"Film jest drogą zabawką"
Maciej Stuhr jest jednym z najlepszych polskich aktorów młodego pokolenia. W piątek, 14 sierpnia 2009 roku, na ekranach naszych kin zadebiutuje "Operacja Dunaj" - kolejna produkcja, w której wystąpił artysta.
Na początku kariery Stuhr pojawiał się głównie w komediach, na co ogromny wpływ miała jego kabaretowa przeszłość [podczas studiów założył Kabaret Po Żarcie - przyp.red.]. Następnie młody aktor zagrał w takich obrazach, jak "Fuks", "Chłopaki nie płaczą" oraz "Poranek kojota". Ostatnio coraz częściej próbuje swoich sił w rolach dramatycznych.
Jego najnowszy film, "Operacja Dunaj" to wspólna produkcja polsko-czeska, której reżyserem jest doświadczony twórca teatralny, Jacek Głomb. O tym, dlaczego w Polsce reżyserzy debiutują dopiero po 40. i jak rozwiązuje się językowe problemy na planie Maciej Stuhr opowiedział w rozmowie z Krystianem Zającem.
Krystian Zając: Zagrał pan właśnie u 45-letniego reżysera. Czy rzeczywiście w naszym kraju aż tak trudno zadebiutować?
Maciej Stuhr: Rzeczywistość pokazuje, że tak. Mało jest debiutantów, którzy są młodsi. Ja mam 34 lata i jeśli się nie mylę, nigdy nie pracowałem z reżyserem, który byłby młodszy.
Jak pan uważa, z czego to wynika?
Maciej Stuhr: To wynika z tego, że po pierwsze, już w szkole filmowej są studenci przeważnie starsi od innych, bo są najczęściej po jakichś innych studiach. To wynika też z tego, że film jest niezwykle drogą zabawką, bo żeby zrobić średniego budżetu film w Polsce, potrzeba 3-4 milionów złotych, a najczęściej więcej. No więc jeżeli ktoś ma dwadzieścia parę lat, to trudno znaleźć producentów, którzy by taką kasę na wizję młodego chłopaka wyłożyli. A szkoda, bo jak często pokazują przykłady z zagranicy, to często właśnie młodzi reżyserzy mają pewnego rodzaju odwagę, polot i wizję, której potem, z wiekiem, zaczyna brakować. Trzymam kciuki za tych młodych reżyserów i czekam na nich. A tak naprawdę trzymam kciuki za cały przemysł filmowy, który jeżeli się zacznie jakoś lepiej rozwijać, a chyba powoli zaczyna, to może da szansę jeszcze młodszym.
W ostatnim czasie gra pan praktycznie w samych koprodukcjach ("Wino truskawkowe", "33 sceny z życia", "Operacja Dunaj"). Może to jest jakiś pomysł, żeby szukać pieniędzy za granicą, żeby nie tworzyć kina narodowego, tylko europejskie?
Maciej Stuhr: Jak najbardziej się z tym zgadzam.
Jak porównałby pan pracę przy "Winie truskawkowym" i "Operacji Dunaj"?
Maciej Stuhr: Po pierwsze, mają punkt styczny w postaci czeskich i słowackich aktorów i to była najprzyjemniejsza rzecz w obydwóch produkcjach, że mogliśmy się spotkać i nawzajem się trochę pośmiać, poobserwować i powyciągać jakieś wnioski oraz pozawierać przyjaźnie. Po drugie: no jednak w "Winie Truskawkowym" miałem troszeczkę mniejszą rolę, ja tam byłem dosłownie parę dni, więc trudno mi ten film jakoś tak podsumować, bo nie grałem tam głównej roli. Tutaj byłem prawie przez cały okres zdjęciowy, w ten film włożyłem więcej energii. W mojej pamięci, te filmy zdecydowanie jednak więcej łączy, niż dzieli.
Czy były jakieś kłopoty językowe na planie?
Maciej Stuhr: Każdy językowy problem z Czechami kończył się dużym śmiechem, bo jeżeli ktoś chciał powiedzieć, że jest chwilowo nieobecny, a mówił, że "on je momentalne neprzytomny", to od razu było bardzo wesoło.
Czyli w ten sposób rozwiązywało się wszelkiego typu problemy - żartem?
Maciej Stuhr: Tak, tak, śmiechu było naprawdę dużo, wystarczy jak się spotka Polak z Czechem i już jest bardzo wesoło.
W filmie gra pan młodego studenta wcielonego siłą do wojska, Floriana Sapieżyńskiego. Jak przygotowywał się pan do roli?
Maciej Stuhr: Czytaliśmy dość dużo materiałów źródłowych, opisów, pamiętników tych chłopaków , którzy tam jechali. Było to dla mnie dość duże zaskoczenie, bo o tym się może mało wie i mało mówi, ale ci chłopcy byli tak naszpikowani propagandą, że oni byli przekonani, że zaraz za południową granicą zobaczą Niemców, normalnie hitlerowców ze swastykami. Bo takie mieli niby meldunki, że Niemcy cały czas przenikają przez słowacką granicę i tam się szykuje rewolta. Stąd ich motywacja, że jadą w zasadzie na wojnę. Jakież było ich zdziwienie, kiedy się okazało, że Czesi siedzą sobie spokojnie, piją piwo i są zdziwieni, że ktoś im czołgami rozjeżdża ulice.
I taki jest punkt wyjścia w państwa filmie. Czołg wjeżdża i burzy ten spokój, który panuje akurat w Czechach...
Maciej Stuhr: Tak, to jest początek naszej wesołej opowieści o smutnych czasach.
Odchodząc na moment od filmu. Zauważalny jest w ostatnim czasie trend, zgodnie z którym pana koledzy po fachu szukają innych rozwiązań niż granie w filmach. Chodzi mi o seriale i o reality show. Pan raczej od tego stroni. Grał pan, co prawda w "Glinie", ale jakiś już czas temu, a poza tym był pan wierny tylko temu serialowi. Czy ten trend uważa pan za rodzaj "obciachu", czy po prostu nie gra pan, bo nie ma ciekawych propozycji?
Maciej Stuhr: Tak naprawdę nie gram, bo nie muszę i nie mam specjalnie na to czasu, bo jednak mam tą przyjemność i to szczęście, żeby grać w filmach fabularnych i dość dużo pracować w teatrze. I też rzeczywistość: przyziemna, finansowa, nie zmusza mnie, żeby musieć zarabiać pieniądze grając w serialach. Nie uważam, żeby to był jakiś wielki obciach. Jeżeli ktoś lubi, to niech gra. Jeżeli ktoś musi zarobić na swoją rodzinę, to nie widzę powodu, dla którego miałby tej rodzinie odmawiać chleba, bo mu się nie podoba rola w serialu. Natomiast, mówiąc nieskromnie, cieszę się, że nie jestem w sytuacji, w której byłbym zmuszony przez los do grania w czymś, w czym nie bardzo chciałbym grać.
Czy jest pan obecnie zaangażowany w jakąś nową produkcję?
Maciej Stuhr: Jesienią wejdzie do kin film pod tytułem "Mistyfikacja", na który bardzo liczę. Jest on opowieścią o tych samych czasach, tylko z zupełnie innej beczki. Też o '68 roku, ale o Witkacym. Natomiast za chwilę rozpoczynam zdjęcia do filmu "Śluby Panieńskie" w reżyserii Filipa Bajona.
A w teatrze?
Maciej Stuhr: Wiosną mieliśmy premierę przedstawienia "Apolonia" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, który będziemy jesienią znowu grać w Warszawie, a także w innych miejscach, również w Europie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.