Karolina Czarnecka: Każdy może wszystko
Karolina Czarnecka popularność zdobyła kontrowersyjnym wykonaniem piosenki "Hera koka hasz LSD" podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Nagranie szybko stało się hitem "sieci". Po latach rozwijania kariery muzycznej, w filmie "Sługi wojny" gwiazda wraca do aktorskich korzeni - na dodatek wcielając się w... seryjną morderczynię.
- Chcąc nie chcąc, szukałam w sobie tej ciemnej strony i potem z perspektywy mojej postaci myślałam: "Jezu, trzymam broń... Jakie to przyjemne!" - wyznaje aktorka.
Twoja rola w filmie "Sługi wojny" to spore zaskoczenie. Wcielasz się w Olgę - postać enigmatyczną, nieprzewidywalną i do tego - stojącą po złej stronie barykady...
Karolina Czarnecka: - Olga to "killerka". Nie będę tu operowała kategoriami "dobra" czy "zła", bo trudno mi to oceniać - podczas prac nad rolą umotywowałam dla siebie jej działanie i uważam, że przede wszystkim wymierza sprawiedliwość - ale trudno zaprzeczyć, że metody, które wykorzystuje, są dość "zabójcze". Jestem czarnym charakterem tej opowieści.
To frajda wcielić się w taką postać?
- Ogromna! Całe przygotowanie do roli, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, było dla mnie bardzo ekscytujące. Podczas researchu okazało się, że morderczyń w historii kina wcale nie ma tak wiele, popularniejszym archetypem jest mężczyzna-zabijaka. Jeśli już pojawia się kobieta-zabójczyni, to zazwyczaj jest pokazana na tle zaburzeń psychicznych. Tu mogliśmy zrobić coś innego. Dużo emocji zapewniły mi też treningi kaskaderskie, ćwiczenia z bronią, ćwiczenia na macie czy przygotowywanie scen walki. Aktorskie ego zostało zaspokojone.
Sama wykonywałaś na planie sceny pościgów, wypadków i strzelanin?
- Oczywiście, że nie! Były z nami, na szczęście, wspaniałe kaskaderki, które zastępowały mnie przy najtrudniejszych zadaniach. To dziewczyny, które tak jak Ewa Pieniakowska potrafią jeździć na motorze na jednym kole, a gdy z niego schodzą, emanują spokojem... Co tylko mogliśmy, robiliśmy jednak sami - na przykład wykonywaliśmy choreografie w niektórych scenach bijatyk. Musieliśmy się też nauczyć korzystania z broni. W szkole teatralnej ten temat gdzieś się pojawia, ale to całkiem inne doświadczenie, gdy prawdziwy kaskader uczy cię trzymać prawdziwą broń i masz w dłoni naboje. Adrenalina była!
- Oprócz tego przygotowywaliśmy się wraz z reżyserem od strony psychologii postaci. Mariusz Gawryś podrzucił mi ciekawe lektury, oglądałam także sporo filmów. Wszystko to, co zaobserwowałam, przeszło potem na moje ciało, a wisienką na torcie była charakteryzacja, mój ulubiony etap. Dziewczynom udało się całkowicie zmienić mój wizerunek.
Czy to, że "Sługi wojny" to rasowy kryminał, miało dla ciebie znaczenie, gdy przyjmowałaś rolę Olgi?
- Raczej nie ograniczam się w gatunkach. Najbliższe duchem jest mi kino autorskie, ale bardzo lubię kryminały - szczególnie serialowe, jak na przykład "Most nad Sundem". Myślę, że to duża sztuka zrobić dobry film gatunkowy. W Polsce robi się ich niestety niewiele, więc cieszy to, że podejmuje się takie próby jak "Sługi wojny". Jest bardzo dużo składowych, które wpływają na finalny efekt takiego filmu - zaczynając od reżysera i scenariusza, przez ekipę i kaskaderów, na aktorach kończąc. To bardzo mnie wzrusza, gdy ogląda się potem film i widzi pracę tych wszystkich ludzi w całkiem innej formie. Oceniać film będą widzowie, ale dla mnie to niezwykłe, jak te różne trybiki współpracują, łącząc swoje doświadczenie i umiejętności dla wspólnego celu.
Za reżyserię "Sług wojny" odpowiada Mariusz Gawryś, który ma już za sobą m.in. kryminał "Sługi boże". Nowy film jest duchową kontynuacją tamtego projektu. Jak wyglądała twoja relacja z reżyserem?
- Dla mnie jako aktorki współpraca z reżyserem jest kluczowym elementem. To całkowicie inne doświadczenie niż na przykład tworzenie muzyki. Gdy jestem kierowniczką projektu "Moja płyta", to zakładam rękawice i idę do roboty. Ale po swojemu. A w aktorstwie jestem dużo bardziej otwarta na dialog. Mariusz szybko jednak wyczuł, czego jako aktorka potrzebuję. Mnie uruchamiają abstrakcyjne uwagi - takie, które poruszą moją podświadomość. Zwłaszcza, że musiałam znaleźć w sobie skupienie zawodowej morderczyni. Chcąc nie chcąc, szukałam w sobie tej ciemnej strony - i potem z perspektywy mojej postaci myślałam: "Jezu, trzymam broń... Jakie to przyjemne!". To trochę przerażające, gdy teraz o tym mówię.
Nawet bardzo!
- U mnie objawiło się symbolicznie. Gdy zdjęcia się skończyły, spojrzałam w lustro i chciałam zerwać z siebie "filmowe" włosy. Jak dotąd nie miałam z nimi problemu, tak nagle pojawił się we mnie jakiś brak akceptacji - tej peruki, tego koloru, tej fryzury. A jeszcze parę dni wcześniej śmialiśmy się na planie, że styl Olgi mi pasuje i powinnam się tak ścinać. Przeżyłam więc z nią niezłą podróż...
Także aktorsko było to wyjątkowe doświadczenie - współpraca m.in. z Piotrem Stramowskim i niemieckim aktorem Michaelem Schillerem, znanym choćby z "Listy Schindlera".
- To były bardzo różne spotkania. Piotr to zabawny gość, świetny aktor. Ma w sobie ogrom luzu. Z kolei z Michaelem Schillerem mieliśmy do zagrania trudne sceny. To bardzo wpłynęło na naszą relację - była dużo bardziej zdystansowana. Do tego pojawiła się między nami także bariera językowa... Było to wyzwanie. W naszej ekranowej relacji ten dystans jednak bardzo się przydawał. Mam wrażenie, że był on zupełnie naturalny i w pełni świadomy.
"Sługi wojny" to pierwszy film kinowy, w którym można cię oglądać od czasu musicalu "#WSZYSTKOGRA" z 2016 roku. Zdecydowanie głośniej o tobie w świecie muzyki. Czy teraz będzie cię więcej na dużym ekranie?
- Ta trzyletnia przerwa wynikała głównie z tego, że w moim życiu prywatnym przyszedł czas zadbania o siebie. Działałam jednak teatralnie - z moimi grupami: Pożarem w Burdelu, Żelaznymi Waginami i Gangiem Śródmieście. Wydałam także płytę - "Solarium 2.0". To odejście od filmu było więc trochę celowe i niecelowe. Jeśli chodzi o moje zamierzenia, to absolutnie chciałabym zostać w świecie kina, bo bardzo mnie on fascynuje. Na tyle, że marzę, by stanąć po drugiej stronie kamery i zrobić swój film. Na razie jednak myślę sobie: "dobra Czarnecka, po kolei, bo zwariujesz". Jakby nie patrzeć, kino to niezwykłe medium - i bardzo chciałabym je wykorzystać.
Ludzie jednak częściej znają cię jako piosenkarkę. "Hera koka hasz LSD", choć wykonana na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, zadecydowała, że poszłaś w "muzyczną" stronę. Czy z perspektywy kilku lat cieszysz się z tego, czy raczej cofnęłabyś czas i skupiła bardziej na aktorstwie?
- To, kim jestem dzisiaj, wynika z moich doświadczeń. To, jak potoczyła się moja kariera, zbudowało też moje patrzenie na popkulturę. Nie żałuję, że ludzie poznali mnie dzięki tej piosence, staram się raczej doceniać to, co ta popularność mi dała.
- Bliskie jest mi podejście do życia, w którym bierzesz sprawy we własne ręce. Jak Ola Pisula i Bartek Kotschedoff, moi aktorscy partnerzy ze "Sług wojny", którzy razem napisali scenariusz do świetnego filmu "Atak paniki", a później w nim zagrali. To przykład aktora, który nie czeka na telefon z propozycjami, tylko sam kreuje - bo jest artystą. Wracam właśnie z castingu, gdzie na ścianie był napis "każdy może wszystko". I z tą myślą chcę iść do przodu. To moje życie i ja je przeżywam. Jeżeli nie będę miała na coś ochoty i czasu, to nie będę tego robiła; póki ją mam i jest to w zgodzie ze mną - będę to robić.
Trzeba przyznać, że skutecznie wcielasz to w życie, łącząc aktorstwo filmowe, teatralne i muzykę. Czy widzisz już jednak jedną drogę, dzięki której mogłabyś połączyć wszystkie te pasje? Może powinnaś pisać musicale?
- Kto wie? Teraz na przykład jestem zajarana, bo nagrywam nową płytę, której premiera już jesienią. Jestem bardzo wkręcona w tematy, które poruszam. Będzie powrót na rodzinne Podlasie, będzie trochę rapu. Przypuszczam, że kiedy tę potrzebę zrealizuję i zaspokoję swoją "autorskość", wtedy być może poruszę moją "aktorskość". Nie potrafię jednak jeszcze powiedzieć, do czego to wszystko zmierza. Może kiedyś otworzę restaurację? A może będę robiła filmy? Albo ciastka?
Tylko nie rezygnuj z muzyki!
- Nie zamierzam, choć czasem trudno to wszystko pogodzić. Dużo wysiłku wkładam w utrzymanie jakiegoś rodzaju balansu i rutyny. Uprawianie wolnego zawodu, jakim jest aktorstwo, nie jest łatwe i ten mój artystyczny patchwork to również próba znalezienia swojego miejsca i sposobu życia, który będzie mnie satysfakcjonował. Cieszę się, że zostałam zaproszona do tak dużego projektu jak "Sługi wojny". To miłe, że ktoś wyjrzał poza tę "Herę kokę..." i dostrzegł po prostu aktorkę.
Zmieniała się też twoja muzyka - od mocno "aktorskiej" "Córki" do bardzo osobistego "Solarium 2.0".
- "Solarium 2.0" sporo mnie nauczyło - z jednej strony było to odsłonięcie, z drugiej - wiele tekstów napisał dla mnie Michał Walczak. Zrozumiałam, że muszę znaleźć złoty środek - zauważyłam na przykład, że czasem nie jestem w stanie zaśpiewać na koncercie "Ronji", najbardziej osobistej piosenki na płycie. Po prostu nie potrafię. Zastanawiałam się więc, czy muszę aż tak odsłaniać się przed światem i teraz już świadomie to wyważam. Chcę poruszać ważne tematy w sposób, który może dać coś odbiorcy. Nowa płyta będzie więc nieco inna - wciąż osobista, bo muzyka nie znosi fałszu.
Będzie tam więc dużo wolności...
- Tak zostałam wychowana. Cytując po raz kolejny: "każdy może wszystko". Mnie naprawdę dziwi ten świat, który jest tak pozamykany. Nie rozumiem tych wszystkich podziałów. Ja nigdy nie chciałabym się tak zamykać.
Co cię najbardziej inspiruje?
- Najwięcej tematów wychodzi ze środka, nie zatrzymują się jednak tam, rozwijają. Fascynuje mnie moje rodzinne Podlasie, dużą rolę odgrywają wspomnienia. Przy kolejnych rolach natomiast najwięcej daje mi research. Dla przykładu, pół żartem, pół serio, dzięki "Sługom wojny" odkryłam, że nawet przestrzeń morderców i psychopatów jest przestrzenią do sfeminizowania.
A jaką muzykę chciałabyś tworzyć? I jakie role grać?
- Dobrą muzykę przede wszystkim. A na poważnie: muzykę z ducha, z głębi. Taką, z której bez względu na gatunek będą płynęły myśli i refleksje. Aktorsko jestem z kolei otwarta na wszystko. Chciałabym się zmieniać, grać diametralnie różne od siebie postaci - to dla mnie sedno tego zawodu. Nie chcę się ograniczać.