Reklama

Jestem już na wiele gotowa

- Bardzo tęsknię za dużą, ciekawą rolą w polskim kinie dla siebie - mówi Magdalena Cielecka, znana z ról w takich filmach, jak "Wenecja", "Katyń", "Egoiści", "Pokuszenie", "Listy miłosne" czy "S@motność w sieci". Na razie aktorkę możemy oglądać w serialu "Hotel 52", a już po wakacjach zobaczymy ją w telewizyjnych produkcjach "Czas honoru" i "Bez tajemnic".

Rzeczywiście Magdalena Cielecka może odczuwać pewien niedosyt. W ostatnich latach nie miała szczęścia do dużych, kinowych ról. Zdecydowanie lepiej radzi sobie w telewizji i teatrze. Ma na swym koncie znakomite kreacje w spektaklach Grzegorza Jarzyny, a w ostatnich latach - Krzysztofa Warlikowskiego.

- Jestem gotowa na rolę dojrzałej kobiety na zakręcie, skomplikowanej. Udaje mi się to grać w teatrze, a przed kamerą jakoś mi się nie zdarza - wyznała ostatnio aktorka w rozmowie z Emilią Chmielińską. Co jeszcze zdradziła nam aktorka?

Reklama

Emilia Chmielińska: Niedawno gościła pani na festiwalu filmowym "Dwa Brzegi" w Kazimierzu Dolnym. Lubi pani takie kameralne imprezy?

Magdalena Cielecka: Tak, lubię. Zresztą sam Kazimierz też bardzo lubię - tak poza wszystkim, poza kontekstem festiwalu - jako miasto, jako miejsce. Czasami tutaj bywam i zawsze jest bardzo przyjemnie. Ten festiwal ma specyficzną atmosferę, to jest ewenement, żeby robić festiwal filmowy w mieście które nie ma kina, ani teatru, ani chyba żadnej większej sali koncertowej. A jednak to się udaje. Jest to taka przewrotna idea.

Na tym festiwalu pokazywany był między innymi film "Jezioro", z pani udziałem. To krótkometrażowa opowieść debiutanta Jacka Piotra Bławuta. Często bierze pani udział w takich przedsięwzięciach?

- Nie mam nic przeciwko krótkim metrażom. Nie ma dla mnie znaczenia, czy film ma 30 czy 90 minut. Ważna jest historia, ważni są twórcy i to, co ja mam tam do zagrania. Czy to "coś", co mam do zagrania mnie inspiruje, porusza, coś mi da. To jest zawsze stałe kryterium. Poza tym lubię spotykać nowych ludzi, młodych twórców, a to zwykle oni robią krótkie metraże. I muszę powiedzieć z dumą, że dużo takich osób się do mnie zgłasza - studentów szkół filmowych czy tych, którzy już ją ukończyli - ze swoimi scenariuszami. Bardzo cieszę się z tego, że myślą o mnie.

Rola w "Jeziorze" dała pani to "coś"?

- Czułam trochę niedosyt, bo mój wątek jest bardzo skromny. Ale ujęła mnie ta historia i fakt, że Jacek Bławut napisał taki scenariusz, że na coś takiego się odważył, że nie zrobił czegoś bardziej oczywistego, dzisiejszego ["Jezioro" opowiada historię Tadeusza, który po śmierci żony próbuje odkryć pozostawioną przez nią w głębinach jeziora tajemnicę - red.]. Zrobił film bardzo nieoczywisty, operujący w dużej mierze impresją, głęboki od znaczeń i bardzo czytelny, mimo, że niewiele słów w nim pada. I to też jest duża odwaga, zwłaszcza młodego twórcy, że chce iść swoją drogą.

Minimalizm w słowach jest dobry dla aktora i dla filmu?

- Moim zdaniem jest pożądany. Polskie filmy, polska telewizja są bardzo przegadane i to jest niestety słabe. Dobry film się obroni bez dużej ilości słów. Dobrze napisany scenariusz, dobrze opowiedziana historia nie musi być opowiedziana w słowach - lepiej to zobaczyć. Lepiej, żeby aktor coś zagrał, jeśli może to zagrać, niż żeby to powiedział. Rozleniwiły nas seriale i telewizja. W serialu trzeba opowiedzieć, co się czuje, a nie poczuć i pokazać. Idzie się niestety na skróty. Ale naprawdę dobre kino bardzo oszczędnie używa słów.

Brakuje pani tego dobrego kina i dobrej roli kinowej?

- Bardzo mi brakuje. Bardzo tęsknię za dużą, ciekawą rolą w polskim kinie dla siebie. Ale w ogóle tęsknię też za dobrymi, skończonymi filmami, które nie borykają się z różnymi problemami. Tęsknię za obrazami, w którym twórcy nie muszą iść na kompromisy, gdzie pracują nad dobrze napisanym scenariuszem, a nie muszą się głowić nad tym, jak go podnieść i ulepszyć. W tej kwestii mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia.

Zagrała pani też w filmie "Taniec śmierci. Sceny z Powstania Warszawskiego". Czy to była rola, na która pani czekała?

- To była przede wszystkim bardzo trudna praca. Myśmy ten film robili za bardzo małe pieniądze. Trudność polegała na organizacji i tak zwanej higienie pracy. To był naprawdę ciężki kawałek chleba. Reżyser Leszek Wosiewicz jest filmowcem z krwi i kości. Jest specyficzny, z nim się niełatwo pracuje - ale on wie, co chce opowiedzieć. I opowiedział bardzo nieoczywistą historię. Ja już w trakcie zdjęć przestałam narzekać i zacisnęłam zęby, żeby ten film zrobić jak najlepiej, bo po prostu w niego wierzyłam i nadal wierzę.


- To jest kameralna historia - zresztą siłą rzeczy musiała być kameralna, bo nie było pieniędzy na duży film o powstaniu - dziejąca się między kilkorgiem ludzi, a zwłaszcza dwojgiem. Ja gram folksdojczkę w Warszawie, a moim partnerem jest młody powstaniec - Polak, którego gra Rafał Fudalej. Główny wątek zawiera się pomiędzy tą dwójką. To jest bardzo kameralny obraz, opowiadający w inny, nie martyrologiczny sposób o tamtym czasie. Myślę, że to ciekawa propozycja, również formalnie dość oryginalna.

Kiedyś pani mówiła, że aktorzy dostają takie role na jakie są gotowi. Na jaką rolę jest pani gotowa dziś?

- Jestem gotowa na rolę dojrzałej kobiety na zakręcie, skomplikowanej. Bardzo bym chciała zagrać w filmie Agnieszkę Osiecką lub też postać, która jest nią zainspirowana. Być może coś takiego się wydarzy. Chciałabym zagrać pełnokrwistą kobiecą postać, dużą, ryzykowną. Wszystko to, co udaje mi się grać w teatrze, a przed kamerą jakoś mi się nie zdarza.

Na "Pokuszenie" w 1995 roku była pani gotowa? Za swój debiut w filmie Barbary Sass otrzymała pani na festiwalu w Gdyni nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową.

- Nie, kompletnie nie byłam gotowa, ale miałam świetnego przewodnika i opiekuna w osobie Barbary Sass, która niemalże poprowadziła mnie za rękę. Na początku swojej drogi na wiele ról nie byłam gotowa. Nie byłam w ogóle gotowa na "Egoistów" i jakoś tak po omacku zagrałam tę postać. Dopiero później zrozumiałam, w czym wzięłam udział i zdałam sobie sprawę o jakim świecie opowiadam. Doświadczenia i refleksje przyszły później. Ale teraz jestem już na wiele gotowa.


Czy ten apetyt na dużą, ciekawą rolę w kinie częściowo udaje się zaspokoić w serialach?

