Johnny Depp: Nigdy się do tego nie przyzwyczaję
Urodził się w zwykłej, amerykańskiej rodzinie. Aktorstwem zajął się przez przypadek. Był trzykrotnie nominowany do Oscara. Sprawia wrażenie człowieka nieco nieśmiałego, jakby trochę zagubionego, ale bardzo sympatycznego. Nie lubi zamieszania wokół siebie. Sława zawsze była dla niego kulą u nogi.
Czy to prawda, że nigdy tak do końca nie podjąłeś decyzji, że chcesz być aktorem i tylko aktorem?
- Prawda. Grając w pierwszym, drugim, dziesiątym filmie, do końca nie stwierdziłem, że na pewno chcę to robić. Chyba zawsze ważniejsza była dla mnie muzyka i dlatego nigdy nie przejmowałem się tym, czy osiągnę sukces w świecie filmu. Aktorstwo było sposobem na utrzymanie się.
Przyniosło ci też sławę. Lubisz ją?
- Niełatwo z nią żyć. Nie lubię opuszczać domu ze względu na tzw. sławę. Najchętniej przebywam w swoich czterech ścianach, gram na gitarze, oglądam filmy, czytam, maluję, spędzam czas z dziećmi. Każde wyjście wymaga opracowania skomplikowanej strategii, bo moje pojawienie się gdziekolwiek automatycznie powoduje ogromne zamieszanie. Nie znoszę tego. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
Bycie wielką gwiazdą to dla ciebie utrapienie?
- To coś, do czego nie potrafię przywyknąć. Dobrze pamiętam czasy, kiedy pracowałem na budowie, na stacji benzynowej, gdy byłem mechanikiem czy robiłem nadruki na koszulkach... Nagle wszedłem w świat filmu i dla wielu ludzi stałem się kimś wyjątkowym. Ja nie czuję się wyjątkowy i nie zamierzam siebie oszukiwać.
W filmie "Pakt z diabłem" zagrałeś gangstera Jamesa Bulgera. Czy to było trudne zadanie?
- Bardzo dawno temu odkryłem w sobie diabła i... pogodziłem się z tym. No cóż, przyjąłem rolę człowieka, którego narzędziem pracy była przemoc i musiałem stanąć na wysokości zadania.
Po raz piąty wcielasz się w Jacka Sparrowa w "Piratach...". Premiera w 2017 roku. Lubisz swojego bohatera?
- Tak! Wciąż odkrywam w nim coś nowego, wcale mnie nie nuży. On oddziałuje na mnie, a ja na niego, bo przecież tworzę go na podstawie moich cech, doświadczeń, przemyśleń.
Jak to wygląda w praktyce?
- Kiedyś bardzo uważałem na każde słowo, które wypowiadałem, żeby kogoś nie urazić, żeby nie wzbudzić śmieszności itd. Po prostu byłem bardziej spięty i przy tym sztuczny. Jack mnie otworzył, przejąłem od niego nieco kąśliwe poczucie humoru i pozwalam sobie w codziennym życiu na drobne złośliwostki, którymi tak naprawdę nikogo nie obrażam. Być może ludzie, znajomi ich nawet nie zauważają, ale ja jestem zdecydowanie bardziej naturalny.
Często grasz dziwaków. Dlaczego przyjmujesz takie role?
- Lubię takie wyzwania. Dobrze się bawię, wcielając się w dziwaków. Grając ich, lubię dodawać coś od siebie, wymyślam, jak mój bohater ma wyglądać, jak się zachowywać, i cieszę się, gdy reżyser i aktorzy godzą się na moje, czasem bardzo zwariowane pomysły.
W tym roku kończysz 53 lata. Jak się z tym czujesz?
- Dobrze! Tak samo jak wtedy, gdy miałem 30 czy 40 lat, choć może dziś jestem bardziej rozsądny. (śmiech)
Zatem nie czujesz upływu czasu?
- Czuję, bo częściej łupie mnie w krzyżu. (śmiech) Nie przejmuję się przemijaniem, mam na to sposób: jeśli w człowieku ciągle tkwi ciekawość świata, ludzi, pozostanie młody, mimo że metryka będzie temu przeczyła.
Jak dbasz o wygląd?
- Staram się uważać tylko na zdrowie, nie przybierać na wadze. Jem owoce, piję zieloną herbatę. Za swoim wyglądem nigdy nie przepadałem i nie przywiązywałem do niego zbytniej wagi, mając świadomość, że to jest sprawa ulotna. Ważne, co człowiek ma w środku.
Rozmawiał Bogdan Kuncewicz