Reklama

Jan Harlan: Kubrick, Napoleon i Wimbledon

Był producentem wszystkich filmów Stanleya Kubricka począwszy od "Lśnienia" (1980), ale z brytyjskim reżyserem łączyła go również rodzinna relacja - siostra Jana Harlana była żoną twórcy "Oczu szeroko otwartych".

Jan Harlan był gościem Krakowskiego Festiwalu Filmowego, w ramach którego zaprezentowano jego dokument "Stanley Kubrick": Życie w obrazach". W krakowskim Muzeum Narodowym do września oglądać można także wystawę "Stanley Kubrick".

W rozmowie z Tomaszem Bielenia Jan Harlan zdradził, że telewizja HBO przygotowuje serial oparty na niezrealizowanym scenariuszu Stanleya Kubricka, przypomniał zaskakującą telefoniczną rozmowę między twórcą "Barry'ego Lyndona" a szwedzkim reżyserem Janem Troellem oraz przywołał mało znane oblicze Kubricka jako wielkiego miłośnika tenisa.

Reklama

Jakie wrażenia po otwarciu krakowskiej edycji wystawy "Stanley Kubrick"?

Jan Harlan: - Kraków jest jedenastym miastem, w którym gościmy. Wcześniej byliśmy w Sao Paulo, w Los Angeles - mieliśmy tam aż 242 tysięcy zwiedzających. Potem były: Amsterdam, Rzym, Melbourne, Paryż, Berlin, Zurych, Wiedeń, Frankfurt i... teraz Kraków. Jestem bardzo zadowolony, że w końcu znaleźliśmy się w Krakowie. Uważam, że ludzie odpowiadający za krakowską edycję, wykonali świetną robotę. W każdym mieście, w którym prezentowana jest wystawa "Stanley Kubrick", trzeba ją przystosować do lokalnych warunków. Najważniejszym aspektem jest znalezienie odpowiedniej przestrzeni: w Krakowie nie mieliśmy z tym problemu, Muzeum Narodowe to placówka z dużym doświadczeniem w organizacji wystaw.

- Ponadto ważne jest uwzględnienie architektonicznej specyfiki danego miejsca. Musimy się zawsze zastanowić, w jaki sposób ją zaadaptować na potrzeby wystawy. Wspólnie z miejscowymi grafikami i projektantami nadajemy jej charakterystyczny rys, ale wyglądała świetnie także w Sao Paulo, prezentowała się pięknie również w Los Angeles, mimo że mieliśmy tam o wiele mniej miejsca. Dajemy jednak miejscowym projektantom i kuratorom sporo wolności, ponieważ lepiej znają oni specyfikę danej kultury, o wiele lepiej wiedzą więc, co zrobić, aby wystawa "chwyciła" w danym miejscu.

Wystawa "Stanley Kubrick" przybliża nam kinematograficzną spuściznę reżysera "Mechanicznej pomarańczy", nie dowiemy się z niej jednak niemal niczego o osobistym życiu Kubricka.

- Prywatne życie reżysera nie powinno być przedmiotem publicznej uwagi. Taki był nasz zamysł, więc celowo nie znajdziemy tu ani osobistych listów Stanleya do członków rodziny, ani innych pamiątek z rodzinnego archiwum artysty. Chcieliśmy uszanować jego prywatność. Przy okazji zwiedzania tej wystawy uważny widz, zwłaszcza student szkoły filmowej, może zagłębić się w świat twórczości Kubricka i odkryć przy tym, ile miłości i troski przenika wszystkie jego filmy.

- Kubrick był niezwykle wymagającą osobą, najbardziej krytyczną jednak w stosunku do samego siebie. Myślę, że to jest jeden z powodów - połączenie samokrytycyzmu z artystycznym talentem - dlaczego jego filmy nie zostały zapomniane. One przecież wciąż tu są! Ciągle je oglądamy! Nieustannie się nimi zachwycamy! "Doktor Strangelove" ma już 50 lat, a przecież w ogóle się nie zestarzał, nadal jest aktualny. "2001: Odyseja kosmiczna"? Do dziś nie nakręcono nic lepszego. Niektórzy krytykowali jego filmy, kiedy wchodziły na ekrany. Cóż, van Goghowi też zarzucano, że nie potrafi malować. To, co się liczy, to przyszłość. Czas jest najlepszym jurorem. Dziś widzimy wyraźnie, że Stanley Kubrick należy do tego ekskluzywnego klubu, w którym znajdziemy również Bergmana, Picassa, Szostakowicza czy Kieślowskiego...

