Halina Skoczyńska: Babcia od "skajpaja"
O pracy na planie „rodzinki.pl”, o emocjach związanych z oscarową galą, a także o marzeniach, które czekają na spełnienie - opowiada aktorka Halina Skoczyńska.
Za sprawą odcinka, w którym pani bohaterka z "rodzinki. pl" dzieli się z najbliższymi odkryciem "skajpaja", o Janinie Lipskiej nie można już było zapomnieć. Pamięta pani, jak powstawała ta scena?
Halina Skoczyńska: - To był mój pierwszy dzień zdjęciowy i pierwsza scena, w której brałam udział. Tylko ja wiem, jaką miałam wtedy tremę. Pamiętam, że po zakończeniu nagrywania tej sceny dostaliśmy brawa od ekipy! Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z babcią Janiną i "rodzinką.pl".
Jak czuje się pani w tej roli?
- Bardzo lubię babcię Janinkę. Ma w sobie mnóstwo radości życia i pozytywnej energii, chociaż ma też swoje słabości. Przecież "dobrymi chęciami babci Janiny piekło jest wybrukowane". Janka chce zawsze dobrze, a wychodzi jej... jak zwykle. (śmiech)
A jaka panuje na planie serialu atmosfera?
- Pod każdym względem jest bosko! Cała ekipa jest profesjonalna, rzetelna i serdeczna. Długo mogłabym mówić na ten temat, bo na planie "rodzinki.pl" naprawdę nie sposób czuć się źle.
Z Michałem Grudzińskim, czyli serialowym mężem, stworzyliście państwo znakomity duet...
- Przede wszystkim z Michałem Grudzińskim bardzo się lubimy i lubimy ze sobą pracować. Poznaliśmy się 20 lat temu w teatrze, kiedy graliśmy rodzeństwo w spektaklu "Czajka" Antoniego Czechowa, a teraz gramy stare, radosne małżeństwo. Cieszymy się, że przyszło nam razem grać w tym serialu. Wzajemna sympatia, podobne myślenie o życiu i zawodzie oraz niezrównane poczucie humoru Michała sprawiają, że praca z nim jest dla mnie przyjemnością.
W serialu świetnie daje sobie pani radę z tabletami oraz laptopami. Czy w życiu prywatnym jest podobnie?
- Nie wiem, czy w serialu daję sobie z tym radę, bo babci Janince raczej się wydaje, że potrafi obsługiwać te urządzenia. Prywatnie specjalnie mnie do tego nie ciągnie, po pewnym zdarzeniu, chociaż umiem wysłać wiadomość oraz ją odebrać. Kiedyś chciałam obejrzeć jakiś film w internecie. Dostałam wskazówki dotyczące zalogowania się. Kazano mi wysłać SMS w celu zdobycia jakiegoś kodu. Zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją, filmu, niestety, nie obejrzałam do dzisiaj, natomiast dostałam billing - 38 zł za jeden SMS, a wysłałam trzy! (śmiech)
W "Czasie honoru" zagrała pani Gertrudę, matkę gubernatora Fischera. Dla tej postaci dała się pani oszpecić. Czy ta rola była dla pani dużym wyzwaniem?
- Każda rola jest dla mnie wyzwaniem, ale nie z powodu wyglądu ani charakteryzacji. Stworzenie wiarygodnego człowieka, czy to z jego wewnętrznym dramatem, czy humorem i radością - to jest wyzwanie. A oszpecanie czy upiększanie jest tylko inspiracją i pomocą w tworzeniu postaci. Czasami najlepszą charakteryzacją jest jej brak. Takie role "bez urody" bywają najbardziej interesujące.
Jak wspomina pani współpracę z Robertem Kozyrą (gubernator Fischer), który, jak sam powtarza, jest przecież amatorem?
- Aktor, który nie ma wątpliwości na swój temat, obojętnie, czy jest zawodowcem czy amatorem, nigdy nie stworzy nic ciekawego. Dlatego biję brawo panu Robertowi, że tak krytycznie ocenia swoje umiejętności, chociaż ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że stworzył bardzo ciekawą, niejednoznaczną rolę. Po zakończeniu zdjęć osobiście mu podziękowałam za świetną współpracę.
Zagrała Pani też w "Idzie". Jak trafiła pani na plan tego filmu? Wierzyła pani w jego sukces?
- Trafiłam z castingu, dziwiąc się, że do tak małej roli są zdjęcia próbne. Kiedy już się tam znalazłam, dziwić się przestałam. Skłamałabym, mówiąc, że przewidziałam Oscara, bo ta nagroda nie kojarzyła mi się z filmem polskim. Moje myśli o sukcesie "Idy" nie poszybowały tak daleko za ocean. Jednak gdy zobaczyłam, jak pracuje Paweł Pawlikowski, nie miałam wątpliwości, że biorę udział w czymś ważnym, co ze wszech miar można nazwać sztuką.
Oglądała pani oscarową galę?
- Oczywiście. Ogromne emocje. W spontanicznym odruchu wielkiej radości wysłałam SMS Agacie Kuleszy z gratulacjami dla wszystkich. Nie oczekiwałam odpowiedzi, tymczasem Agata odpisała mi niemal natychmiast, sprawiając mi tym ogromną radość. Nie zignorowała, nie zapomniała, będąc nawet w takim miejscu. Ale to trzeba być Kuleszą, z wrażliwością i uwagą na miarę najprawdziwszego talentu.
Niedawno, bo 2 lipca, miała pani urodziny. Czego najbardziej można pani życzyć z tej okazji?
- Parę dni temu wróciłam z Londynu od moich dzieci, syna i synowej, i proszę mi życzyć, abyśmy w takiej radości mogli spotykać się jeszcze przez długie lata. To dla mnie najważniejsze. A jeśli przy okazji takiej wizyty uda mi się wreszcie zobaczyć na teatralnej scenie moje idolki, Emmę Thompson i Judi Dench, to będzie wspaniały deser do spełnionych życzeń.
Rozmawiała Marzena Juraczko