Gaspar Noé: Taniec śmierci

Gaspar Noé na planie filmu "Climax" /materiały dystrybutora

- Od czternastego roku życia miałem chyba wszystkie doświadczenia psychodeliczne. Najgorsze przeżywałem po alkoholu. To były koszmarne noce, dosłownie podróże do piekła. Miałem także doświadczenia z osobami, które nie potrafiły radzić sobie z piciem. Zaczyna się od pierwszego kieliszka, który wynosi twój iloraz inteligencji na wyżyny. Z drugim przychodzi regres, a następnie uruchamiają nieobliczalne zachowania. Niektórzy moi znajomi zamieniali się przy mnie w potwory. Stawali się nieludzko złośliwi, okrutni, próbowali popełnić samobójstwo - mówi Gaspar Noé, reżyser filmu "Climax".

Mateusz Demski: W ostatnim filmie "Climax" eksponujesz cielesność tancerzy w niespotykany we współczesnym kinie sposób. Zastanawia mnie, dlaczego tak bardzo zależało ci na tym temacie.

Gaspar Noé: - Tancerze są niezwykle seksowni. To ludzie, którym nie mogę się oprzeć. Czasem, kiedy widzę dobrego tancerza w klubie, gapię się na niego jak zahipnotyzowany. To dlatego, że traktują oni swoją cielesność jako świętość, w przeciwieństwie do większości ludzi, dla których mózg jest organem nadrzędnym. Szczególnie w tańcu ulicznym, jak kramp, electro czy voguing, liczy się ekspresja, jakaś pierwotna, barbarzyńska emocja. Ekstaza, energia, szaleństwo. Pomyślałem, że mógłbym wejść w ten świat, poznać go od podszewki. Nie chciałem jednak przy tym pisać scenariusza, tworzyć sztywnej choreografii, a do tego szukać gwiazd, które będą ładnie uśmiechały się na ekranie.

Reklama

Czyli kwestionujesz klasyczne ramy gatunkowe.

- Nie interesuje mnie musical. Widziałem jak wszyscy "Cały ten zgiełk" i "Showgirls", ale to nie mój świat. Nie przepadam też za stylem klasycznym w tańcu. Kanon jest piękny, ale przy tym do bólu przewidywalny. Chciałem, żeby "Climax" był jego zaprzeczeniem, stał się raczej czymś na miarę opętania - rytualnego transu, który rozgrywa się poza świadomością i wszelką kontrolą. Znalazłem więc fascynujące dzieciaki, weszliśmy do opuszczonej szkoły na przedmieściach Paryża, kilkakrotnie ćwiczyliśmy pierwszą sekwencję. I zrobiliśmy film w piętnaście dni.

No właśnie, gdzie znalazłeś tych wszystkich wspaniałych freaków?

- Zasada jest prosta: musisz kochać ludzi, którzy stają przed kamerą. W grudniu ubiegłego roku zostałem zaproszony na bitwę voguingową, która odbywała się na przedmieściach Paryża. W jednej chwili dałem się porwać energii tłumu. Ten chaos, anarchia, mogą być porównywalne tylko do demonstracji ulicznych, które pamiętam z młodości. Na wstępie miałem kilku faworytów, innych znalazłem w internecie. Takie wydarzenia są za każdym razem rejestrowane, możesz wszystko zobaczyć na Youtubie. Tym samym rozpocząłem poszukiwania, żeby zebrać najlepszych tancerzy, jakich tylko mogłem znaleźć we Francji.

Na tym zresztą polega osobność twojego stylu, który garściami czerpie nie ze znanych aktorów, a osobowości naturszczyków. Tym razem kojarzę w zasadzie tylko Sofię Boutellę.

- To prawda. Wpadłem na pomysł, żeby nawiązać kontakt z Sofią, ponieważ wydała mi się najlepszą kandydatką do tak ekstremalnej i wielowymiarowej roli. Natomiast pozostałe postaci były wynikiem improwizacji. Kiedy spotkaliśmy się na planie, dzieciaki zapytały mnie, czy dostaną scenariusz do przeczytania. Odpowiedziałem: "nie, po prostu bądźcie sobą. Bądźcie tacy, jakich poznałem was na parkiecie". W scenach dialogowych mówili, co ślina na język przyniosła. Jeśli chcieli opowiedzieć o swoich doświadczeniach, lękach, pragnieniach, to opowiadali. Nie interesuje mnie ograniczanie ludzi, jak szczurów w laboratorium. Scenariusz "Nieodwracalnych" zmieściłem na trzech stronach. "Love" na pięciu. "Climax" mogę ci rozpisać w kilkunastu zdaniach.

A jak taniec ma się do twoich prywatnych doświadczeń?

- Uwielbiam tańczyć. Fizyczne doznanie, jakie niesie ze sobą taniec jest czymś niepowtarzalnym. Nie jestem zawodowcem. Nigdy nie zbliżę się do poziomu osób, które widziałeś na ekranie. Na parkiecie zachowuję się jak małpa - skaczę, wymachuję rękami. Może wygląda to głupio, ale nie wcale się tego nie wstydzę. Najważniejsze, że sprawia mi to radość. Gdybyś zapytał mnie o trzy ulubione zajęcia, to wymieniłbym: miłość, pływanie, taniec. To pierwsze jest oczywiście najważniejsze. Seks z osobą, którą kochasz jest czymś pięknym. Natomiast dwa ostatnie po prostu mnie relaksują. W Paryżu regularnie chodzę do klubów. Tam mogę zapomnieć o wszystkim.

Tak samo jak twoi bohaterowie, których niepozorna impreza wymyka się spod kontroli. O tym miał być ten film? O narkotykach, które doprowadzają do szaleństwa?

- Wszyscy pytają mnie o narkotyki, a chodzi głównie o alkohol. Zwróć uwagę, że picie alkoholu doczekało się społecznego przyzwolenia - możesz go kupić w każdym sklepie. Od czternastego roku życia wypróbowałem chyba wszystkie doświadczenia psychodeliczne, ale najgorsze przeżywałem właśnie po alkoholu. To były koszmarne noce, dosłownie podróże do piekła. Miałem także doświadczenia z osobami, które nie potrafią radzić sobie z piciem. Zaczyna się od pierwszego kieliszka, który wynosi twój iloraz inteligencji na wyżyny - stajesz się zabawniejszy niż zwykle, otwarty, możesz zagadać do nieznajomej dziewczyny. Z drugim przychodzi regres, a następnie uruchamiają nieobliczalne zachowania. Niektórzy moi znajomi zamieniali się przy mnie w potwory - stawali się nieludzko złośliwi, okrutni, próbowali popełnić samobójstwo. Myślę że to straszne, kiedy twój przyjaciel wychodzi z toalety zalany krwią, słaniając się na nogach. Kiedy pijesz bez umiaru, alkohol wyłącza świadomą część umysłu. I sprawia, że zamieniamy się w kompletnych kretynów.

To uleganie popędom i nieustępliwość bodźców, przekładają się również na percepcję widza. Kilka dni temu przed salą kinową spotkałem dziewczynę, która straciła przytomność. Inni wyszli sami.

- To normalne. Mówi się, że zazwyczaj z moich filmów wychodzi dwadzieścia pięć procent widzów. Niektórzy faktycznie tracą przytomność. W ubiegłym tygodniu na jednym z pokazów w Paryżu zemdlał chłopak. Okazało się, że był oburzony, kiedy pracownicy kina chcieli wezwać karetkę. Zaparł się i powiedział, że nie da się zbadać póki się ze mną nie zobaczy. Tak naprawdę wszystko zależy od wrażliwości oraz wytrzymałości widza. Kiedyś prawie zemdlałem na dokumencie, w którym pokazano prawdziwą operację mózgu. Przyswajanie takich obrazów zależy w dużej mierze również od naszej aktualnej sytuacji. Gdybyś kilka minut przed pokazem mojego filmu rozstał się z dziewczyną, to nie wzbudziłby on w tobie większych emocji. Tak samo jest z odbiorem po wspomnianych używkach. Kiedy wypijesz kilka kieliszków za dużo, a przy tym zobaczysz ze znajomymi wiadomości w telewizji, to na pewno będziecie mieli niezły ubaw. Natomiast, kiedy zapalicie kiepską trawę i wejdzie zła faza, to wszystko wyda się przerażające.

W pierwszych scenach filmu podsuwasz garść tropów interpretacyjnych - rzędy kaset VHS i książek, każą rozpoznawać twoje inspiracje u Luisa Bunuela, Dario Argento, Andrzeja Żuławskiego. Wydaje mi się, że to nieprzypadkowy wybór.

- Wiele tych tytułów pochodzi z mojej prywatnej kolekcji. Poza tym wszystkie filmy i książki, które miałeś okazję wyłapać, obejrzałem lub przeczytałem jako nastolatek. W latach 90. zakochałem się w tych tytułach. Mogłem na okrągło oglądać filmy Romero, Argento, czy starych mistrzów pokroju Fasbindera i Pasoliniego. "Opętanie" Żuławskiego czy "Wstręt" Polańskiego to równie genialne obrazy. Dzięki nim zrozumiałem, że istnieje coś więcej niż moralnie poprawne produkcje z Hollywood, w których dobry bohater zwycięża, a zły ponosi klęskę. Właśnie dlatego często do nich wracam, za każdym razem wyciągając z nich coś, czego mogę użyć w swoim kinie. Kiedy prześledzisz strukturę samej opowieści w "Climaxie", to przypomnisz sobie "Płonący wieżowiec" lub "Tragedię Posejdona". Na poziomie obrazu, to taka "Christiane F. - My dzieci z dworca Zoo". Zarówno mój operator, jak i scenograf obejrzeli ten film pod kątem lokacji, zastosowania intensywnych kolorów oraz "przybrudzonego" światła. Chciałem uzyskać ten sam efekt.

Kino to sztuka reprodukcji. Nie duszą cię te wzorce kultury?

- Nie. Po prostu tak to działa. W kinie powstało już wszystko, więc za każdym razem masz do czynienia z pewnym powtórzeniem. Niektórzy sięgają do tego nieświadomie, inni wykorzystują z pełną premedytacją. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Podbieram idee, naśladuję ruch kamery, wykorzystuję podobną muzykę. Nie znaczy to jednak, że jako obsesyjny fan "Taksówkarza" zadzwoniłbym do Roberta De Niro z propozycją angażu. Kocham pracować z nieznanymi twarzami. Dzięki nim zyskuję na wiarygodności.

"Climax" to dla wielu nie tylko opowieść o immersyjnej podróży do piekła czy twoich kinofilskich korzeniach, ale także o hedonizmie młodych Francuzów. Chyba nie bez powodu bohaterowie tańczą na tle barw narodowych.

- Flaga Francji pojawiła się ze względów wizualnych, kolorystycznych, nie ideologicznych. I tyle. Oczywiście, jeśli ktoś będzie chciał odczytać mój film na poziomie alegorii, to opuszczony budynek wyda mu się świątynią, społeczność tancerzy rodziną, a może nawet szeroko pojętą cywilizacją. Wiele osób widzi w tej fladze pewną reprezentację, ale mnie nie interesuje tworzenie manifestów politycznych. Uwielbiam Francję, tam mieszkam na co dzień, naturalnie czuję się przywiązany do tego miejsca. Możesz mieć pewność, że gdyby nagle wybuchła wojna, to stanę po stronie Europy Zachodniej.

Rozmawiał: Mateusz Demski

Gaspar Noé - urodził się w 1963 roku w Argentynie. Od dzieciństwa mieszka w Paryżu. Studiował w École nationale supérieure Louis-Lumière. Już tam zabłysnął etiudami. Dzięki "Carne" zdobył rozgłos. Jego kontynuacją stał się pełnometrażowy film "Sam przeciw wszystkim". Twórczość reżysera cechuje skrajny naturalizm. Noé został kilkakrotnie nagrodzony w Cannes, jego prace doceniono też na innych prestiżowych festiwalach.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gaspar Noé | Climax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy