Gabriela Muskała: Jestem mocno "analogowa"
Gwiazda filmów "Fuga" i "Moje córki krowy", Gabriela Muskała błyszczy teraz w spektaklu "Same plusy", W przeciwieństwie do swojej teatralnej bohaterki, która próbuje wyleczyć się z samotności w internecie, aktorka jest mocno osadzona "w realu". Nie ma nawet konta na Instagramie.
PAP Life: Czy po wejściu w tryby korporacyjnego życia, choćby na chwilę - w spektaklu, dziękuje pani losowi, że nie musi pani wykonywać biurowej pracy?
Gabriela Muskała: - Nie dziękuję losowi, dziękuję sobie samej. Bo to był mój wybór, że zostałam aktorką, że piszę sztuki. Jestem z siebie dumna, że byłam silna i spełniłam swoje marzenie. Zwłaszcza, że w mojej rodzinie nie było żadnych tradycji aktorskich. Więc pod tym względem różnię się od Zuzi. Zuza ulegała presji, robiła niekoniecznie to, o czym marzyła. Teraz w wieku 40 lat powoli zaczyna zdawać sobie z tego sprawę.
Kim jest Zuzia?
- Zuza pracuje na trzecim piętrze korporacji liczącej osiem pięter, gdzie to ósme jest tzw. szczytem sukcesu. Jej bilans życiowy wypada dość przygnębiająco. Zuza nie ma rodziny, dzieci, ani nawet zwierząt. Brakuje jej na to czasu, bo robi pseudokarierę w miejscu, o którym tak naprawdę nigdy nie marzyła. Powoli zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że prawdziwe życie przepłynęło jej przez palce, że ominęło ją wiele doświadczeń, przeżyć, których być może nie będzie mogła już dogonić. Sztuka daje nadzieję, że jest w stanie wyjść z impasu.
Jedynym bliskim Zuzy jest anonimowy "znajomy" z Facebooka. A pani żyje bardziej "online" czy "w realu"?
- Jestem mocno "analogowa". Mam Facebooka, ale na przykład nie mam jeszcze założonego Instagrama, choć wszyscy wokół mówią: jeśli nie ma cię na Instagramie, to nie istniejesz. Ja bardzo mocno czuję, że istnieję. I to moje istnienie szalenie mi się podoba. Wolę czas spędzać z żywymi ludźmi, którym mogę spojrzeć w oczy, niż robiąc sobie selfie i wstawiając je na swoje społecznościowe profile. Wiem oczywiście, że w dzisiejszym świecie takie serwisy są bardzo przydatne. Ale zdaję sobie też sprawę, że to miejsce uzależniające, gdzie można całkowicie na parę godzin wyłączać się z życia, oglądając obrazki, filmiki, czytając wpisy. Czyli robiąc sobie, jak mówi Zuza, "reset, chillout, break" od prawdziwego życia. Instagram - wiem - jest potrzebny i całkiem możliwe, że go za chwilę założę. Ale też chciałabym się na to mądrze przygotować, bo wiem, ile zabierze mi czasu.
Nie mniej pochłaniają nas w obecnych czasach serwisy streamingowe z filmami i serialami.
- Myślę, że są one dużo ciekawsze, niż te setki coraz głupszych programów, które zalewają telewizyjne kanały. Nie mam jeszcze Netfliksa, ale za chwilę go założę - tam będę miała wybór mnóstwa wspaniałych filmów, seriali, dokumentów. I to ja będę decydować, co zobaczę. Jeżeli chodzi o internet, komputer, to używam go jedynie do wysyłania maili, czytania wiadomości o aktualnościach w świecie i w kulturze, a także do pisania scenariuszy i sztuk w edytorze tekstu. To mi całkowicie wystarcza
A gdyby "Same plusy" wrzucić na platformę vod z filmami, to do jakiej zakładki by pasowały?
- To komediodramat. Sztuka w lekki sposób opowiada o bolesnym problemie samotności. Bardzo lubię formę, w której widz może na początku się pośmiać, a potem nagle ten śmiech więźnie mu w gardle i pojawiają się łzy. Nic tak bardzo nie otwiera nas jak śmiech. Kiedy się pośmiejemy, to co ma później boleć, boli naprawdę dotkliwie. Wydaje mi się, że widz bardzo potrzebuje oczyszczenia w teatrze.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)
Spektakl "Same plusy" od 30 listopada grany jest na deskach stołecznego Teatru IMKA.