Kamila Kamińska: Początki wcale nie były takie łatwe
Tuż po studiach zagrała główne role w dwóch filmach: "Najlepszy" oraz "Miłość i Miłosierdzie". Można było ją również zobaczyć w "Listach do M. 3". Największą popularność przyniosły jej jednak seriale "Zakochani po uszy" i "Barwy szczęścia". Kamila Kamińska opowiada, jak teraz wygląda jej życie.
Pierwsze kroki w zawodzie stawiałaś już na studiach, a niespełna dwa lata po obronie dyplomu dostałaś dwie główne role. Masz poczucie, że los ci sprzyja?
Kamila Kamińska: - Początki wcale nie były takie łatwe, ale nie siedziałam w kącie i nie czekałam, aż zadzwoni telefon. Pracowałam nad warsztatem grając w teatrze i niszowych niezależnych produkcjach i przyznam szczerze, że próbowanie rożnych kawałków aktorskiego tortu bardzo mi się podoba. Mam świadomość, że szansa, którą dostałam w "Najlepszym" nie zdarza się każdemu i bardzo ją doceniam.
Grałaś już w fartuchu lekarskim, habicie i sukni ślubnej. W jakim uniformie chciałabyś jeszcze zagrać?
- Po drodze były jeszcze akcje mundurowe [uśmiech - przyp. red.]. Grałam żołnierkę, pełniłam służbę harcerską w życiu przez wiele lat, ale na pewno jest jeszcze wiele uniformów do odkrycia, np. policjantki. Choć koniec końców to, co nosi postać, jest na drugim planie w stosunku do tego, jakim jest człowiekiem.
Główna rola kobieca w "Najlepszym", potem w "Miłości i Miłosierdziu", gdzie zagrałaś świętą Faustynę. Masz apetyt na więcej?
- Apetyt brzmi zdecydowanie lepiej niż głód, bo niesie ze sobą pozytywne konotacje, więc tak, mam apetyt na jakość. Pracuję bardzo dużo w serialu, w którym nie ma wiele czasu na szlifowanie i miejsca na pogłębianie. Traktuję to raczej, jako ćwiczenia aktorskie i naukę pracy pod presją czasu. Chciałabym móc tworzyć świat postaci, zbudować historię, która będzie dla mnie wzywaniem aktorskim i zainteresuje widza.
- Marzy mi się rola w produkcji kostiumowej. W polskim kinie mocno eksploatowany jest okres II wojny światowej, a ja chciałabym przenieść się w czasy chociażby XVII czy XVIII wieku, który nie dość, że był ciekawy pod względem historycznym, to jeszcze modowym. Chciałabym założyć gorset, baskinę, kryzę, perukę [uśmiech - przyp. red.] i zrobić coś zupełnie z innej bajki.
Polscy aktorzy coraz częściej występują w zagranicznych produkcjach. Wystarczy wymienić Joannę Kulig, Tomasza Kota, Rafała Zawieruchę czy Macieja Musiała. Startujesz w takich castingach?
- Nie uciekam od tego, ale w tej chwili bardziej skupiam się na pracy teatralnej, zresztą od jakiegoś czasu gram w Rosji. Skupiam się przede wszystkim na tym, co robię aktualnie. Czas pokaże.
Po trzech miesiącach przymusowych wakacji związanych z pandemią koronawirusa, wróciłaś na plan "Zakochanych po uszy". Tęskniłaś za pracą?
- Nie miałam czasu zatęsknić zwłaszcza, że ósmego marca trafiłam na stół operacyjny. Rekonwalescencja zbiegła się z ogłoszeniem pandemii i przyznam, że ten czas był mi bardzo potrzebny, bo zaczęłam doceniać proste, domowe życie, odpoczynek. Miałam czas poleżeć z książką pod kocem, pogotować, posłuchać muzyki, pouczyć się nowych rzeczy, a teraz zaczęła się intensywna praca i cieszę się, że ją mam.
Masz jakikolwiek wpływ na losy swojej bohaterki?
- Na szczęście tak. Ostatnio miałam sporo innych obowiązków zawodowych, ale też potrzebowałam poukładać sprawy prywatne, między innymi, dlatego po konsultacjach z produkcją i scenarzystami Sylwia przedłużyła pobyt w więzieniu [uśmiech - przyp. red.], z którego ostatnio uciekła!
Sporo aktorek przyzna, że granie negatywnej postaci jest zdecydowanie bardziej atrakcyjne niż rola miłej dziewczyny z sąsiedztwa. Zgadzasz się?
- Zgadzam się, bo takie postaci dysponują wachlarzem emocjonalnym i wyrazistym kolorytem. Jednak Sylwia to przebiegła intrygantka, która idzie po trupach do celu. Jestem skłonna przypisać jej cechy psychopatki i przyznam, że już jestem zmęczona jej manipulacjami. Zdradzę tylko, że przejdzie wewnętrzną przemianę, co może być dużym zaskoczeniem dla widzów.
Rozmawiała: Ola Siudowska / AKPA