Gdybym miała na to wpływ, byłabym babcią!
Promienieje! Wydała pierwszą książkę, ma wymarzonego męża i kochającą córkę. Można chcieć czegoś więcej? Okazuje się, że tak!
Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich o tym pamięta. Jak jest z panią?
Barbara Bursztynowicz: - Mój wybitny nauczyciel, Tadeusz Łomnicki, zawsze mi powtarzał: "Nie przestawaj marzyć i hołubić w sobie dziecka". Tak właśnie staram się patrzeć na świat. Nadal mam w sobie tę małą Basię. Ona jest wręcz nieodłączną częścią mojej osobowości.
Od razu nasuwa się pytanie: jakim była pani dzieckiem?
- Dość zamkniętym w sobie i... bardzo nieśmiałym. Cały czas domagałam się pieszczot. Lubiłam się przytulać, co zresztą zostało mi do dzisiaj. Miałam też swój świat, który przemierzałam własnymi ścieżkami.
Nie było w nim zbyt wielu bliskich i przyjaciół?
- Wręcz przeciwnie! Zawsze byłam otoczona wianuszkiem koleżanek oraz kolegów, którzy jednak chętnie wykorzystywali tę moją nieśmiałość i ufność, a ja nie potrafiłam walczyć o swoje. Kiedy bawiliśmy się w wojnę, zawsze byłam Niemcem. Nie zgłaszałam się do tej roli dobrowolnie. Zabawa kończyła się dla mnie szybko. Od razu mnie rozstrzeliwano. Ale znalazłam wreszcie sposób obrony!
Zdradzi pani jaki?
- Któregoś dnia podczas zabawy wymyśliłam sobie, że naprawdę umarłam. Okazało się to fantastyczną bronią. Szybko przekonałam się o skuteczności tego zabiegu i zaczęłam go wykorzystywać w każdej sytuacji. Ten prosty sposób przynosił pożądany efekt. Miałam święty spokój.
Pamięta pani swoje marzenia z tamtych lat?
- Marzyłam, żeby zostać księżniczką. W głowie miałam jeden obraz. Wyobrażałam sobie, że stoję u szczytu schodów, a wszyscy na mnie patrzą i oczywiście podziwiają. Może wynikało to z niedowartościowania. Bardzo potrzebowałam wtedy akceptacji i ciągle z kimś rywalizowałam.
Ma pani na myśli rodzeństwo?
- Byłam w środku, a takiemu dziecku jest najtrudniej. Najstarszy - najmądrzejszy, a najmłodszy ma specjalne względy. Przeważnie było dwoje przeciwko jednej. Ale na szczęście miałam wspaniałego ojca, który mówił mi: "Bądź mądrzejsza, ustąp". I ustępowałam, żeby zrobić mu przyjemność i zasłużyć na pochwałę.
Mam wrażenie, że wszystko, o czym mi pani opowiada, pięknie łączy się z wybranym zawodem.
- Coś w tym jest! Aktor zawsze czeka na oklaski, akceptację i podziw widzów.
Jak to się stało, że nieśmiałość nie przeszkodziła pani w aktorskiej karierze?
- Chyba wielu aktorów jest nieśmiałych, ale albo nie przyznają się do tego, albo zapomnieli, że kiedyś tacy byli. Nieśmiałość wiąże się jakoś z wrażliwością, a może nawet nadwrażliwością. Wrażliwość i wyobraźnia to cechy niezbędne w tym zawodzie. Trzeba umieć odczuwać głęboko świat, ludzi, przyrodę... Myślę, że trochę taka jestem.
Patrząc na pani związek, wydaje się, że małżeństwo to sielanka. Ma pani na to receptę?
- Mój związek to przede wszystkim partnerstwo. My nieustannie z mężem rozmawiamy, cały czas mamy sobie coś do powiedzenia. Sprawia nam to ogromną przyjemność. Jest nam ze sobą dobrze. I mogę nawet powiedzieć, że z biegiem lat coraz bardziej się do siebie zbliżamy. Jesteśmy ze sobą bardzo związani. Kiedy wracam zmęczona z planu filmowego, cieszę się, że znowu będziemy razem.
Naprawdę mąż jest pani najlepszym przyjacielem?
- Najlepszym przyjacielem, ale również surowym krytykiem, a czasem doradcą. Jest moją ostoją. Nie podejmuję decyzji bez niego. W naszym domu mamy równe prawa. W niektórych sprawach dominuję ja, w innych mąż, ale nie robimy sobie krzywdy. Jeżeli się kłócimy, to bardzo szybko się godzimy. Ciche dni są strasznie wyniszczające i nie są w naszym stylu.
A nadal zapisuje pani w zeszycie wasze dialogi?
- Tak, one są na tyle zabawne, że naprawdę warto je zapisywać. Poza tym uważam, że takie zapisane teksty odczytywane potem mogą być dobrą terapią dla związku. W trudnych momentach wesołe dialogi rozluźniają napiętą atmosferę. Może kiedyś wydamy je w formie książki.
Zadebiutowała pani jako pisarka. Rozumiem, że spodobała się pani ta rola, skoro już zaczęła pani myśleć o kolejnej książce?
- To dziwne uczucie. Nigdy nie myślałam, że napiszę książkę. Mam nadzieję, że każdy czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Nie jest to może jakaś wielka literatura, ale jako debiutantka chyba mogę być zadowolona.
A dlaczego felieton? Przecież to jedna z najtrudniejszych form pisarskich.
- Przyznaję, nie było to łatwe zadanie. Ale lubię wyzwania. Mój mąż dał mi kiedyś cenną radę: "Nie udawaj mądrzejszej niż jesteś". Pisałam krótkimi zdaniami, jasno i przejrzyście. Bardzo się do tego przykładałam. Cieszę się, że spróbowałam. Warto było!
Córka myśli podobnie?
- Ona wspiera mnie we wszystkich moich działaniach. Wzruszam się, gdy o niej mówię. Jest po prostu fantastyczna. To Małgosia nauczyła mnie obsługi komputera. To ona mnie ubiera i dzięki niej, w dużej mierze, mam jakieś pojęcie o stylu, modzie, o łączeniu kolorów i wzorów. Obie mamy świadomość, że w trudnych sytuacjach życiowych zawsze możemy na siebie liczyć.
Z problemami przychodzi najpierw do pani, czy do męża?
- Nie przybiega do taty, chociaż jest jego oczkiem w głowie. Przeważnie zwierza się mnie. Wtedy sadzam tę moją dorosłą córkę na kolanach, głaszczę po głowie i uważnie słucham. Ile my razem łez wylałyśmy!
Pewnie przez złamane serce i nieszczęśliwe miłości?
- Jak to w tym wieku bywa. Przywiązywaliśmy się do tych jej chłopaków. Każdy, z którym zrywała był dla nas kimś bliskim. A szczególnie dla mnie. Wszystkich jej adoratorów traktowałam niemal jak swoich syneczków i kiedy nagle wielka miłość się kończyła, było mi ciężko w dwójnasób. Ale co zrobić ? Tak bywa.
A nie chciałaby pani sprawdzić się w roli babci?
- Fantastycznie odnalazłabym się w tej roli! Gdybym miała na to jakikolwiek wpływ, bardzo bym chciała, żeby zdarzyło się to jak najszybciej. Żebym była sprawna i mogła bawić się z wnukami. To jest teraz moim wielkim marzeniem!
Alicja Dopierała