Reklama

Ewa Kasprzyk: Sztuka kochania

Od wielu lat funkcjonuje z łatką skandalistki. Nie boi się mówić, co myśli, bez względu na cenę, jaką przyjdzie jej zapłacić za szczerość. - Nie zmienię się! - zapowiada. I wciąż ma rzesze fanów, którzy za to właśnie ją kochają.

Od wielu lat funkcjonuje z łatką skandalistki. Nie boi się mówić, co myśli, bez względu na cenę, jaką przyjdzie jej zapłacić za szczerość. - Nie zmienię się! - zapowiada. I wciąż ma rzesze fanów, którzy za to właśnie ją kochają.
Ewa Kasprzyk: Seksapil w normie /Zenon Zyburtowicz /East News

Dołącza pani do obsady "Blondynki". Podobno napsuje pani krwi głównej bohaterce?



Ewa Kasprzyk: - Zawsze mam takie role, że jestem tym przysłowiowym kijem wetkniętym w mrowisko. To ładnie narysowana postać, bo jest trochę podobna do jednej pani polityk. Choć moja starościna pochodzi z miasta, to wydaje jej się, że lepiej zna się na wsi niż jej mieszkańcy. Gram ją z zacięciem komediowym. Miałam do wyboru jeszcze jeden serial, ale kiedy przeczytałam scenariusz, już wiedziałam, że chcę to zagrać. Poza tym zebrała się fajna ekipa i zdjęcia kręcono w Supraślu. Poznałam mnóstwo ciekawych ludzi, w tym kobietę, która ma chyba z 60 zwierząt i tresuje je do filmu.

Pani by się odnalazła na wsi?

- Miałam kiedyś dom na wsi i taką pokusę. Weekend byłam w stanie wytrzymać, ale nie mogłabym się tak odciąć na stałe. Chyba jestem za bardzo zainfekowana miastem. Myślę, że lepiej bym się odnalazła w Nowym Jorku niż w Nowej Wsi.

A w Warszawie pojawiły się informacje, że podobno stara się pani o rolę w filmie biograficznym o Michalinie Wisłockiej, autorce "Sztuki kochania".

Reklama

- Też o tym słyszałam! Cóż, skoro się o tym pisze, to muszę sprawić, by w tym było choć ziarnko prawdy. Zdobyłam numer do producenta tego filmu, Piotra Staraka, i chyba zadzwonię...

Fascynuje panią Wisłocka?

- Pracuję nad monodramem o niej. Znałam jej "Sztukę kochania", ale nie wiedziałam, jak ciężkie miała życie, ile musiała pokonać barier, by w latach głębokiego PRL-u edukować seksualnie Polaków. To historia na film. Pociąga mnie jej życie i temat. Do dziś jest coś takiego w słowie seks, że wywołuje w ludziach czujność.

A pani jest traktowana jak specjalistka w tym temacie.

- Jak się coś do kogoś przyczepi, to się potem za nim ciągnie latami. Zaczęło się od wywiadu w jednym z programów telewizyjnych. Mówiłam szczerze, co myślę, nie mam z tym problemu, seks jest czymś bardzo dobrym i nie ma powodu, by wstydzić się o nim rozmawiać.

Nie ma, a jednak ludzie się wstydzą.

- Podziwiam ludzi, którzy lata temu ośmielali się mówić o seksie - wspomniana Wisłocka, Franciszek Starowieyski... Ci ludzie, którzy robią krok naprzód, którzy wyprzedzają epokę, ponoszą za to cenę, ale oni tak chcą żyć, inaczej by nie umieli. I ja też nie chcę inaczej żyć. Oczywiście nieraz czytam o sobie coś nieprzyjemnego, ale myślę, że mimo to się nie zmienię. Ostatnio jedna pani mi powiedziała, że jeśli czegoś się nie zrobiło do pięćdziesiątki, to już nie wolno tego robić. O jakich rzeczach my mówimy? Dlaczego mam z czegoś rezygnować z powodu wieku? Przez to, że człowiek cały czas próbuje nowych rzeczy i się uczy, zachowuje młodość umysłu. Dlaczego rozczarowani życiem ludzie chcą odebrać radość innym? Wszyscy ci, którzy nie korzystali z życia, na starość zostaną z niczym. A osoby, które wymykają się z takiego schematu, są bardzo potrzebne - muszą robić krok milowy, żeby tamci mieli do czego doskakiwać.

Często inne kobiety się do pani porównują?

- Czasem panie po pięćdziesiątce przychodzą do teatru się skonfrontować - kto lepiej wygląda: one czy ja? Sztuka ich nie interesuje, potrzebują innych wrażeń. Kiedyś po przedstawieniu czekałam na koleżankę. Obok mnie siedziały dwie kobiety, patrzyły na mnie i komentowały: "Jaka chuda, figura dobra, młodo wygląda!" Bez żadnego skrępowania sobie tak używały, a ja to wszystko słyszałam. Już mnie to nawet nie zaskakuje. Ale jest też miła strona zawodu. Ostatnio przydarzyła mi się śmieszna sytuacja. Na scenie po spektaklu został rekwizyt - butelka whisky. I ktoś się uparł, że musi ją zlicytować, bo chce mieć ślad mojej szminki. Kupił ją chyba za 500 złotych.

Od zawsze była pani taka odważna i przebojowa?

- Zawsze broniłam sprawy, idei, słabszych. Wyróżniałam się z trójki rodzeństwa, uchodziłam za dziwaczkę, bo zawsze miałam swoje "jazdy". Urodziłam się w Stargardzie Szczecińskim, ale wiedziałam, że będzie po mnie, jeśli zostanę w tym mieście, to nie była moja bajka! Udusiłabym się tam, musiałam iść w świat. Zresztą mnie ciągle gdzieś gna - mam zawsze walizkę w pogotowiu. Kiedy trzy dni jestem w domu, to się starzeję.

Urodziła się pani 1 stycznia - jestem ciekawa, jak to wpływa na pani życie.

- To specyficzna data, bo wszystko zaczyna się od pierwszego. Ale ja nigdy nie planuję, bo wiem, że to nie działa. Robię to, na co mam ochotę. Chociaż lubię sobie coś zapisać i potem skreślać to, co udało mi się załatwić. Jestem zadaniowa, jak coś mam zrobić, to zrobię. To cecha Koziorożca. Jestem lojalna, obowiązkowa, pomagam, kiedy mogę, i jak się czegoś podejmuję, to staram się sprawę doprowadzić do końca. Mam trochę pecha, jeśli chodzi o spóźnianie się - chcę zdążyć, ale czasem mi nie wychodzi. Ktoś mnie zastawi, coś się stanie...

- Miałam kiedyś taką fazę. Wymyślałam różne powody, ale jak raz powiedziałam, że mi poszło koło, i na pytanie: "Które?", odpowiedziałam: "Boczne", to już mi nikt nie wierzył. Ale z drugiej strony, kiedy jestem spóźniona i przejeżdżam koło zakładu pogrzebowego, to myślę sobie: "E, co ja się będę śpieszyć!".

Ewa Gassen-Piekarska

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Kasprzyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy