Hiroyuki Sanada otrzymał w tym roku Nagrodę za Najlepszą Kreację w Serialu Telewizyjnym na 32. MFF EnergaCAMERIMAGE. Rola w obsypanym nagrodami "Szogunie" jest jedną z najważniejszych w filmografii Sanady, który od lat jest jednym z najpopularniejszych charakterystycznych aktorów w Hollywood.
Hiroyuki Sanada urodził się w Tokio w 1960 roku. Karierę rozpoczął jako dziecko. W wieku sześciu lat zadebiutował w filmie "Game of Chance" u boku Sonny'ego Chiby. W latach 80. został gwiazdą kina akcji z Hongkongu. W tym okresie współpracował między innymi z Michelle Yeoh. W Japonii zapracował na miano jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów charakterystycznych.
W 1998 roku wystąpił w horrorze "Ring", co przyniosło mu jeszcze większą rozpoznawalność, tym razem za oceanem. Wyraziste i pełne charyzmy role w filmach: "Bullet Train", "John Wick 4", "Avengers: Koniec gry", "Mortal Kombat" czy "Ostatni samuraj" uczyniły go jedną z najciekawszych gwiazd hollywoodzkich. W wywiadzie dla Interii Sanada opowiada o pracy przy głośnym serialu "Szogun" oraz istocie kina samurajskiego oraz kina kung-fu.
Łukasz Adamski: Po pierwsze, ogromne gratulacje nagrody na festiwalu Camerimage.
Hiroyuki Sanada: - Dziękuję. To dla mnie wielka rzecz.
Jestem wielkim fanem serialu "Szogun", w którym nie tylko zagrałeś, ale też go wyprodukowałeś. Co było dla ciebie większym wyzwaniem - produkowanie pierwszy raz dużego hollywoodzkiego serialu czy granie w nim główniej roli?
- Najpierw zaoferowano mi rolę w serialu, a następnie wyprodukowanie go, by zadbać o autentyczność. Czułem więc presję i odpowiedzialność niesienia mojej kultury na swoich barkach. Jednak produkowanie bardzo szybko zaczęło mi sprawiać przyjemność, dzięki czemu poczucie presji zniknęło. Wszystko za sprawą doskonałego przygotowywania wszystkiego na planie, sprowadzenia ekipy z Japonii czy budowania współpracy z ekipą zachodnią. Byłem na planie "Szoguna" codziennie, nawet, jak nie miałem do zagrania żadnych scen. Od rana do wieczora sprawdzałem wszystkie detale produkcji, obserwowałem ujęcia przez monitor i dawałem ekipie porady. Kiedy ekipa była zadowolona z mojej pracy, mogłem powiedzieć: Taaaak!
Co czułeś, gdy musiałeś zmierzyć się z legendarną postacią z "Szoguna", jaką jest Toranaga, w którego na dodatek wcielał się legendarny Toshirō Mifune w serialu z 1980 roku. To musiało być wyzwanie.
- Oczywiście, że było. Mifune to jeden z moich ulubionych aktorów. Oglądałem oryginalny serial "Szogun" w latach 80. Zaczynając jednak produkcję naszej wersji, zapomnieliśmy o tamtym serialu. Zmienialiśmy kilkakrotnie scenariusz, by dopasować go dzisiejszej widowni. Cały ten proces był bardzo istotny.
Większość dialogów w "Szogunie" jest po japońsku. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że chcesz budować mosty między zachodem i wschodem. Czy wybór języka japońskiego w serialu jest właśnie tym budowaniem mostów?
- To jest budowanie autentyczności. 70 procent serialu jest po japońsku i ma napisy. Decyzja, by tak zrobić, była ryzykiem. Wypuszczając pierwsze dwa odcinki, nie wiedzieliśmy, czy to się sprawdzi i jak zareaguje publiczność oraz krytycy. Oglądalność i recenzje okazały się jednak świetne. Uwierzyliśmy w inteligencję i wyobraźnię widzów.
Pokazujecie na nowo kulturę samurajską. Co możemy się jako zachodnie społeczeństwa uczyć z tej kultury?
- Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Samurajski duch to lojalność i poświęcenie. To służenie innym, a nie tylko sobie. Bycie przyjaznym innym ludziom. Możemy za tym podążać w życiu codziennym. Tak możemy budować bezpieczną i lepszą przyszłość razem.
Umacniasz też inną wspaniałą tradycję japońskiego kina - filmów kung-fu. W dzieciństwie grałeś syna legendarnego Sonny'ego Chiby! Chad Stahelski napisał specjalnie dla ciebie rolę w filmie "John Wick 4". Czujesz odpowiedzialność, by pielęgnować również tradycję kina akcji?
- Nauczyłem się sztuk walki właśnie dla aktorstwa. Nie jestem mistrzem sztuk walki, który stał się aktorem, co jest częściej spotykane. W kinie akcji szukam również dramaturgii. Dlaczego walczymy? Co czujemy po walce? Nie robię kina akcji dla samego kina akcji. Ważne jest dla mnie połączenie emocji i postawienie pytania, po co moja postać walczy. W młodości robiłem czysto rozrywkowe kino akcji, ale już moja postać w obrazie "John Wick" ma swoje powody, by walczyć. Ten rodzaj dramaturgii jest ważny w scenach po walce, gdy pojawiają się emocje.
Jesteś też aktorem szekspirowskim. Na ile granie w sztukach Szekspira pomaga ci zbudować dramaturgię postaci w kinie kung-fu i kinie samurajskim?
- Teatr pomaga w graniu w najróżniejszych gatunkach. Granie przed żywą publiką nauczyło mnie bardzo dużo. Również w kwestii językowej. Mówienie Szekspirem jest bardzo trudne, ale dzięki temu codzienny angielski okazał się być o wiele łatwiejszy. To dało mi odwagę posuwania się do przodu w zachodniej kulturze.
Jakie jest więc twoje kolejne marzenie w Hollywood. Co chcesz jeszcze osiągnąć jako aktor, producent, a może reżyser?
- Nadal chcę produkować. Jako aktor liczę na dobre scenariusze. Jeżeli będę mógł też w filmie pokazać swoją kulturę, to również chcę to robić.
I budować mosty.