Iwona Bielska: Wbrew stereotypom

Przełamywanie stereotypów? Iwona Bielska na planie serialu "Przepis na życie" /Piotr Mizerski /East News

- Staram się przyjmować role, które przełamują stereotypy – tak o swoich zawodowych wyborach mówi Iwona Bielska. A propozycji ma mnóstwo. – Odpocznę na emeryturze – dodaje.

Kiedy zadzwoniłem z prośbą o spotkanie, powiedziała pani, że chętnie, ale za miesiąc, bo obowiązki wzywają. Gdzie panią tak gna?

Iwona Bielska: - Rzeczywiście, ostatnio jakoś nieoczekiwanie się zagęściło: spektakle w czterech miastach, zdjęcia u Wojtka Smarzowskiego w filmie "3", u Patryka Vegi w telewizyjnej wersji "Botoksu" oraz w amerykańskiej produkcji w reżyserii Stevena Oritta "My Name is Sara", która kręcona była w okolicach Białegostoku. Do tego rodzina, dom, pies - "konkretna egzystencja", jak mawiał Witold Gombrowicz.

A może po prostu nie przepada pani za wywiadami?


- To na pewno! Proszę o wybaczenie, ale nie cierpię mówić o sobie. Myślę, że nie mam prawa absorbować nikogo własnymi sprawami, świat jest przecież pełen interesujących ludzi, fascynujących zdarzeń... Poza tym wywiad nigdy nie jest do końca szczery, zawsze chyba "wywiadowany" pragnie kreować jakiś obraz siebie, który chce narzucić czytającemu. No i nigdy nie jestem zadowolona z końcowego efektu, bo albo jest czegoś za mało, albo za dużo. Wychodzę na idiotkę albo mądrą lizuskę.

Mówi to pani bez kokieterii?

- Nigdy nie byłam roszczeniowo nastawiona do życia, cieszę się z tego, co mam. Zwłaszcza teraz. W naszym kraju nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na aktorki w moim wieku. Teraz wszystko musi być glamour, epatować młodością: szczupłą, seksowną i atrakcyjną sylwetką. Dojrzali ludzie nie są w modzie, bo stereotyp mówi, że są nudni, pozbawieni polotu, siedzą w domach i nic nie robią. O rolach, które na Zachodzie pisze się na przykład dla Helen Mirren, Meryl Streep czy Judi Dench, moja grupa wiekowa może na razie tylko pomarzyć.

Ubolewa pani nad tym?

- Nie, bo wiem, że ta sytuacja szybko się nie zmieni, dlatego propozycje, które dostaję, muszą mi wystarczyć. Nigdy jednak nie miałam agenta czy speca od wizerunku, radziłam sobie sama. W teatrze wygląda to trochę inaczej, a ponieważ zawsze przedkładałam teatr nad film, więc tam się spełniam w zupełności. Niczym nie da się zastąpić bezpośredniego dialogu z widzem podczas tych dwóch wieczornych godzin...

Teatr pochłonął panią bez reszty?

Reklama

- Tak. Gram aktualnie w "Opisie obyczajów" Kitowicza, "Dziennikach" i "Ślubach" Gombrowicza, "Wielu demonach" Pilcha, "Komedzie" Murawskiego oraz "Słowniku ptaszków polskich" Morawskiego. Muszę więc mieć w głowie sześć tekstów i uczę się właśnie kolejnego, bo zaczęliśmy próby do spektaklu "Ości" Karpowicza w warszawskim Teatrze Soho. Bardzo się cieszę, że znów pracuję z Pawłem Miśkiewiczem, z którym spotykaliśmy się w pracy nad jego wspaniałymi spektaklami w Starym Teatrze w Krakowie. Po drodze przytrafił mi się jeszcze spektakl, który zagrałyśmy razem z moją siostrą, zrealizowany specjalnie na Festiwal Sztuki Faktu w Toruniu.

Czyli zero frustracji, przygnębienia?

- Na pewno nie zasypiam i nie budzę się z przytłaczającą myślą, że: "Za mało gram, nienawidzę świata!". Czy coś by się zmieniło - oprócz finansów oczywiście - gdybym zagrała w pięciu czy pięćdziesięciu fabułach więcej? Pewnie nie. Dalej byliby ci, którzy kochają, i ci, którzy nienawidzą. Może tylko kochaliby bardziej i bardziej nienawidzili. Dlatego cieszą mnie zarówno małe role u uznanych reżyserów, jak i propozycje "nieoczywiste" - na przykład głównej roli w filmie dyplomowym, który będziemy kręcić w styczniu. To miłe, że młody reżyser mnie "wyłuskał" i widzi we mnie swoją bohaterkę. A ja lubię pracować z młodzieżą.

Młodzi twórcy podchodzą do pani z respektem?

- Czasami próbują, ale ja szybko skracam dystans, bo nie ma go we mnie samej, nie czuję się emocjonalnie starsza nawet od tych najmłodszych. To może jest jakiś defekt psychiczny, ale dla mnie liczy się tylko wzajemna relacja, z wykluczeniem myślenia o wieku. Wszystkie moje najlepsze przyjaciółki są dużo młodsze ode mnie. Tylko dwie i jeden przyjaciel to moi rówieśnicy...

A propos wieku, we wrześniu obchodziła pani 65. urodziny. Był czas na podsumowania?

- Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale od niedawna towarzyszy mi smutna refleksja, że na pewno większość urodzinowych dni mam za sobą. To jednak mija i do następnych żyję zgodnie z zasadą "carpe diem"! 

Nie patrzy pani w przyszłość?

- W swoją - krótkodystansowo! Nie mam jakichś szczególnych marzeń i pragnień, bardziej interesuje mnie teraz przyszłość mojego syna. Michał skończył wydział operatorski Berlińskiej Akademii Filmowej, niedawno odebrał niemiecką nagrodę za zdjęcia do filmu "LOMO", który mogłam wreszcie obejrzeć, bo szczęśliwym trafem był pokazywany na ostatnim Warszawskim Festiwalu Filmowym. Czekam też z niecierpliwością na premierę filmu "Rock’n’Roll Eddie" Tomka Szafrańskiego, gdzie Michał był operatorem. Mocno trzymam za niego kciuki!

Nie wspomniała pani o licznych nagrodach, jakie otrzymała.

- Nie ma ich aż tak wiele! Ostatnio dostałam Złotą Maskę w Łodzi za rolę w "Komedzie" i "Wielu demonach" - to już druga moja łódzka maska, co mnie, jako łodziankę, bardzo wzrusza. Przytrafiła mi się też jedna z najdziwniejszych nagród...

Czyli?

- W październiku odebrałam medal Kalos Kagathos, który był dla mnie niemałą niespodzianką. Medal ten przyznaje Uniwersytet Jagielloński sportowcom, którzy po zakończeniu kariery zdobyli uznanie w innej dziedzinie. Znalazłam się w doborowym towarzystwie, m.in. razem z płotkarką Grażyną Rabsztyn, kolarzem Czesławem Langiem czy trenerem Antonim Piechniczkiem. A ja już prawie zapomniałam, że kiedyś grałam w siatkówkę w ŁKS-ie! Jako ciekawostkę podam, że do tej pory tylko dwie osoby uprawiające sztukę zostały uhonorowane tym wspaniałym medalem: Izabella Cywińska i Marek Walczewski.

Na koncie ma pani też Orła za rolę w "Weselu". Zgadza się pani z określeniem "gwiazda Smarzowskiego"?

- Byłabym zaszczycona, gdyby to była prawda! U Wojtka mogę nie grać, wystarczyłoby mi po prostu być na planie. Wiem, że jego wyostrzony ogląd rzeczywistości nie każdemu odpowiada, jednak to, co on robi, zawsze jest jakimś zaczynem do złamania stereotypu, nakłucia obłudy bez zbędnego moralizatorstwa, z odwagą. Jego filmy zaliczam do kina, które ma coś istotnego do powiedzenia.

Życie na walizkach nie jest dla pani męczące?

- Przyzwyczaiłam się. Całe dorosłe życie przemieszczam się z miejsca na miejsce. Najpierw z Łodzi do Krakowa, z Krakowa po całej Polsce ze spektaklami, teraz z podkrakowskiego domu do pracy w Warszawie. Mogę trochę prywaty? Serdecznie zapraszam Państwa do Teatru IMKA w Warszawie i Teatru Nowego w Łodzi. Będzie nam miło Państwa gościć. Nie pożałujecie!

Artur Krasicki

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Iwona Bielska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy