Reklama

Eugenia Herman: Dopiero w Holandii rozwinęłam skrzydła

Zagrała w kultowych serialach, jak „Królowa Bona”, „W labiryncie” czy „Matki, żony i kochanki”. Po kilkudziesięciu latach pracy jako aktorka i pedagog jest już na zasłużonej emeryturze. Mieszka w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie i nadal nie traci kontaktu ze sztuką.

Zagrała w kultowych serialach, jak „Królowa Bona”, „W labiryncie” czy „Matki, żony i kochanki”. Po kilkudziesięciu latach pracy jako aktorka i pedagog jest już na zasłużonej emeryturze. Mieszka w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie i nadal nie traci kontaktu ze sztuką.
Eugenia Herman /Artur Hojny / Agencja SE /East News

Jak się pani mieszka w artystycznym miejscu, które mimo wszelkich zalet, nie jest prywatnym domem?

Eugenia Herman: - Znakomicie, w moim wieku i stanie zdrowia nie wyobrażam sobie, żebym mogła mieć lepsze warunki. Mam tu wielu znajomych - zarówno starych, jak i nowo przybyłych. Nigdy nie miałam zamiaru zamieszkać w Skolimowie, do ostatniej chwili intensywnie pracowałam, ale w ciągu dwóch miesięcy moja choroba zaczęła postępować i nie mogłam już samodzielnie funkcjonować. Stanęłam przed wyborem: zatrudnić całodobową pielęgniarkę albo wylądować w Skolimowie. W grudniu minęły dwa lata, odkąd tu jestem i uważam, że to była genialna decyzja!

Reklama

Jak pani rozporządza taką ilością wolnego czasu, do jakiej nie była pani wcześniej przyzwyczajona?

- Nie mam czasu! Rano wstaję, biorę prysznic, idę na spacer do parku. Potem podają obiad, po którym trzeba odpocząć. A potem trzeba czytać! Czytam wyłącznie nowe rzeczy. Ostatnio polubiłam Twardocha i Orbitowskiego, teraz dostałam Stasiuka i Pilcha. Starą literaturę mam już za sobą. W wieku 25 lat miałam całą francuską przeczytaną - Balzaka, całe oświecenie...

Jest pani frankofilką?

- Tak! Do dzisiaj mówię w tym języku. Maturę zdawałam z francuskiego, pisałam o Rousseau. Pamiętam wielkie rozczarowanie mojej madame, że napisałam tę pracę na 3+. Byłam dobra, ale zamiast uczyć się do matury, uczyłam się grać w brydża! Pisałam maturę, miałam pierwszego chłopaka... Zaczęliśmy grać w brydża, omal matury przez niego nie przegrałam! Czasem po prostu głupio, traciłam czas. Żałuję chwil, które straciłam zupełnie bez sensu, bo dopiero później się okazało, że czas piekielnie szybko leci. Człowiek zadaje się nie z tymi ludźmi co trzeba, robi nie to, co trzeba. Straciłam wiele niesłychanie interesujących znajomości, a takich rzeczy nie da się naprawić.

Słyszałam, że interesuje się pani historią sztuki. I językami obcymi.

- Tak. Jeżeli uczysz, jesteś aktorką, masz wykształcenie humanistyczne i żyjesz w Amsterdamie, gdzie przecież jest tyle muzeów z cudownym malarstwem, to nasiąkasz sztuką. A co do języków, rzeczywiście mam łatwość i śmiałość językową. Mój mąż się śmiał, że jak idziemy na przyjęcie i wypiję trzy szklaneczki whisky, to nawet po chińsku mogę mówić!

Co pani robiła w Holandii?

- Wyjechałam z mężem, wyjazd był konieczny, mieszkaliśmy tam pięć lat. Zaczęłam wtedy karierę pedagoga - byłam do tego zmuszona, bo po holendersku nie dałabym rady grać. Dlatego uczyłam adeptów aktorstwa w Teatrze Uniwersyteckim. Najpierw po angielsku i niemiecku, później byłam już osłuchana z holenderskim i w rezultacie mówię w tym języku. To był trudny okres w mym życiu, ale bardzo szczęśliwy.

Dlaczego?

- Szczęśliwy choćby przez to, że zaczęłam robić coś nowego. Zawsze miałam ciągoty w kierunku nauczania, ale wciąż coś stawało na przeszkodzie. Dopiero w Holandii rozwinęłam skrzydła. A było ciężko, ponieważ mój mąż był bardzo chory. Przeszedł w Polsce operację wszczepienia by-passów. Choroby, cierpienia, szpitale... A po powrocie do kraju mąż zmarł. Takie życie.

Po powrocie uczyła pani aktorstwa.

- Przez 30 lat jeździłam do łódzkiej szkoły filmowej, w Warszawie też uczyłam w dwóch szkołach. Teraz sobie myślę: jak to możliwe, że ja piątek świątek, lato i zimę tam jeździłam? Ale też nie mogę siedzieć bezczynnie, ostatnio na przykład zorganizowałam godzinę poezji. Bardzo mi się to podoba, ja czytam, a inne panie przychodzą i słuchają. Wiele ze starszych osób słabo widzi, nie może czytać, jest złaknionych historii. Pomyślałam, że poezja to jest jakiś pomysł i trafiłam w dziesiątkę!

Chciałaby pani jeszcze grać?

- Zdrowie już mi na to nie pozwala, nie mam siły. Nawet jak czytam poezję 45 minut, słyszę, że mam głos zmieniony, zmęczony. Oczywiście granie jest cudowną sprawą i zostaje do końca w człowieku, tak jak nauczanie. Ale wszystko ma swój czas. Z natury nie jestem sentymentalna i to chyba moja zaleta. Bardzo konkretnie widzę pewne sprawy. Widzę je jasno i nie mam żadnych marzeń.

Katarzyna Chudzik / AKPA

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy