- Zaczęło się od pomysłu na perukę Marii Antoniny. Czarnobrody nie bez powodu jest łysy, ale nie chcę tutaj zdradzać szczegółów. Niektóre peruki nosi zsunięte do połowy głowy, co nadaje mu nieco samurajski wygląd. Jest bardzo próżny. Potem wpadliśmy na pomysł, żeby nosił biały makijaż, miał podkreślone na czarno oczy i był zupełnie do mnie niepodobny - Hugh Jackman opowiada o roli Czarnobrodego w filmie "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii". Obraz w reżyserii Joe Wrighta jest już dostępny na płytach Blu-ray 3D, Blu-ray i DVD.
Co możesz nam powiedzieć o filmie "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii" i o podróży, w jaką nas zabierze?
Hugh Jackman: - Chyba każdy na świecie zna Piotrusia Pana, nikt jednak nie wie, jak Piotruś został chłopcem, który potrafi latać. Jason Fuchs [Scenarzysta] zaczerpnął z klasycznej książki J.M. Barriego kluczowe elementy i wyobraził sobie, w jaki sposób znajome nam postaci - od Haka, przez Tygrysią Lilię, po Piotrusia Pana - stały się tymi, którymi są w książce. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy Piotruś, sierota z Londynu, zostaje porwany do Nibylandii. W trakcie filmu przemienia się w bohatera, którego dzisiaj znamy - Piotrusia Pana.
W swojej karierze wykreowałeś tak wiele ikonicznych postaci. Co cię skusiło do przyjęcia roli Czarnobrodego w filmie "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii"?
- Przede wszystkim uwielbiam opowieść o Piotrusiu. Spodobał mi się też pomysł stworzenia takiego świata, który sprawi, że widz, niezależnie od tego, czy jest dzieckiem, czy dorosłym, po obejrzeniu filmu poczuje się jak dzieciak. Tak naprawdę właśnie o tym opowiada ta historia - o zachowaniu dziecięcej wiary w cuda.
- Uwielbiam Joe Wrighta [reżysera]. Byłem gotów zagrać w tym filmie, gdy tylko dowiedziałem się, że to on będzie go reżyserował. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Joe pokazał mi zdjęcie na iPadzie i powiedział, "Tak sobie wyobrażam Czarnobrodego". W pierwszej chwili zdziwiłem się, ponieważ ja wyobrażałem sobie Czarnobrodego zupełnie inaczej - legenda głosi, że ukrywał w brodzie zapalone kadzidło, by otaczały go kłęby dymu, że był mroczny, podły i groźny. Tymczasem portret, który zaprezentował mi Joe, przedstawiał moją twarz, pokrytą białym makijażem popękanym jak powierzchnia starego obrazu, nałożoną na ciało Ludwika XIV, z peruką Marii Antoniny na głowie i upierścienionymi palcami. I powiedziałem: "Wchodzę w to!". [Śmiech]
- Joe oparł film na założeniu, że w Nibylandii - która jest owocem wyobraźni dziecka - dorośli powinni zawsze być nieco przerażający, a jednocześnie śmieszni. Generalnie są to dwa jedyne przymiotniki, jakimi dzieci określają dorosłych. Tak naprawdę dorośli nigdy nie są rozsądni; zachowują się albo niedorzecznie albo przerażająco, koniec kropka. Więc pomyślałem sobie: "W porządku, ta rola będzie zabawna i nieszablonowa. Będzie odrobinę stuknięta i zwariowana a przy tym wspaniała i ekscytująca". I właśnie taka okazała się praca nad tym filmem.
Portretowanie dorosłych w sposób, w jaki widzą ich dzieci, to wspaniały pomysł. Jak udało ci się urzeczywistnić to założenie w budowaniu postaci Czarnobrodego, którą widzimy w "Piotrusiu..."?
- W filmie pada stwierdzenie, że Czarnobrody jest piratem, którego lękają się wszyscy inni piraci. Dla aktora to oczywiście świetny tekst. "Określają mnie takie słowa? To po prostu idealnie!", pomyślałem. A potem jeszcze Joe wpadł na pomysł, że pojawię się na ekranie po raz pierwszy, śpiewając kawałek Nirvany "Smells Like Teen Spirit". To było takie zwariowane!
- Kiedy usiedliśmy z Joem i zaczęliśmy rozmawiać, w końcu zadaliśmy sobie pytanie, "Co takiego w dorosłych najbardziej przeraża dzieci?". Nie chodzi tylko o to, że są podli; potrafią być nawet bardziej przerażający, gdy zachowują się nieprzewidywalnie, nie masz wtedy pojęcia, kiedy wpadną we wściekłość. W jednej chwili mogą być ciepli, troskliwi, zabawni i czarujący, a w drugiej, na pozór bez powodu, zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni. Każdy miał styczność z takim dorosłym. Właśnie takie zachowanie przeraża, wytrąca z równowagi i niepokoi. To ono stało się podstawą granej przeze mnie postaci.
- Joe urządził trwający trzy tygodnie warsztat aktorski. Brałem w takich udział w podobnych spotkaniach, przygotowując się do ról w sztukach teatralnych, ale jeszcze nigdy nie widziałem, by organizowano je na planie filmowym. Przez cały jeden tydzień piraci codziennie przesiadywali w jednym pomieszczeniu i pracowali nad kreowaniem swoich postaci - ich wyglądem, sposobem chodzenia, przeszłością. Ustalali interakcje i dynamikę między bohaterami: Kto wiedzie prym w grupie? Kto znajduje się na samym dole drabiny? Tego typu rzeczy. Projektantka kostiumów dostarczyła nam ogromne pudło ciuchów, butów i różnych zwariowanych rekwizytów. Naprawdę zwariowanych. [Śmiech] Joe prosił, abyśmy wcielili się w swoje role, a potem mówił "Możesz iść się przebrać". Po paru dniach sugerował "Załóż inny kostium". I w ten sposób stopniowo wyklarowało się, kim są poszczególne postaci, jak się nazywają, jak wyglądają.
To niesamowite.
- Był to tego rodzaju proces, który tak uwielbiam w teatrze. Proces prób. W pracy nad filmami tak naprawdę nie ma czegoś takiego.
Czarnobrody wygląda w filmie naprawdę imponująco. Jakim doświadczeniem był dla ciebie proces wykonywania makijażu?
- Cóż, na szczęście dla mnie już na wczesnym etapie postanowiliśmy, że mogę ogolić głowę, bo wyobraziliśmy sobie, że Czarnobrody będzie nosił mnóstwo peruk - naprawdę mnóstwo. Zaczęło się od pomysłu na perukę Marii Antoniny. Czarnobrody nie bez powodu jest łysy, ale nie chcę tutaj zdradzać szczegółów. Niektóre peruki nosi zsunięte do połowy głowy, co nadaje mu nieco samurajski wygląd. Jest bardzo próżny. Potem wpadliśmy na pomysł, żeby nosił biały makijaż, miał podkreślone na czarno oczy i był zupełnie do mnie niepodobny. To było fenomenalne. Muszę powiedzieć, że przez sześć miesięcy nikt mnie nie rozpoznawał i czułem się z tym fantastycznie. Za to musiałem nakładać na głowę dużo kremu z filtrem przeciwsłonecznym.
Czy możesz opowiedzieć coś o swoim rodaku, Levim Millerze [obaj aktorzy pochodzą z Australii - przyp. red.], i o tym, co wniósł do postaci Piotrusia Pana?
- Jestem pod ogromnym wrażeniem ilości pracy, jaką włożył w swój pierwszy film. Jego kreacja jest wzruszająca. Myślę, że on tak naprawdę jeszcze nie ma pojęcia, jak dobrym jest aktorem. Nie ma pojęcia, że wszedł na plan filmowy, jakiego prawdopodobnie nigdy w życiu więcej nie zobaczy - magiczny, pełen zabawy i muzyki. Kręcenie tego filmu było tak radosnym doświadczeniem. A Levi tak bardzo płakał, gdy graliśmy w ostatniej wspólnej scenie - nigdy tego nie zapomnę. To wtedy uświadomiłem sobie, że to po prostu dzieciak z Brisbane, podekscytowany, że mógł urwać się ze szkoły, przyjechać tutaj i wcielić się w rolę Piotrusia Pana na planie filmowym wypełnionym cudami i magią!
- Prywatnie jest niezwykle dobrze wychowanym chłopcem. Jego rodzice to przemili ludzie, a rodzeństwo odwiedziło go na planie w czasie wakacji. Wszyscy twardo stąpają po ziemi i wiodą normalne, rodzinne życie. A Levi jest niewiarygodnie uprzejmy i pełen szacunku. Do tego stopnia, że kiedy go poznałem, pomyślałem "Hmm, jest taki miły i grzeczny. Czy będzie w stanie odegrać zuchwałą część natury Piotrusia?". Zaskoczył mnie. Okazał się urodzonym aktorem.
Jak pracowało ci się z Rooney Marą, Garrettem Hedlundem i Adeelem Akhtarem, którzy wcielili się w role Tygrysiej Lilii, Haka i Pana Smee?
- Rooney i Garrett należą do najciężej pracujących aktorów, jakich znam. Oboje są znakomici w tym, co robią. Są teraz w wieku, w jakim ja byłem, kiedy po raz pierwszy wcieliłem się w rolę Wolverine’a. Przyznaję, że dziś w pewnych sytuacjach zdarza mi się już powiedzieć: "To może zagrać dubler". Tymczasem obserwowałem scenę walki, w której Garrett mierzy się z największym wojownikiem z lokalnej wioski - przyjmował dziesiątki ciosów i kopniaków w twarz i w szyję, a mimo to dzień w dzień stawiał się na planie. Jest niewiarygodnie wytrzymały. Grał też zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Przypominał niemal staromodnego, awanturniczego Errola Flynna. To było naprawdę świetne.
- Na planie Miałem okazję dużo pracować z Rooney. Ciężko trenowaliśmy szermierkę i muszę powiedzieć, że ta dziewczyna jest naprawdę pewna siebie. Z przygotowaniami można łatwo przesadzić, kiedy pracujesz nad filmem przez długi czas i wiesz, że masz jeszcze miesiąc, zanim zagrasz w jakiejś ważnej scenie. Ale ona jest na tyle pewna siebie, że po prostu robi swoje i pozwala, aby kamera ją odnalazła. A kiedy się uśmiecha i widać tę jej naturalną pracę z kamerą, o rany, to daje niesamowity efekt na ekranie!
- Myślę, że Adeel jest fenomenalny w roli Smee. Było tyle ujęć, przez które nie mogłem przejść do końca, tak bardzo mnie rozśmieszał. Kiedy improwizowaliśmy, śmiałem się przez cały czas.
A co z Nonso Anozie w roli Bishopa i innymi aktorami grającymi członków ekipy Czarnobrodego?
- O mój Boże, Nonso jest taki delikatny - ten kawał faceta! Wszyscy graliśmy w takiej scenie, w której piraci są zrzucani do lasu. Musieliśmy założyć uprzęże wrzynające się w pachwiny - nigdy tego nie zapomnę. Nie wiem ile waży Nonso, ale prosił "Gdybyście tak mogli opuścić mnie naprawdę szybko, to byłoby super".
- Wszyscy piraci świetnie się bawili. Razem graliśmy, imprezowaliśmy, ćwiczyliśmy role i pracowaliśmy nad rozwojem bohaterów. Panował między nami prawdziwy klimat koleżeństwa, obejmujący również statystów. Joe po prostu potrafi stworzyć atmosferę zabawy; to było naprawdę emocjonujące.
Na potrzeby filmu zbudowano ogromne plany zdjęciowe. Jak się czułeś w takiej scenerii? Miałeś swój ulubiony?
- Cóż, mam słabość do mojego statku. Kiedy go zobaczyłem, pomyślałem: "To największa rzecz, jaką w życiu widziałem". Statek był ogromny, a sam proces jego budowy niesamowity. Normalnie na potrzeby filmu przygotowuje się małe fragmenty scenografii; na przykład jeśli jesteś w odrzutowcu, buduje się tylko kokpit albo tylko kabinę samolotu. A tu powstał cały statek.
- Co do planu Nibylandii ... miałem mieć próbę przed kamerami: założyłem kostium, zrobiono mi pełny makijaż - co zajęło około trzech czy czterech godzin - a potem poszedłem poszukać Joego. Zapytałem asystenta reżysera, "Gdzie jest Joe?", a on powiedział "Tuż za rogiem". Zajrzałem, ale tam go nie było. I tak ostatecznie musiało go szukać aż trzech asystentów. Plan był tak duży, że naprawdę można się było na nim zgubić. Pamiętam, że pomyślałem sobie: "Grałem w wielu dużych filmach, ale żaden nie był kręcony z takim rozmachem jak ten". I możliwe, że już nie będę miał okazji wziąć udziału w podobnej produkcji, bo technologia jest obecnie tak zaawansowana, że znacznie łatwiej projektować scenografię cyfrowo, z aktorami grającymi na zielonym tle. Ale Joe ma korzenie teatralne i lalkarskie. Stworzenie prawdziwej, fizycznej przestrzeni było dla niego bardzo ważne.
Masz tak wiele doświadczenia w szermierce i wykonywaniu rozmaitych numerów kaskaderskich. To zaskakujące, że musiałeś trenować dodatkowo do roli w "Piotrusiu..."
- Całe życie marzyłem o tym, żeby odegrać scenę walki na miecze przed kamerami, a w tym filmie ta scena jest bardzo długa. Chciałem dać Joemu możliwość nakręcenia jej dokładnie tak, jak będzie chciał, dlatego pracowaliśmy nad nią przez długi czas. A potem, na jakieś dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć do tej sceny, Joe powiedział "Chciałbym, żeby ta walka rozegrała się na ostro zakończonych belkach na froncie statku". Stwierdziłem, że nie ma sprawy. Ale nagle to przestało przypominać grę w piłkę i zmieniło się w grę w piłkę na równoważni. Musieliśmy przejść na zupełnie inny poziom, to był nowy stopień trudności. Zaliczyłem trochę siniaków i skaleczeń, ale przygotowania były naprawdę ekscytujące. Pracowaliśmy bardzo, bardzo ciężko.
Czy możesz powiedzieć coś więcej o energii i estetyce, jaką Joe wniósł do tego projektu i o tym, jakim doświadczeniem dla ciebie, jako aktora, była praca z nim?
- Joe pokazał mi sekwencję otwierającą film, która przedstawia wyprawę do Nibylandii. Trwała 15 minut i była połączeniem scenorysów, animatików i gotowych animacji. Już samo to było dziełem sztuki. Powiedziałem: "Joe, naprawdę żal mi ludzi, którzy nie będą mieli szansy tego zobaczyć. Wiem, że sam film będzie wyglądał niesamowicie, ale to jest dzieło sztuki".
- Joe jest niezwykle kreatywny, zabawny i myśli nieszablonowo na każdym kroku. To ekscytujące, że jestem częścią biznesu, który wciąż wspiera prawdziwych artystów wizjonerów. Takich, którzy potrafią zabrać widza do świata niemożliwego, a jednocześnie rozumieją, że w ostatecznym rozrachunku w filmie najważniejsze są serce i uczucie - to, że człowiek zidentyfikuje się z bohaterami, ich zmaganiami, ich podróżą. Właśnie to udało się osiągnąć w tym filmie. Piotruś. Wyprawa do Nibylandii podnosi na duchu. Daje ludziom okazję do obejrzenia naprawdę dobrego filmu, a myślę, że w dzisiejszych czasach nie ma ich zbyt wiele.