Spytałem się o prywatne życie Kubricka nie po to, by wyciągać na światło dzienne skrywane sekrety, tylko dlatego, że pan, poza tym, że był producentem wielu jego filmów, należał również do rodziny Kubricka. Pańska siostra była żoną reżysera. Siłą rzeczy poznał go pan także jako głowę rodziny.

- Oczywiście. Poznaliśmy się na długo zanim zacząłem dla niego pracować. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale to ja zaproponowałem muzykę do "2001: Odysei kosmicznej". To była tylko sugestia. Stanley szukał czegoś spektakularnego, ale na nic nie mógł trafić, zaproponowałem więc "Zaratustrę" Straussa. Bardzo się Stanleyowi spodobała, wykorzystał więc fragment w filmie. Nie pracowałem jednak jeszcze wtedy dla niego. Oczywiście, odwiedziłem parę razy plan "Odysei", ale nawet nie wiedziałem, o czym ma być ten film.


- Dopiero w 1969 roku Stanley zaproponował mi, abym pojechał z nim do Rumunii, gdzie zamierzał szukać plenerów do projektu filmu o Napoleonie. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, film nigdy nie powstał, wytwórnia MGM zrezygnowała z produkcji. Ja jednak polubiłem Stanleya, on polubił mnie. Zapytał, czy nie zechciałbym zostać w Anglii i pomóc mu przy produkcji jego filmów. Chodziło o sprawy organizacyjne. Byłem więc kimś w rodzaju pomocnika, członkiem jego ekipy. Uwielbiałem to.

Największe wrażenie na wystawie "Stanley Kubrick" zrobiła na mnie właśnie ekspozycja poświęcona niezrealizowanemu filmowi "Napoleon", zwłaszcza imponująca biblioteka fiszek, na których wynotowano - dzień po dniu - fakty z życia cesarza.

- To perfekcyjne świadectwo precyzji Kubricka. Pracował nad projektem tego filmu przez 2 lata! Możemy sobie tylko wyobrazić, jak bolesna była dla niego decyzja o odwołaniu całej produkcji. Kubrick stał się prawdziwym ekspertem tego okresu historii, który rozpoczynał się Wielką Rewolucją Francuską, a kończył Kongresem Wiedeńskim. To moment wielkiego wpływu Napoleona na historię Europy, połączenie geniuszu z głupotą. Tym, co najbardziej interesowało Kubricka, był współczesny charakter tej niezwykłej osobowości. Kubrick nie chciał dawać nam lekcji historii - 500 książek zostało napisanych o Napoleonie! Wszyscy wszystko wiedzą, Kubrick z pewnością nie mógłby nam powiedzieć nic nowego. Tym, co go interesowało, to fakt, że nic się nie zmieniło. Dzisiejsi światowi przywódcy, tak samo jak ówczesny cesarz Francji, wbrew powszechnej opinii o wiele częściej działają pod wpływem emocji, zapominając o zdrowym rozsądku. Napoleon może winić sam siebie za to, jak skończył.

- Mimo że filmy Kubricka wyglądają na zróżnicowane - podejmował przecież różnorodne gatunki - są przecież dziełem jednego człowieka. To trochę jak z muzyką Szostakowicza: słyszysz i rozpoznajesz, że to muzyka Szostakowicza. Tak samo z Kubrickiem. Oglądasz film i wiesz, że to dzieło Kubricka. Co o tym decyduje? Krytyczne spojrzenie na kondycję ludzkości, dostrzeżenie w człowieczeństwie próżności i egocentryzmu. Obserwacja pasji i namiętności. Człowiek jest istotą racjonalną, to fakt, ale nie rozum determinuje to, kim się stajemy, tylko właśnie ten element irracjonalności.

Zastanawia mnie, dlaczego Kubrick nigdy nie wrócił do "Napoleona"?

- Już tłumaczę. MGM wycofało się, kiedy na ekrany trafiła superprodukcja Dino De Laurentiisa "Waterloo". To mógł być dobry film, ale nie był. Tego nie da się przewidzieć. Nie wiesz, czy dany obraz zostanie hitem, czy nie. Nikt nie spodziewał się przecież, że "Titanic" okaże się aż takim sukcesem. Jestem w stanie zrozumieć obawy MGM. Najpierw do kin trafia "Waterloo", który podejmuje podobną tematykę, i okazuje się wielką klapą. Pomimo występu wielkiej gwiazdy ówczesnych czasów - Roda Steigera. U Kubricka Napoleona zagrać miał David Hemmings, znany co prawda z "Powiększenia" Antonioniego, ale był to aktor o odpowiednio mniejszej renomie i rozpoznawalności.

- Po tym, jak wycofało się studio MGM, pojawiła się oferta od BBC. Brytyjska telewizja wdrażała wtedy dopiero format długich seriali, Stanley nie był jednak zainteresowany pracą dla telewizji. Miał świadomość, że nawet 3-godzinny film będzie za krótki. To powinno być 4-5 godzin. Telewizja HBO planuje właśnie produkcję serialu o Napoleonie opartego na scenariuszu Kubricka. MGM ma prawa do tekstu, HBO chce to zrobić, mamy wsparcie Stevena Spielberga. Mam nadzieję, że do tego dojdzie.

Historię pańskiej współpracy ze Stanleyem Kubrickiem spina wymowna klamra. Prawa do powieści "Traumnovelle" Artura Schnitzlera, na podstawie której Kubrick nakręcił swój ostatni film "Oczy szeroko zamknięte", nabył pan jeszcze w latach 70.

- To był 1970 rok. Problem z tym filmem, który uważam za najbardziej podchwytliwy w filmografii Kubricka, jest taki, że każdy z widzów uważa się za eksperta w temacie zazdrości i erotycznych fantazji. Pamiętam, że jeszcze zanim zrobił "Lśnienie", chciał zekranizować tę powieść w postaci czarno-białego arthouse'owego kina z Woodym Allenem w głównej roli żydowskiego lekarza mieszkającego w Nowym Jorku. Nie był jednak zadowolony ze scenariusza, trochę się to więc odwlekło, ale kiedy w końcu nakręcił "Oczy szeroko otwarte", był zachwycony.

Spore wrażenie zrobiły na mnie również na wystawie "Stanley Kubrick" projekty plakatów do "Lśnienia" autorstwa Saula Bassa, z naniesionymi ołówkiem komentarzami reżysera. Kubrick nie był z nich zadowolony.

- Naprawdę? Nie pamiętałem. Wiem, że podobał mu się ten czarno-żółty projekt. To był tak naprawdę nasz pierwszy plakat do "Lśnienia". Film nie miał jednak dobrej prasy w Stanach Zjednoczonych, Warner Bros uparło się więc, że na plakacie musi być Jack Nicholson. Plakaty Bassa były zbyt subtelne dla amerykańskiej widowni. Były raczej w duchu polskich plakatów kinowych. Stanley niezbyt lubił ten plakat z Nicholsonem, ale miał on jeden atut - był skuteczny.

Sporo się teraz pisze o prequelu "Lśnienia", do którego przymierza się Warner Bros. Film ma nosić tytuł "Overlock Hotel"...

- Tak, kontaktowano się ze mną w tej sprawie. Jestem niezwykle podekscytowany. Dlaczego nie? Najważniejsze jest znalezienie dobrego scenariusza , opowiedzenie ekscytującej historii. Jeśli uda im się - brawo! Nie widzę powodów, dla których nie można byłoby wracać do "Lśnienia". Prequel jest przecież wysoce uzasadniony po tym, jak w końcówce filmu Kubricka widzimy zdjęcie z przeszłości. Problemem Warner Bros jest tylko to, jak zrobić z tego dobry film. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Będę jednym z pierwszych, którzy się o tym przekonają!

Wracając do postaci Kubricka... Nie był typem celebryty, prawda?

- Wolny czas spędzał w domu.

Czy to prawdziwa anegdotka, że przybywających do swojej posiadłości reporterów i dziennikarzy witał osobiście przy bramie, informując ich, że Stalney Kubrick jest zajęty i nie może ich przyjąć? To były czasy, kiedy niekoniecznie wszyscy wiedzieli, jak wygląda znany reżyser.

- Stanley był przebiegły, a przy tym niezwykle zabawny. Kiedy tylko go lepiej poznałeś, jak tylko przełamane zostały pierwsze lody, nie miałeś z nim najmniejszych problemów. To prawda, że nie lubił chadzać na przyjęcia. Z pewnością nie porozmawiałby pan z nim tak, jak rozmawia pan teraz ze mną. Był niechętny wywiadom. Przy okazji każdej z premier musiał udzielić około 5 wywiadów, po czym mówił stop. Zwyczajnie tego nie lubił. Nie lubił tłumaczyć swoich filmów.

Hobby: szachy i tenis stołowy. Grał pan z Kubrickiem?

- Szachy? Nie. Byłem na to zbyt głupi. Z ping-pongiem co innego - rozegraliśmy wspólnie sporo meczów. Stanley lubił też oglądać sport w telewizji. Jak tylko leciała transmisja z Wimbledonu, zawsze było cicho. Uwielbiał to. Pamiętam, jak oglądaliśmy kiedyś spotkanie między McEnroe'm i Beckerem. Nie wiem, czy to był już finał, nawet nie pamiętam, kto wygrał. Pamiętam tylko, jak podsumował całe spotkanie: "Żaden film nie jest w stanie być równie ekscytujący". To inne oblicze Kubricka.

Oglądał dużo filmów?

- Mnóstwo. Miał w domu wspaniałą salę kinową. Mógł oglądać, co tylko zechciał. Dostawaliśmy w piątek wieczorem kilka filmów, które oglądaliśmy w weekend, a w poniedziałek były odsyłane z powrotem. Oczywiście, jeśli film nas nudził, przerywaliśmy po pierwszej rolce. Zdarzało się. Pamiętam taką historię. Stanley obejrzał "Emigrantów" Jana Troella i był pod tak wielkim wrażeniem filmu, że postanowił osobiście pogratulować twórcy. "To fantastyczny film. Muszę pogadać z tym gościem". Udało mu się dostać numer telefonu i pewnego dnia zadzwonił do Troella. "Tu Stanley Kubrick" - rozpoczął rozmowę, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Troell, myśląc że to żart, w pierwszym odruchu odłożył słuchawkę.

- Byłem przy tej rozmowie. Kubrick się trochę zdenerwował: "Chciałem tylko powiedzieć, jak bardzo podobał mi się pana film!". Troell wreszcie załapał, że dzwoni do niego sam Kubrick, przeprosił i Kubrick zaczął wypytywać o szczegóły: "Ta scena, w zimie, w ile osób to nakręciliście"? Troell odparł, że na planie było 7 osób. "Siedem?"- zdziwił się Kubrick. "To była mała produkcja, ograniczony budżet" - zaczął tłumaczyć Troell. "U mnie za sam catering odpowiadają dwie osoby!" - kontynuował Kubrick. "U nas zajmuje się tym kierownik planu" - odparł Troell. "To dobrze, przynajmniej ma co robić" - spuentował Kubrick. Pracowała potem z nami przy "Barrym Lyndonie" kostiumograf Troella - Ulla-Britt Söderlund.

Jaka jest pana ulubiona scena z filmografii Kubricka? Gdyby musiał pan wybrać tylko jeden moment, co by to było?

- To scena, w której Tom Cruise i Nicole Kidman siedzą na łóżku, pod koniec "Oczu szeroko zamkniętych", i oddają się sobie, ponownie, po raz drugi w życiu. Wybrałem ten moment dlatego, że to jedna z najtrudniejszych scen, jaką można sobie wyobrazić. Cruise i Kidman zagrali to wspaniale. Stanley był dumny z tego ujęcia. Ciężko mi być jednak obiektywnym, byłem zbyt blisko całego procesu. Pamięta pan tę scenę? Ma niebieski odcień, oni są niby daleko, ale poprzez szczere wyznanie, rodzaj spowiedzi, zbliżają się do siebie. Przebaczają sobie. Dosyć duchowa scena.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy