakąś rysę na charakterze?
- To kino gatunkowe, które potrzebuje postaci nadającej azymut. Nie szukaliśmy więc mrocznej strony jej osobowości [uśmiech - przyp. red.]. Jest ciepła, prawa, ale również zdecydowana, błyskotliwa, często to ona rozwiązuje zagadki kryminalne, nad którymi pracują. To opowieść o empatii i o tym, by być uważnym na siebie nawzajem.
Znajduje pani jakieś plusy pandemii, poza oczywiście tą magiczną produkcją, którą kręciliście w reżimie sanitarnym?
- Na początku wszyscy byliśmy przestraszeni. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę, z czym mamy do czynienia, z jak poważnym zagrożeniem i jakie będą skutki epidemii. Wokół było mnóstwo cierpienia z powodu straty bliskich, strachu o zdrowie, o przebieg choroby, ale też niepewności o jutro, o to, czy będzie praca. Nagle stanęły teatry, plany filmowe, produkcje telewizyjne. To było dla mnie bardzo bolesne i wciąż jestem pełna tęsknoty za deskami teatralnymi, za publicznością na żywo. Wiem, że wrócę do teatru dopiero po wakacjach, więc pojawia się taki lęk: "Boże, czy ja jeszcze pamiętam, jak to jest!?".
- Bardzo doskwierał mi też brak kontaktu ze znajomymi, z przyjaciółmi, spotkań w domu, bez maseczek, w większym gronie, przytulania się. Teraz w końcu łapiemy wspólne chwile radości, które nadeszły razem ze słońcem. Ten czas, który nagle zwolnił, okazał się dla wielu pożyteczny. Ja odebrałam to bardzo pozytywnie i rzeczywiście spędziłam sporo czasu z rodziną. Byliśmy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. To był piękny czas. Nagle okazało się, że jest bardzo wiele rzeczy, które można zrobić online i można nauczyć się trochę inaczej gospodarować swoim czasem. Myślę, że to z nami zostanie.
- Poza tym w czasie pandemii zrealizowałam serial dla TVN "Królestwo kobiet", spektakl "Lewiatan" dla Teatru Telewizji, w reż. Bartka Konopki, gdzie też spotkałam się na planie z Piotrkiem Głowackim, w roli paryskiego detektywa, i udało nam się skończyć z Waldkiem Krzystkiem serial historyczny "Dom pod Dwoma Orłami".
Wiele filmów, produkcji telewizyjnych, które zostały zrealizowane przed pandemią wciąż czeka na premierę. Gdzie będziemy mogli panią zobaczyć jeszcze latem, ale i jesienią?
- Wielu dystrybutorów zdecydowało się wprowadzić filmy do kin w czerwcu, co zawsze było najtrudniejszym momentem, bo tuż przed wakacjami, ale jest w nas taki głód kina, że nie ma co czekać. Pod koniec czerwca wszedł do kin debiut fabularny Marcina Sautera "Miasto". Piękne, poetyckie, autorskie kino, genialnego dokumentalisty.
- Na telewizyjną premierę czeka także wspomniany serial TVP, "Dom pod Dwoma Orłami". Wspaniała historia. Rozpoczyna się w 1997 roku, tuż przed wielką powodzią, która nawiedziła Dolny Śląsk, Wrocław i zabiera widza w podróż do początku XX wieku. Olbrzymia przestrzeń czasowa, ogromny bagaż doświadczeń bohaterów, odrywane tajemnice i ciekawe wyzwanie aktorskie, bo gram moją bohaterkę, Zofię Szablewską od siedemnastego do pięćdziesiątego roku jej życia. Tytułowy dom jest miejscem, w którym najpierw mieszka rodzina niemiecka, a potem polska, wysiedlona z Kresów. Odnaleziony przez Mariannę, wnuczkę Zofii, pamiętnik jest zaczynem opowieści o niełatwej historii. Bardzo pięknie napisany scenariusz i ważny temat.
- I wreszcie jesienią swoją premierę będzie miał Teatr Telewizji "Badania ściśle tajne" w reżyserii mojego męża. To bardzo ważny dla mnie tekst, w którym zagraliśmy z Wiktorią Filus i Andrzejem Konopką, mówiący o kryzysie klimatycznym i o tym, na ile jako ludzkość jesteśmy gotowi, żeby się z nim zmierzyć. Myślę, że to w tej chwili najważniejszy dla nas wszystkich temat.
Beata Banasiewicz / AKPA