Jaco Van Dormael: Jestem mężczyzną i feministą
- "Zupełnie Nowy Testament" jest wymierzony w głupotę i bezrefleksyjną potrzebę dominacji, które rządzi życiem niektórych ludzi. To opowieść o manipulacji. Mój Bóg jest dewiantem - mówi belgijski twórca filmu Jaco Van Dormael.
Ea jest córką Boga. Ma dziesięć lat i dosyć ojcowskiej tyranii. "Wiek się nie liczy. Ważna jest emocjonalna inteligencja. Masz ją od najmłodszych lat, albo nie posiadasz jej wcale" - tłumaczy Jaco Van Dormael. Twierdzi, że to rzecz ważna dla aktorki, ale w tych samych słowach można opisać główną bohaterkę jego filmu. "Zupełnie Nowy Testament" to opowieść o gnuśnym Bogu, który zarządza światem znad klawiatury swojego komputera, o jego żonie, która mało mówi, ale wszystko widzi, Jezusie zaklętym w gipsową figurkę i o jego siostrze dokonującej rewolucji na świecie. I o władzy.
Anna Bielak: Gdzie teraz jesteś?
Jaco Van Dormael: - W Belgii.
Czyli w raju? W Brukseli mieszka Bóg.
- Ja mieszkam w Brukseli. I nie nazwałbym tego miejsca typowym rajem [śmiech]. To szary, deszczowy, wietrzny i dosyć pospolity eden, w którym ludzi spotyka kara, a nie nagroda. Nikt nie jest winny, ale każdy będzie ukarany. Takie jest założenie Boga.
Eden dla grzeszników? To dosyć surrealistyczna idea.
- Surrealizm zawsze był w Belgii bardzo modny. Belgowie muszą sobie czasem pozwalać na szaleństwo, bo w przeciwnym wypadku by... zwariowali [śmiech]. Belgia jest w ogóle trochę surrealistyczna - współistnieją w niej różne kultury i środowiska. Za to lubię ten kraj. Surrealizm to nie symbolizm. Nie jest silnie obciążony znaczeniami. Mnóstwo w nim humoru, a jego twórcy komponują swoje dzieła z rzeczy, które na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasują. Ale sprzeczne idee nie muszą się nawzajem wykluczać. Nawet, kiedy nie wierzy się w Boga, Biblia to fascynująca lektura. Byłem wychowywany w katolickiej rodzinie i dorastałem w kraju, w którym chrześcijańska symbolika jest na porządku dziennym, ale jestem ateistą.
I nie lubisz mężczyzn. W "Zupełnie Nowym Testamencie" mężczyźni są sfrustrowani, podli, niespełnieni. Catherine Deneuve, filmowa Martine, w łóżku woli mieć goryla, niż męża.
- Nie krytykuję mężczyzn, ale obecny rozkład sił istniejący w społeczeństwie. Jestem mężczyzną i feministą. "Zupełnie Nowy Testament" jest wymierzony w głupotę i bezrefleksyjną potrzebę dominacji, które rządzi życiem niektórych ludzi. To opowieść o manipulacji. Mój Bóg jest dewiantem. Mógłby być dyktatorem albo politykiem. Bez problemu odnalazłby się w takiej roli. Pożąda władzy, ale nie po to, by dzięki niej zrobić coś dobrego. Wystarcza mu samo jej posiadanie.
Po co władza kobietom? Co by z nią zrobiły?
- Myślę, że większość kobiet stara się jej nie mieć. Poza tym kobiety dzierżą władzę pod nieco inną postacią, niż mężczyźni. Mają ją dzięki miłości, którą chcą obdarzać innych. Kiedy dziecko się przewraca, zazwyczaj z płaczem woła mamę; jakby ojciec nie miał wystarczającej siły ani kompetencji, by je podnieść i przytulić. Ale nie chcę generalizować. Nie jest też tak, że kobiety i mężczyźni stoją po dwóch stronach barykady. Jeśli tworzą się podziały, zależą one tylko od nastawienia jednych i drugich wobec władzy. Nie jestem tu po to, żeby nauczać. Chcę pokazać różne punkty widzenia.
Pokazujesz, że kobiety są odpowiedzią na problemy tego świata. Robi to też wielu współczesnych dokumentalistów. Dowodzą, że edukacja da kobietom wolność, z nią przyjdzie bunt, rewolucja i nowe rządy.