- W niektórych oczywiście tak. Bardzo ciekawa była dla mnie rola w serialu "Bez tajemnic", realizowanym dla telewizji HBO. Niedawno właśnie zakończyliśmy zdjęcia do drugiego sezonu. To taki serial o psychoanalityku, którego gra Jerzy Radziwiłowicz i o jego pacjentach. Ja gram właśnie jedną z pacjentek. To jest taka postać, która mnie ciekawi, z którą się bardzo zmagałam, która była bardzo trudna. Moja bohaterka to osoba bardzo sprzeczna, "zasznurowana" w swoich wyobrażeniach o sobie, bardzo nieszczęśliwa, wrażliwa kobieta, która staje na progu jesieni życia. Ma 40 lat i właśnie orientuje się, że większość życia ma już za sobą i trochę przeraża ją fakt, że to życie wyglądają tak, jak wygląda. To była rola, do której podeszłam z dziką radością.

Pani też w tym roku skończyła 40 lat. Ma pani problem z upływającym czasem?

- Oczywiście, że mam problem. W tym sensie, że zaczęło do mnie docierać, że w najlepszym wypadku jestem już w połowie. Problem nie dotyczy tego, że się z tym nie godzę. Jednak wiem, że już na pewne rzeczy jest za późno, że pewne rzeczy są już poza mną. Łapię się na tym, że jak patrzę na to młodsze pokolenie, w tym także aktorskie, to sobie myślę: "Ja w tym wieku...". Zdaję sobie sprawę z tego, że już pewnych rzeczy - właśnie z racji wieku - też nie zagram. To jest oczywiście naturalne, ale bywa w nas lekki smutek, że na coś jest już jednak za późno.


Pewnym dodatkiem do pracy aktora jest popularność. Dla pani to przekleństwo czy błogosławieństwo?

- Jedno i drugie. Popularność ma wiele oblicz. Jednak dobrze jest, jeśli aktor nie musi się przedstawiać. Bo jeśli musi, to coś nie poszło tak, jak trzeba. Popularność, taka masowa, jest przekleństwem totalnym i nie zazdroszczę tym, których ona spotyka. Mam poczucie, że mnie to nie do końca dotyczy, że ja jestem gdzieś po środku. Pewnie duża część ludzi mnie kojarzy, ale jednak mogę zachować jakąś prywatność. I do tego tak naprawdę dążę, do takiego wyważenia i sensownego gospodarowania tą popularnością. W wielu wypadkach jest to jakaś udręka, jakiś krzyż, który się dźwiga. Ludzie często wyobrażają sobie, że jesteśmy ich własnością i jeśli tak się dzieje, to zaczyna się duży problem.

Z czego powinien być zbudowany aktor - z talentu, intuicji czy ciężkiej pracy?

- Aktor jak każdy człowiek jest jakąś mozaiką różnych energii. Myślę, że aktor powinien być ciekawym świata i odważnym człowiekiem, nie powinien uciekać od życia. Aktor powinien smakować życie i czerpać z niego jak najwięcej. Myślę, że powinien mieć bardzo szeroko otwarte oczy, uszy i serce na wszystko to, co się zdarza dookoła, żeby potem móc z tego czerpać i żeby jego aktorskie interpretacje były pełne. Aktor musi się cały czas kształcić i szkolić, musi być ciekawy innych sztuk i innych ludzi. Musi być po prostu zainteresowany życiem.


Tę otwartość, o której pani mówi, miała pani od zawsze, czy musiała jej się pani nauczyć?

- Różnie to bywało. Dzisiaj umiem to tak nazwać. Jednak, kiedy byłam bardzo młodą aktorką, tuż po studiach, to nie miałam świadomości, że tak trzeba. Od wielu rzeczy stroniłam, wielu rzeczy się bałam. Człowiek zyskuje taką śmiałość z czasem. Ale także z czasem apetyt na życie i na różne doznania rośnie. A aktorowi to tylko służy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jeśli miałbym tę świadomość kiedyś, to może byłabym jeszcze bardziej zachłanna. Mnie akurat życie bogato obdarza i to po różnych stronach - i tych bardziej bolesnych i tych szczęśliwych. I nie narzekam na to .

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy