Joanna Moro: Łut szczęścia
Joanna Moro, czyli Zosia z „Barw szczęścia”, opowiedziała o zabawnej sytuacji, która spotkała ją w drodze na plan telenoweli. Jednocześnie przyznaje, że w zawodzie aktora talent to nie wszystko.
Z jakimi dowodami sympatii najczęściej się spotykasz?
Joanna Moro: - Najcenniejsze dla mnie są listy i maile od fanów oraz przypadkowe spotkania z widzami, którzy okazują mi życzliwość i sympatię, dzięki czemu mam poczucie, że jednak coś mi się w życiu udało. Również po spektaklach dość często rozmawiam z widzami. To wprawdzie krótkie, ale bardzo sympatyczne chwile. Lubię przywozić bukiety kwiatów. Dom pachnie wtedy wspomnieniami.
Pytają cię o Zosię, którą grasz w serialu "Barwy szczęścia"?
- Oczywiście! Wiem, że widzowie ją polubili, bo jest ciepłą, lojalną i oddaną przyjaciółką. Pokochała Ewę [Gabriela Ziembicka - przyp. red.] jak własną córkę. Jednak jak każda kobieta marzy o miłości i szczęśliwej rodzinie. To, że fani serialu darzą mnie serdecznością, to również zasługa niezłego scenariusza, który sprawia, że historie w nim opowiedziane są wiarygodne i przekonywujące. Każdy Kowalski może utożsamiać się z bohaterami, z problemami czy radościami, które śledzi na ekranie.
Jak sądzisz, co jeszcze jest atutem telenoweli Dwójki?
- Bez wątpienia mocną stroną są świetni aktorzy. Stanisława Celińska, Dorota Kolak, Basia Kurzaj, Sławomira Łozińska, Ewa Ziętek, Krzysztof Kiersznowski i Piotr Jankowski... długo by wymieniać! Ponadto producenci dali też szansę młodym, utalentowanym aktorom, którzy nabierają niezbędnego doświadczenia, grając z tak wybitnymi kolegami. Mam to szczęście, że mogę w tym szacownym gronie pracować. To sprawia mi mnóstwo przyjemności i satysfakcji.
Coś szczególnie utkwiło ci w pamięci w związku z twoją pracą w "Barwach..."?
- Ostatnio zdarzyła mi się bardzo zabawna sytuacja. Jechałam na plan, źle spojrzałam na mapę dojazdu do miejsca, w którym miały być kręcone sceny, i pojechałam w zupełnie przeciwnym kierunku. Czasu było coraz mniej, a tu jeszcze zatrzymała mnie policja do rutynowej kontroli. Zamiast przekazać policjantom dokumenty, poprosiłam, by skierowali mnie na najszybszą trasę, omijając przy okazji warszawskie korki. Nie tylko mi pomogli i wskazali drogę, ale przez pierwszych kilka kilometrów eskortowali mnie na plan. Dzięki nim dojechałam na czas.
Co jest dla ciebie fascynującego w aktorstwie?
- W moim przypadku to zarówno sposób na życie, ale jednocześnie ciężka praca, która pozwala zapewnić moim dzieciom radosne dzieciństwo. Zawód aktora jest niepewny, nie daje gwarancji stałego zatrudnienia i regularnych zleceń. Dlatego cieszę się z każdej, nawet najmniejszej propozycji. A im dłużej pracuję w tym zawodzie, tym bardziej dostrzegam, że szczęście ma jednak duży wpływ na karierę. Talent nie idzie z nim zazwyczaj w parze. Nasze predyspozycje nie zawsze są wystarczające, by otrzymywać propozycje pracy z ciekawymi reżyserami czy aktorami w niestandardowych oraz wymagających wyzwaniach aktorskich.
Jaka, według ciebie, jest zatem recepta na sukces?
- Trzeba być cierpliwym, rozwijać się i po prostu czekać na ten jeden telefon, który z dnia na dzień może odmienić twoje życie. Im trudniejsza, bardziej skomplikowana rola, tym bardziej mnie to kręci. Jestem w komfortowej sytuacji,bo wiem, że kiedy potrzebuję się wyciszyć i skupić, to zawsze mogę liczyć na mojego męża, który w tym czasie zajmuje się synami. Dając mi przestrzeń i czas do pracy nad daną postacią. Bezcenne!
A wolne chwile?
- Moją ukochaną formą relaksu jest sport - pływanie, jazda konna, taniec i tenis. Uwielbiam też poznawać nowe kultury, obyczaje. Jestem szczęśliwa, kiedy dzieci i rodzina są zdrowi i możemy wspólnie spędzać czas w podróżach, realizując przy okazji swoje pasje i talenty. Czuję się również szczęśliwa, gdy otrzymuję nowe propozycje pracy. Daje mi to niezbędny motor do działania i rozwijania się. Nowa rola to nowy i fascynujący ląd do poznania!
Artur Krasicki