- Ea [Pili Groyne] przynosi zmianę. Choć "Zupełnie Nowy Testament" to historia siostry Jezusa, która buntuje się przeciw Bogu Ojcu tyranizującemu świat, film nie opowiada o religii. To opowieść o władzy istniejącej w społeczeństwie, w rodzinie i na scenie politycznej oraz o męskiej dominacji, która wpływa na kształt świata od zarania dziejów po dziś dzień. Obie te rzeczy są ufundowane na wzbudzaniu lęku i strachu przed karą. Ea pokazuje światu, że można patrzeć na życie inaczej. Mówi ludziom, że nie muszą się bać ani przestrzegać absurdalnych praw. Wolno im robić, co chcą. Ea otwiera im oczy na świat, w którym nie ma winy ani kary...
.... jakby otwierała mityczną Puszkę Pandory. Tyle, że na ludzkość nie spadają nieszczęścia. Każdy musi się zmierzyć z totalną wolnością.
- Ea odbiera ojcu ostatni atut, który stawia go ponad ludźmi. Zdradza każdemu datę jego śmierci. I uwalnia ludzi od lęku przed boską ręką, która może im odebrać życie znienacka. "Zupełnie Nowy Testament" odwołuje się jednak do religii tylko dlatego, że u podstaw większości z nich, stoi modlitwa do mężczyzny - Boga Ojca, Allaha, Buddy. Bogiń jest tyle, co kot napłakał. Mężczyźni dzierżą władzę, kobiety stoją za ich plecami. Albo nie ma ich w ogóle. Biblia to historia o mężczyznach, która została napisana przez mężczyzn i dla mężczyzn. Kobiety występują w niej w drugoplanowych rolach. I nie mają prawa głosu. "Zupełnie Nowy Testament" chciałem nakręcić na przekór tej tradycji. Oddalić się od mitu i zbliżyć do życia. W moim świecie kobiety mają pełne prawo do wyrażania swoich opinii i emocji.
Mówi się, że apostołowie są zwierciadłem społeczeństwa - jedni są wierni Bogu, inni to zdrajcy. Co o współczesnym świecie mówi szóstka apostołów piszących Zupełnie Nowy Testament - samotne kobiety, morderca, seksoholik i podróżnik, który nie umie wstać z ławki w parku?
- Moi apostołowie nie są częścią społeczeństwa. Żyją na jego marginesie. To przepiękni nieudacznicy. Kiedy człowiek jest w pełni szczęśliwy, nie ma jak stworzyć konfliktu. Nieudacznika można uratować! Zupełnie nowi apostołowie sądzą, że szczęście im się nie należy, a na miłość nie mają już co liczyć. Ich życia utknęły w martwym punkcie. Wydaje im się, że już nigdy nic im się nie przydarzy. Każdy z nich zamknął się w więzieniu, który stworzył sam dla siebie. Siła umysłu jest niebywała. Na straży stoją ich neurozy, kompleksy, dziwaczne przyzwyczajenia, poczucie niedopasowania do otoczenia. Ea stara się im pokazać, że życie daje więcej opcji, niż im się wydaje. Życie nie polega na tym, żeby wybrać dla siebie odpowiedni kostium i występować w nim przed innymi. Każdy ma prawo żyć w zgodzie z własnymi wartościami. Każda historia ma prawo być inna i żadna nie musi spełniać odgórnie narzuconych standardów.
Największym nieudacznikiem w "Zupełnie Nowym Testamencie" jest Bóg Ojciec. Siedzi sfrustrowany przed komputerem i zabawia się zsyłając na ludzi katastrofy. Jest złośliwy, okrutny i niebezpieczny.
- Lęk, że w każdej chwili może stracić władzę, budzi w nim agresję. A może już wie, że w istocie nie ma żadnej realnej władzy? Robi wszystko, żeby nie dać tego po sobie poznać. Jego żona wie, jak jest naprawdę. Mało mówi i udaje kurę domową, ale wszystko widzi. Wie, że jej mąż ma przewagę tylko dlatego, że ma klucz do pokoju z komputerem, z którego steruje światem.
W tym kontekście wszyscy jesteśmy dziś bogami. Wydaje nam się, że możemy sterować wydarzeniami nie odchodząc od naszych laptopów.
- Naturalnie. Nazywamy rzeczywistością to, co widzimy na ekranie. Pracujemy przed komputerem, po pracy oglądamy na komputerze film albo wiadomości ze świata. Posługujemy się komunikatorami, żeby porozmawiać z bliskimi. Czy to nie dziwne? A może tak właśnie wygląda dziś rzeczywistość, może innej już nie ma?
I co z tym zrobić?
- Nie wiem. Ale lubię opowiadać bajki, bo mogę udawać, że wcale nie mówię o rzeczywistości. Mój film wcale nie powstał w Brukseli, bo żyrafy nie chodzą jej ulicami, a z pralek nie wypadają małe dziewczynki. Baśń daje twórcy totalną wolność. I wcale nie musi nieść poważnego przesłania. Jest bliższa surrealistycznym snom, niż dokumentowaniu świata.