Jim Jarmusch: Podążać za instynktem
"Paterson" jest w zamierzeniu celebracją poezji, kryjącej się w drobiazgach, zmianach, codziennych relacjach z innymi. To odtrutka na mroczne, trudne kino pełne problemów. To film, który powinien przepłynąć obok widza, jak obrazy obserwowane przez szybę miejskiego autobusu, jak mechaniczna gondola poruszająca się przez małe, zapomniane miasto" - mówi o swoim najnowszym projekcie Jim Jarmusch.
"Paterson" to rewelacja tegorocznego festiwalu w Cannes i najlepszy od lat film Jima Jarmuscha. Twórca "Broken Flowers" stworzył pełną humoru opowieść o tym, że życie jest poezją i każdy może odnaleźć szczęście na swój sposób.
Paterson (Adam Driver) jest kierowcą miejskiego autobusu. Niczego mu nie brakuje. Kocha swoją pełną szalonych pomysłów żonę (Golshifteh Farahani), która każdego dnia tworzy nowy plan na przyszłość. Mężczyzna ma czas na swoją pasję (pisanie wierszy), spacery z psem i spotkania z grupą zaprzyjaźnionych ekscentryków.
Jest wśród nich przeżywający zawód miłosny kompan od kufla, wyzwolona singielka przesiadująca wieczorami w barze oraz wiecznie narzekający kolega z pracy, który zazdrości Patersonowi pogody ducha. Jednak na skutek zabawnego zbiegu okoliczności stoicki spokój tytułowego bohatera zostaje poddany próbie.
Wielu krytyków uważa, że to twój najbardziej osobisty film. Co o tym myślisz?
Jim Jarmusch: - Sam nie wiem. Przy poprzednim filmie - "Tylko kochankowie przeżyją" - wszyscy mówili: to jego najbardziej osobisty film. Pamiętam też opinie przy okazji premiery "Broken Flowers": w końcu zrobił swój najbardziej osobisty film. Trudno mi się więc odnosić do takich opinii i porównywać moje filmy, mogę tylko podążać za swoim instynktem.
"Paterson" jest na wielu poziomach bardzo harmonijny, a czym dla ciebie jest harmonia?
- Harmonia i muzyka to sprawy dość skomplikowane, bo dla jednych uszu pewne tony będą harmonijne, podczas gdy dla innych nie. Harmonia jest więc do pewnego stopnia subiektywna. Ale powiem, co znaczy dla mnie - pseudobuddysty. Nie jestem szczególnie praktykującym i zdyscyplinowanym buddystą, ale uprawiam tai chi i dużo o buddyzmie czytam. Powiedziałbym, że harmonia powiązana jest z ideą, że wszystkie rzeczy są jedną rzeczą i harmonia tych rzeczy jest wszystkim. Cokolwiek to znaczy, bo ja nie wiem - powodzenia w odkrywaniu tego.
"Paterson" ma strukturę wiersza, kolejne dni tygodnia, rutynowe czynności jak kolejne wersy, powtórzenia. Czy taki był twój zamiar?
- Tak. Uwielbiam w poezji, muzyce i sztuce wariacje oraz repetycje, bez względu na to, czy to Bach czy Warhol. Chciałem, żeby w moim filmie to struktura była swoistą metaforą życia, tego, że każdy kolejny dzień jest wariacją na temat dnia poprzedniego i następnego. Po prostu wariacją.
Czy to poezja codzienności?
- Tak. William Carlos Williams powiedział, co cytował potem raper Method Man, że wielkie rzeczy zaczynają się od drobiazgów codziennego życia.
Kiedy zaczęła się twoja fascynacja poezją?
- Kiedy byłem nastolatkiem zacząłem czytać przekłady francuskich symbolistów. Odkryłem Baudelaire'a, w konsekwencji Rimbauda i zacząłem przyglądać się poetom amerykańskim, począwszy od Walta Whitmana. Potem uciekłem z Akron w stanie Ohio, gdzie się urodziłem i w końcu wylądowałem w Nowym Jorku. Tutaj poznałem Kennetha Kocha, świetnego nowojorskiego poetę i Davida Shapiro, który był moim nauczycielem. Shapiro wspólnie z Ronem Padgettem, który napisał wiersze do naszego filmu, zredagowali w 1970 "Antologię nowojorskich poetów". Odkryłem ją w połowie lat 70. i była dla mnie jak biblia. Jeśli jest filmowy odpowiednik nowojorskiej szkoły poetów, to chciałbym, żeby mnie zaliczono w jego poczet.
Czy postrzegasz swoje filmy jako rodzaj poezji?
- Jest w nich na pewno wiele odniesień do poezji. W filmie "Poza prawem" bohaterowie rozmawiali o Robercie Froście. Użyłem cytatu z Arthura Rimbaud na początku "The Limits of Control". Uwielbiam poetów, ponieważ nie spotkałem jeszcze żadnego, który robiłby to dla pieniędzy. William Carlos Williams był doktorem i pediatrą. Wallace Stevens pracował w firmie ubezpieczeniowej. Frank O’Hara był kuratorem, Charles Bukowski pracował na poczcie. Nie robili tego dla pieniędzy, a więc naprawdę chcieli to robić. Kochali to.
Co było pierwsze: fabuła "Patersona" czy jego poezja?
- Treatment tego filmu powstał prawie 20 lat temu, więc nie pamiętam, co było pierwsze. Wtedy bardzo zainteresowała mnie historia Paterson, dziwnego miasta położonego niedaleko Nowego Jorku, które wydawało się być zapomniane. Najbardziej znaną osobą stamtąd jest raper Fetty Wap, który nagrał rok temu hitowy singiel "Trap Queen". Jestem wielkim fanem hip-hopu, ale akurat nie jego, on jest dla mnie zbyt gładki i komercyjny.
Powiedziałeś kiedyś, że wolałbyś zrobić film o facecie wyprowadzającym psa na spacer niż o cesarzu Chin.
- Naprawdę? Nie pamiętam tego. Może następny mój film będzie o cesarzu Chin wyprowadzającym psa.
Zamiast tego zrobiłeś film o Adamie Driverze wyprowadzającym buldoga.
- Tak. W scenariuszu był Jack Russell, ale Adam Driver jest potężnym mężczyzną i Jack Russell nie da rady go za sobą ciągnąć. Większy i bardziej muskularny buldog poradził sobie z tym dużo lepiej. Suka, która wystąpiła w filmie, wypadła fantastycznie.
W filmie pojawia się sugestia, że bohater jest byłym wojskowym, dlaczego nie drążyłeś tego tematu?
- Nie wydaje mi się, żeby to było potrzebne. Malcolm X powiedział: nie strzelaj do lalki, strzelaj do lalkarza. Jestem wielkim przeciwnikiem wojen i amerykańskiej polityki, która w wielu miejscach świata sprowadza się do masakr i mordów. Ale nie jestem przeciwko żołnierzom. Adam Driver był żołnierzem, a potem trafił do szkoły Juilliard. Wydało mi się to bardzo interesujące. Nie chciałem mówić widzom, co mają o tym myśleć, ani samemu tego osądzać. To, że Paterson był w wojsku, gdy był młodszy, jest po prostu częścią jego tożsamości.
(na podstawie wywiadu z The Film Stage)